wtorek, 25 grudnia 2012

Świąteczne Melbourne

Święta, Święta! Więc post także świąteczny. Miasto rozbrzmiewa kolędami i czaruje kolorami. Trochę jest w tym może kiczu, ale z drugiej strony są święta więc wszystko jest dozwolone i wszystko jest bajkowe. Takze Ratusz oświetlono  w bajkowe historyjki. Po budynku to skaczą króliczki to przelatują kolorowe sowy czy maszerują żołnierzyki i tak przez pół nocy :) Na ulicy Burke rząd wystaw sklepowych został zamieniony w wigilijne teatrzyki. Ciężko je jednak obejrzeć bo do okien sklepowych prowadzi niesamowita kolejka do późnych godzin nocnych.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Melbourne Cup


Jestem spóźniona z tym postem, ale jakoś tak wyszło. Jednak o takim wydarzeniu trzeba napisać. Jak to mówią to wyścig który zatrzymuje cały naród. Dokładnie to wyścigi konne w pierwszy wtorek listopada; najważniejsze w całym szeregu wyścigów konnych zwanych Spring Racings Carnawal. I muszę przyznać to jedyne Australijskie wydarzenie o którym słyszałam w polskich wiadomościach. Z okazji tego wyścigu w stanie Victoria wszyscy mają dzień wolny od pracy a całe wydarzenie połączone jest z wielką fiestą, pokazami mody wyścigowej, wystawnymi bankietami itp. Jest to szczególny okres dla miasta. W przed dzień Melbourne Cup odbywa się parada sponsorów, jeźdźców i właścicieli koni udekorowana dziwacznymi występami.

niedziela, 25 listopada 2012

Podwodny świat



Teraz nieco zdjęć z wycieczki do Oceanarium. Nie będę dużo pisać. I choć może zdjęcia nie najlepsze, ale więcej powiedzą niż słowa. Miejsce  nie jest porywające ale dość ciekawe zwłaszcza dla mnie. Gdyż  mogę  zobaczyć  okazy które nie są popularne  i widziane w naszych stronach. Mnie najbardziej zainteresowały smoki morskie o przedziwnych kształtach. Na pierwszy rzut oka wyglądają jak glony, a to właśnie te przedziwne stworzenia. Kolejne ciekawe żyjątka to małe rybki przez które widać! Przezroczyste- Rewelacja :)

wtorek, 20 listopada 2012

Schoolies -jak się młodzi Aussie bawią

Ostatnio głównym tematem australijskich wiadomości były słynne schoolies. Jest to okres zaraz po egzaminach na zakończenie szkoły średniej które australijska młodzież obchodzi bardziej niż hucznie. Bilans tegorocznych imprez: 4 osoby nie żyją. Wszytko zaczęło się w 1879 od małej imprezy jednej z prywatnych szkół, a obecnie to pijackie szaleństwo w głównych ośrodkach w Gold Coast (Surfers Paradise) i na Bali. Druga miejscówka staje się coraz bardziej popularna ze względu na to, że na Bali zabawa jest o wiele łatwiejsza, tańsza i nie ma żadnych reguł.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Listopad czyli wiosna!!


Wciąż nie mogę się nadziwić że jest listopad, a tu robi się coraz cieplej zamiast coraz zimniej. Jakiś czas temu dostałam info z Polski o pierwszych śniegach, a tu ludzie zmieniają pełne obuwie na klapki. W Polsce drzewa już prawie bez liści, a tutejsze ogrody powoli rozkwitają. Rozpoczął się także sezon grillowy, a że grillowanie to rzecz bardzo Australijska prawie wszędzie można znaleźć publiczne grille. Od parków po okolice rzeki Yarra w samym centrum. Wystarczy przynieść kiełbaski i tak można sobie grillować z widokiem na wieżowce albo różnokolorowe kwiaty. Co kto lubi.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Transport Melbourne/Australia


Zebrałam nieco informacji o różnych środkach transportu w Melbourne i okolicy oraz po całej Australii. Nie było to bardzo trudne. Informacje można zdobyć na stacjach kolejowych, w Informacji turystycznej w hostelach, przy atrakcjach turystycznych itp. Najlepiej przejść się do głównej stacji Melbourne: Southern Cross. Tutaj znajduje się informacja o transporcie miejskim, lokalnym (w Victorii); całej australijskiej kolei oraz agencje autobusowe itp.

Melbourne-street arts


Nie uwierzycie ile sztuki jest wyeksponowanej na miejskich ulicach. Trzeba przyznać ludzie mogą pochwalić się tutaj dużą inicjatywą. Od razu w oczy rzuca się niezliczona ilość graffiti czy innych obrazów na budynkach. Są po prostu wszędzie, a zwłaszcza w drobnych uliczkach. Czasem są okazem rewelacyjnej sztuki, a czasem tylko chuligańskimi bazgrołami, ale jest to niezaprzeczalnie część klimatu miasta. Popularna kolorowa ulica jest Hosier Street niedaleko Federation Squere. Prawie każdy kawałek ściany wzdłuż tej ulicy jest wysprejowany. Kolejna artystyczną inicjatywą są wełniane robótki ręczne zdobiące parkingowe słupki, znaki drogowe czy lampy. Wygląda to naprawdę przeciekawie.

piątek, 9 listopada 2012

Las deszczowy i tajemnicze ogrody


Wiosenne kolory postanowiłam podziwiać także poza miastem. W tym celu zapakowaliśmy kanapki i ze stacji Flinders pojechaliśmy pociągiem w kierunku Parku Narodowego Dandenong. Okazało się to sztrzałem w dziesiątkę. Okolica pełna jest wspaniałych ogrodów, ciekawych ścieżek i polanek piknikowych. Jest kolorowo, kwieciście wszędzie latają papużki i inne ciekawe ptaki-po prostu jest fajnie. Na szlaki spacerowe można wejść od strony Belgrave lub Upper Fern Tree Gully. Wybraliśmy opcje nr 2. Informacja turystyczna znajduje się zaraz przy Stacji. Dostaliśmy tutaj tysiące mapek, rozkład lokalnych autobusów (których użycie mamy pokryte w naszym całodniowym bilecie miejskim i różne niepotrzebne papiery. Głównie reklamy pobliskich restauracji i weselnych dworków.

czwartek, 25 października 2012

Melbourne ornitologicznie


Jak każdy wie Australia szczyci się ciekawymi zwierzętami typowymi dla tego regionu świata.  Mieszkając jednak w mieście trudno zobaczyć biegnącego przez ulice kangura czy emu, ale Melbourne ma także innych mieszkańców którzy  każdego dnia przypominają mi że jestem po tej drugiej zupełnie innej zoologicznej części świata. Uwielbiam to uczucie kiedy wychodzę z domu nad ranem a wokół śmigają zielono żółte papużki. Świat od razu staje się jakiś taki egzotyczny! Papug lata tu wiele rodzajów. Małych, dużych. Czerwono-zielonych, zielono-żółtych i rozkrzyczanych w niebo głosy.

wtorek, 16 października 2012

Wspomóżcie mnie w konkursie!-proszę :)

Jeśli podobała Wam się moja przygoda w zalanej Amazońskiej dżungli w poszukiwaniu szamana oddajcie na mnie głos w konkursie: "Podróżnicze hardkory" LINK DO GŁOSOWANIA TUTAJ Wystarczy klikać i głosować!!!!
Sonda po prawej stronie strony wystarczy kliknąć w kwadracik przy moim nazwisku (na samym dole sondy) i później kliknąć głosuj. Klikajcie ile wlezie!!! Tytuł artykułu: "Szamani i dżungla czyli ucieczka ze szlaku gringo":

a tu linki do oryginalnych relacji z maja 2012 na tym blogu: 1) Szamani i Ayahuasca;2) rzeka Ucayalii do Amazonki;3) Iquitos i pływająca dzielnica Belem;4) wyprawa w dżunglę

wtorek, 9 października 2012

Tkliwie o ...Krakowie


Kraków jest dla mnie jednym z najpiękniejszych miast na świecie oraz miejsc w których się najlepiej czuję - a wiem co mówię. Trochę już tego świata widziałam. Zwłaszcza kiedy wróciłam po 14 miesiącach tułaczki wszystko wydawało mi się takie czyste, kolorowe i żywe. Lubię tutejszą architekturę, i skondensowane centrum. Atrakcje turystyczne jak i życie nocne czy restauracje i sklepy - wszystko w zasięgu krótkiego spaceru. W dodatku jakie życie nocne!  Kolejna sprawa:: Tylko parę minut na rowerze czy transportem publicznym i jesteśmy poza miastem ciesząc się zielenią. Jakie miasto ma takie wspaniałe jezioro otoczone wapiennymi skałami jak nasz Zakrzówek?

środa, 3 października 2012

FOOTY!!!


Footy to popularna nazwa dla futbolu o zasadach australijskich. Ostatni weekend minął pod znakiem Wielkiego Finału (Grand Final) W Sobotę mieliśmy w Melbourne finał AFL The Australian Football League, a w niedziele finał VFA (the Victorian Football Association). O dokładne różnice mnie nie pytajcie bo się zupełnie nie znam. W obu gra się piłką podobną do futbolowej jednak w bardziej skąpych strojach w porównaniu do Amerykańskiego Futbolu. Nie używa się tu ochraniaczy a zawodnicy biegają w krótkich spodenkach i T-shirtach i rzucają się na siebie.( Ciacho na ciacho..hihi) Wiem tylko że AFL jest bardzo tutaj popularny a mecze VFA są zupełnie pomijane. Tak też było podczas Grand Final. Sobotni finał połączony był z wielką fiestą i ogólnospołecznym poruszeniem. Ludzie życzyli sobie Udanego Wielkiego Finału jak i Wesołych Świąt.

czwartek, 27 września 2012

Melbourne: wydarzenia i galerie


W Melbourne po prostu nie można się nudzić! Mamy tu do wyboru wiele galerii artystycznych, muzeów oraz specjalne wydarzenia sezonowe, promocyjne, sportowe itp. W informacji turystycznej można dostać broszurkę zawierającą wszystkie wydarzenia w najbliższym czasie. W tym wiele atrakcji jest darmowych! Co chwila coś się dzieje na Federation Squere i stąd zaczniemy naszą wycieczkę. Ostatnio był festiwal Meksykański, a w programie na najbliższy tydzień jest miedzy innymi Thai Chi o poranku, medytacja na lunch; spotkanie poetyckie, market książek i inne. Tutaj także można za darmo zwiedzić interaktywne Australijskie Centrum Obrazu Ruchomego (ACMI) Po drugiej stronie rzeki pod Victorian Arts Centre napotkaliśmy na co-niedzielny "Makers Market". Można tu kupić przedziwne drobiazgi od haftowanych serwetek i mydełek po wyrafinowane kalejdoskopy. Kawałek dalej, nie trudno się zapomnieć na parę godzin w niezliczonych salach NGV (National galery of Victoria)

czwartek, 20 września 2012

Saint Kilda - pierwszy raz na australijskim piasku.


St Kilda to  dzielnica Melbourne położona nad zatoką Port Phillip. Ludzi przyciągają tu spacery po plaży pośród wspaniałych palm, restauracje z widokiem na zachód słońca nad zatoką, liczne cukiernie na  Acland Street i dla bardziej zasobniejszego portfela modne butiki. Tłumy zjawiają się tu głównie o zachodzie słońca i wszyscy równo wędrują molem na sam jego koniec, gdzie pośród kamieni wylegują się Małe Pingwiny. Tłum powoduje, że wszystkie zwierzaki dobrze się chowają w ciemnych dziurach wiec ciężko jest uchwycić jakieś dobre ujęcie.

środa, 12 września 2012

North Melbourne - europejskie klimaty, bohema i trochę bliskiego wschodu


Tym razem opowiem nieco o  dzielnicach na północ od centrum. Zakręconym, artystycznym, retro Fitzroy, ekstrawaganckim Carlton i mojej dzielnicy, w której mieszkam: Brunswick. Trafiłam bardzo szczęśliwi, bo do centrum stąd blisko. Jest tramwaj, autobusy a także stacja pociągu. Wszystko dzieje się na głównej ulicy czyli Sydney Rd. Poza drogą są głównie prywatne domki. W większości zabytkowe wiktoriańskie malutkie wille, przy których rosną palemki i drzewa kwiatowe lub owocowe jak cytrynowe i pomarańczowe. Jest tu bardzo przyjemnie.

poniedziałek, 10 września 2012

Footscray - czyli Sajgon w Melbourne


Azjatyckie klimaty i imigracja z Azji jest tu o wiele bardziej popularna niż np. w Londynie. W końcu jest bliżej. Azjatycka kuchnia jest także jedną z bardziej popularnych tutaj. Spytajcie jakiegokolwiek Australijczyka czy jadł Dim Sim. Niby pierożki chińskie - dostępne są tu wszędzie zaraz obok pizzy w każdym snack barze. Popularne są tu tez chińskie sieciówki, wietnamskie bary czy tajskie restauracje. W Melbourne mamy dwa główne azjatyckie ośrodki.

piątek, 7 września 2012

Bilans podróży dookoła świata


Podsumowanie pierwszej 14 miesiecznej podrozy do okola swiata zakonczonej w lipcu 2012.
Minusy: 
Przyznaję się: nabyłam uzależnienia od podróżowania i pogrążyłam się w chorobliwej tęsknocie za przygodą. Razem z podróżą z mojego konta zniknęło około 10 220 Euro, a w moim CV powstała wielka dziura zawodowa. Mój rower nieco przyrdzewiał, podobnie stało się ze strunami w moich gitarach. Ominęło mnie wesele mojego brata i narodziny jednej bratanicy, a druga dwuletnia bratanica oczywiście mnie nie pamięta. Z bardziej przyziemnych spraw: pierwsze zniknęły okulary korekcyjne gdzieś w środku Gobi - prawdopodobnie pożarte przez wielbłąda. Następnie straciłam odtwarzacz mp3 – utopiony został pod Trzema Pagodami w Dali (Chiny).

środa, 5 września 2012

Melbourne - city, city! - architektoniczny zamęt totalny


Jestem już tu prawie dwa tygodnie, ale nie rzuciłam się w wir zwiedzania. Max wprowadza  mnie  powoli w życie kolejnych  dzielnic   miasta. Wszystko po kolei i bardziej  po prostu spacerujemy niż zwiedzamy.    W pierwsze ładne dni wybraliśmy się do centrum. Z naszego Brunswick dostaliśmy się tramwajem wzdłuż Sydney Road pod Queen Victoria Market.  Już  na  tych  rogatkach samego city obserwujemy chaos architektoniczny. Stare miesza się z nowym, kiczowate zabudowania z szacownym kościołem.

wtorek, 4 września 2012

Wizy


Z sytuacją wizową należy  być na bieżąco bo wszystko może się szybko zmienić. Polecam stronę naszego ministerstwa: http://poradnik.poland.gov.pl/
Część wiz można otrzymać na granicy, ale część jedynie    w ambasadach. Należy zaplanować co można wyrobić      po drodze, a co tylko w Polsce. Poniżej informacje zebrane w 2011/2012 roku;

poniedziałek, 3 września 2012

Budżet - czyli jak się doliczyć by się nie przeliczyć


O opracowaniu finansowym wyprawy dookoła świata i innej (czyli to i owo o pieniążkach). Znajdziecie tu wprowadzenie do spraw jakie trzeba wziąć pod uwagę żeby się doliczyć, a nie przeliczyć. Nieco o kontach bankowych, przewalutowaniach, wizach, ubezpieczeniu i podsumowanie wydatków dziennych     z mojej podróży dookoła świata w 2011/2012.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Kierunek.... Australia!


Zostało postanowione…. Jeszcze w Peru pod ośnieżonymi szczytami Cordyllera Blanca zakupiliśmy z Maxem bilety do Australii…. przez Europe. Tak po prostu wyszło o dziwo najtaniej, a przy okazji odwiedzę rodzinę i znajomych po ponad roku rozłąki. Nie zastanawialiśmy się co dokładnie będziemy w Australii robić, ani gdzie pojedziemy poza rodzinnym miastem Maxa czyli Melbourne.... była to po prostu decyzja jak każda inna podczas ostatniej ponad rocznej podroży dookoła świata. Spontan tak jak lubimy. Coś jak: czy jechać do peruwiańskiej dżungli czy nie, tylko odległości większe no i bilety droższe.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Pewna prosta historia...

Życie nie jest proste, ale składa się z prostych historii. Decyzja zależy od Ciebie. To tylko "TAK" albo "NIE", a życie może być zupełnie inne niż przypuszczałeś, niż marzyłeś. Inne  niż były najśmielsze Twoje oczekiwania. Chce pokazać, że spełnianie marzeń o podróżach wcale nie należy do niewykonalnych, a "dzikich" krajów wcale nie należy się bać. Wystarczy powiedzieć "NIE" albo "TAK" pewnemu drobnemu zdarzeniu w Twoim życiu, a wszystko się zmienia.
Kiedy postanowiłam pojechać w podróż dookoła świata nie miałam ani pieniążków ani wiele doświadczenia. W ciągu roku dokończyłam sprawy w Polsce, zebrałam pieniążki i leciałam już do Kijowa. Następnie Moskwa i nim się obejrzałam siedziałam na mojej pryczy w przedziale Kolei Transsyberyjskiej. Później już ciężko było się tylko zatrzymać. Spędziłam 7 miesięcy w Azji  i 7 w Ameryce Południowej. Minęło 15 miesięcy od startu i obecnie jestem w Melbourne i podróż się nie kończy.
UWAGA!: PODRÓŻOWANIE MOŻE BYĆ WYSOCE UZALEŻNIAJĄCE!
A oto błyskawiczny skrót z ostatnich 15 miesięcy:

czwartek, 2 sierpnia 2012

Kolumbia -praktycznie

Waluta: Peso kolumbijskie: 1850-1$ (na granicy z Ekwadorem) 1 Euro-2240 (wg bzWBK); W ciągu 29 dni pobytu wydawałam 21,5 Euro na dzień. Głównie kasa szła na bardzo drogi transport. Jak zwykle lubimy sobie trochę pokosztować wiec nieco pieniążków poszło na lokalne smakołyki :)
Język: hiszpański latynoamerykański; angielski średnio popularny  (najlepszy angielski w Am. Płd.)
Bankomaty:w większości nie pobierają opłat dodatkowych; czasem proszą o darowiznę (?)
Pralnie: nie łatwo znaleźć i są drogie: 1tys za rzecz; średnio 5 tys za kilo; rewelacyjna i tania pralnia w San Gil na carrera 11 kawałek za dworcem lokalnym. 2 tys /kilo

środa, 1 sierpnia 2012

Oda do ISIC



ISIC to Międzynarodowa legitymacja studencka -Polecam! Cóż rzec innego. Nieposiadanie tego dokumentu podczas podroży uważam za głupotę Z większych zniżek przytoczę: bilet wstępu na Machu Picchu 50% a to około 25 $ czy bilet na prom Navimag gdzie zaoszczędziłam 34$. Dodatkowo wszystkie prawie wejścia do Parków Narodowych i muzeów w Chinach które także są bardzo drogie (np w parku Juzhaigou ze zniżką 40$ zostaje w kieszeni!!) i na koniec mnóstwo drobnych zniżek na transporcie, w hotelach i reszty już nie pamiętam Przypominam ze za kartę zapłaciłam około 76zl wraz z członkostwem International Hostelling!! Nie można pominąć ubezpieczenia



Medellin- w centrum wydarzeń

Najniebezpieczniejsze miasto świata według Interpolu do 2003 roku, stolica karteli narkotykowych i drugie co do wielkości miasto Kolumbii. To stąd Pablo Escobar wprowadzał zamęt w całe życie Kolumbii i rządził największym narkotykowym handlem. Miasto po przejściach, miasto którego historia odbiła się na historii całego kraju.  Czego więcej sobie życzyć na koniec podroży dookoła świata? Trochę towarzystwa, wiec zatrzymaliśmy się w luksusowym imprezowym hostelu Kiwi w modnej dzielnicy El Poblado. Zostały nam już tylko dwa dni do wyjazdu. Po mieście spacerowaliśmy ot tak bez żadnego celu. Bardziej skupiliśmy się na pożegnalnym obcowaniu z kulturą.

poniedziałek, 30 lipca 2012

W Błotnym Wulkanie

Doświadczenie jedno w swoim rodzaju. Należy do tych wycieczek które mało warte są swojej ceny, ale jakby się ich nie odbyło to by człowiek zawsze zastanawiał się: a jak to się pływa w wulkanie? A więc wybraliśmy się i otóż nie pływa się ale unosi się. W gęstej mazi czuliśmy się jak w stanie nieważkości. Wystarczy, że ktoś delikatnie traci i się obracamy. Trzeba przyznać że paskudna maż jest na prawdę paskudna. Mogłabym kłócić się z tym leczniczym zastosowaniem, a poruszyłabym jednak kwestie higieny kiedy cały tłum moczy się w tym samym świństwie. Tak czy owak było wesoło. Nieważkość, obrzucanie się mazią, trącanie dla stracenia równowagi i oskarżanie się nawzajem za puszczanie baków gdy wulkan bulgotał wypuszczając swoje śmierdzące siarką gazy. Przygoda dość krótka, ale doświadczenie zostaje na zawsze.

piątek, 27 lipca 2012

Cartagena- to nie był film

Na typowym kolonialnym balkoniku z nieco odrapaną balustradą siedzieli panowie w białych kapeluszach panama i rozpiętych na wpół białych koszulach leniwie wychylając piwka. Piersi towarzyszących im pań świeciły od potu. Mimo późnego wieczoru upał tropików upośledzał każdy ruch i spowalniał rozmowę. Z balkoniku rozpościerał się widok na typowe karaibskie scenki rodzajowe rozgrywające się pośród kolorowych kamienic centrum Cartageny. Można tu było kręcić film z początku XX wieku gdyby tylko krzesła nie były plastikowe. Takim oto klimatem wciągnął nas hotel Espaniola i samo miasto. Prawie Jak podróż w czasie lub obrazy z filmów o podróżnikach czy biznesmenach z Imperium Brytyjskiego. Hotelik klasy średniej o małych prostych pokoikach z wiatrakiem ale z pościelą, ręcznikami i rożnymi drobiazgami pokrytymi nadrukami lub naszywkami z nazwą hotelu :) To dodawało wszystkiemu jeszcze większego uroku i dopełniało klimat.

środa, 25 lipca 2012

Po prostu życie... w Taganga!

To rybacka wioska 15 minut busem z centrum Santa Marta i jak dla nas o wiele lepsze miejsce do zwiedzania bogatej i ciekawej okolicy. Tutaj zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę oddając się karaibskiemu lenistwu, atmosferze i powoli wsiąknęliśmy w tutejszy rytm życia. Woda czysta, plaża minutę od hotelu, kolumbijskie klimaty sklepowo-kawiarniane, karaibska muzyka, europejskie imprezy klubowe, hamaczek palemka i rum... Taganga to nie jest jakieś nadzwyczajne miejsce. To mieszanka leniwej rybackiej wioski, centrum urlopowego kolumbijskich turystów i backpackerskiego chilloutu ale właśnie to nadaje jej uroku.

niedziela, 22 lipca 2012

Santa Marta - w gorącej kipieli karaibskiego miasta


Strasznie cieszyliśmy się że z dworca pojechaliśmy prosto poza miasto. Santa Marta nie jest dla nas miejscem by się zatrzymać jeśli niedaleko jest Taganga, ale na pewno jest to miejsce warte do odwiedzenia by zobaczyć i poczuć na własnej skórze typowe karaibskie, tłoczne, gorące, żywe miasto i cały ten karaibski klimat. Przyjeżdżaliśmy tu nie raz czy po drodze do Minca, Parku Tyrona czy po prostu na zwiedzanie. Nie ma tu jednak przyjemnej plaży ani miejsc w których można schować się przed upałem. Nabrzeże mimo ładnego chodnika, palemek i drzewek jest nieco zatęchłe.

czwartek, 19 lipca 2012

Tayrona Park -karaibski raj


 Karaibskie kolory czystego morza, biały drobny piasek i cień palm -perfekcyjne plaże!-to najważniejsze elementy  Parku Tayrona . Do tego dodać jeszcze wspaniałe spacery przez gęstą dżungle, spotkania z małpami czy pelikanami i byłoby rewelacyjnie gdyby nie towarzyszył temu turystyczny tłok, potop końskich odchodów i drastycznie wysokie ceny już pomijając niski standard. W końcu nocleg w hamaku w takim miejscu to tylko dopełnienie karaibskiej przygody, ale dlaczego za takie pieniądze. Na szczęście kiedy się rozłożyliśmy pod palemką na plaży zajadając znalezionego nieopodal kokosa w głowie został już tylko wspaniały widok i karaibska bryza. I tylko spadające z nieba kokosy mogą zmącić ten idealny relaks.

środa, 18 lipca 2012

Minca - wodospady, dżungla i orzeźwienie

Żeby uciec na chwilę od żaru karaibskiego wybrzeża i trochę ruszyć nasze pupy spod palmy na plaży postanowiliśmy wybrać się do Minca. To mała osada w górach godzinę jazdy z Santa Marta. Miejsce położone w całkiem przyjemnym kawałku lasu pośród wodospadów i kawowych upraw. Klimat jest tu nieco chłodniejszy i tylko ceny w sklepach wyższe. Dojechaliśmy tam taxi-colectivo z Mercado (okolice carrera11 i calle 11). Wioseczka okazała się bardzo kolorowa, kwiecista, a po okolicy jest położonych mnóstwo eco-hotelików gdzie można się hamakować w naturze.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Karaibska sielanka!


Oto co robię teraz od paru dni, wiec nie mam czasu pisać... może jutro....MANANA :) Jak to mówi Max: "nie skończyłem robienia niczego wczoraj wiec kontynuuje i dziś..." Pozdrowienia z karaibskiego wybrzeża!!

poniedziałek, 2 lipca 2012

San Gil, Barichara i inne wioski


San Gil tak popularna destynacja wielu backpackerów to jak dla mnie miejsce tylko na bazę wypadową. Ruchliwe miasteczko nie ma wiele do zaoferowania poza typowym kolumbijskim klimatem czyli kawiarenki, sklepiki owocowe i wylegiwanie się na ławeczce w centrum bez zupełnie żadnego celu. Malownicza Barichara i malutka zapomniana przez czas wioska Guana są główną atrakcją tego regionu jak dla mnie. Oba miejsca zagubione pośród wspaniałych wzgórz i kanionów. Pomiędzy wioskami odbyliśmy rewelacyjny spacerek przez kolumbijskie tereny zielone i farmy.

sobota, 30 czerwca 2012

Ekwador -praktycznie


Waluta: dolar amerykański: 1$; W ciągu 16 dni pobytu wydawałam 20$ na dzień (320 $ w całości). W tym atrakcje w Banos których cena podczas tak krótkiego pobytu znacznie podwyższa wydatki dzienne. Nie braliśmy jednak wielu dodatkowych wycieczek. Np. wyprawy w dżunglę ok 40$/za 1 dzień; wspinaczka na cotopaxi: 2 dni=ok 150$ w tym wypadku wydatki byłyby jeszcze wyższe.Nie oszczędzaliśmy na jedzeniu :)
Język: hiszpański latynoamerykański; angielski w większych agencjach turystycznych
Bankomaty: maja kiepskie czytniki. Te co kartę się wkłada, wyciąga i dopiero PIN. Ja jak i Max mieliśmy problem ale metodą prób i błędów w końcu działają. W większości nie pobierają prowizji. Nie wypłacają nominałów większych niż 20$. Większe należy wymienić w Banku gdyż nikt ich nie przyjmie.

Villa de Leyva - dinozaury i ser w czekoladzie


Villa de Leyva to urocza mała wioseczka o typowych białych kolonialnych zabudowaniach. Miejsce w sam raz na relaks, rozkoszowanie się gorącą czekoladą z serem w uroczych kawiarenkach i leniwe spacery po okolicy. Tam pośród uroczych hacjend i zielonych pól skamienieliny dinozaurów, ruiny Muisca i malownicze jeziorka. Był weekend więc miasteczko było pełne kolumbijskich turystów i zaczęliśmy się obawiać, że nie znajdziemy taniego lokum. Jednak jakimś cudem natknęliśmy się na panią u której Max utargował pokój dwuosobowy za 25tys.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Bogota - kolumbijska mieszanka wybuchowa


Stolicę zwiedzaliśmy wraz z Alejandro i Jego siostrą, którzy zaprosili nas do siebie przez stronę Couchsurfingu. Dzięki nim mieliśmy lepszy wgląd w miasto, jego mieszkańców, a także historię Kolumbii. Opowiedzieli nam jak to było w tych nie najlepszych czasach. Widać było, że to nie był to dla nich przyjemny temat. Nawet teraz Bogota nie jest bezpiecznym miastem. Po zmroku lepiej wziąć taksówkę, a do niektórych regionów policja wręcz zabrania wstępu. Kolumbijski klimat uderzył w nas ze zdwojoną siłą. Z jednej strony zrelaksowane pełne knajpek i karaibskiej muzyki kolorowe kamienice dzielnicy Candelaria, a z drugiej brudne, dzikie ulice i podejrzane typy.

piątek, 22 czerwca 2012

Salento i Cocora- tropikalna bajka o aromacie kawy

Kolumbia coraz bardziej zatapia swe sidła w naszych sercach. Salento i Valle de Cocora może nie są miejscami spektakularnymi, ale szczególny klimacik cukierkowych ulic, latające koliberki, przymglone doliny porośnięte palmami  i oczywiście kolumbijska życzliwość powoduje że może wbić się w pamięć na długo. Jest to jedno z tych miejsc które potrzebują nas mniej niż my ich. Życie w miasteczku toczy się zupełnie poza nami dzięki czemu możemy bez przeszkód je obserwować, uczyć się go i w końcu w nie wsiąknąć i się zakochać. Tak jak w zapach kawy unoszący się leniwie pośród uliczek i tropikalnych palm.

środa, 20 czerwca 2012

Pustynia Tatacoa i przeprawa do Salento


Nasza podróż z San Agustin do Salento opierała się głównie na radach i informacjach od lokalnych. W sumie tylko częściowo zgodnych z rzeczywistością ale jakoś dojechaliśmy a po drodze zwiedziliśmy na szybko pustynię Tatacoa gorąco polecaną przez jednego Kolumbijczyka z miasteczka. Wszystko miało być łatwo, sprawnie i taniutko. Było nieco drożej, wolniej ale pomimo męczącego dnia i krótkiego snu było całkiem fajnie. San Agustin opuściliśmy nad ranem zaraz po pożywnym jajecznym śniadaniu i pojechaliśmy do Pitalitu.

wtorek, 19 czerwca 2012

San Agustin - konie i grobowce

Mamy za sobą kolejna archeologiczną przygodę i przeprawę przez dzikie kolumbijskie ścieżki gdzie bez maczety i gumowców lepiej się nie zapuszczać. Spędziliśmy dwa dni na odkrywaniu starożytnych grobowców na koniu, na piechotę i różnym lokalnym transportem. Okolica pełna jest kamiennych figur lub kamieni z wyrytym rysunkiem które pełniły rolę strażników i były postawione przed  grobami. Jednak wszystko jest dla nas identyczne i po pewnym czasie się nudzi. Figura za figurą, kamienna głowa za kamienną głową, dziura w ziemi za dziurą. Gdyby nie sielankowa okolica, hamaczek z super widokiem i rewelacyjni ludzie kolejny dzień zwiedzania uważałabym za marnowanie czasu. Oczywiście dla archeologa i kogoś zainteresowanego symboliką starożytnej sztuki jest to raj.

sobota, 16 czerwca 2012

Popayan: Kolumbia con mucho gusto


Zatrzymaliśmy się tu na jedną noc po 8 godz jazdy z Ipiales. Hotelik znaleźliśmy niedaleko dworca po drodze do centrum. Rewelacyjnie tanio! Bo tylko 20tysCOP /2os to 5$ za osobę a tak nas straszono ze wszystko w Kolumbii jest drogie. Na razie tylko ceny transportu nas szokują. Na przykład bilet to San Agustin 5 godzin 25tys (13$) i ani tysiaka mniej. Po za tym wszystko jest nowe, ciekawe –jesteśmy w Kolumbii!! Miasteczko Popayan nie jest bardzo duże, ale ma bardzo ładne centrum pełne białych zabudowań i na pierwszy rzut oka widać że to państwo jest jeszcze bardziej rozwinięte niż Ekwador czy Peru, już nie wspominając o Boliwii.

piątek, 15 czerwca 2012

Ciao Ekwador! - czyli granica której nie było


Skutki wkroczenia do Ekwadoru przez niepopularne przejście graniczne w środku dżungli (zobacz link) mogliśmy odczuć także opuszczając Ekwador. A przynajmniej starając się opuścić bo jak się okazało wcale do Ekwadoru nie wjechaliśmy czyli nas tam nie ma. Innymi słowy: byliśmy nielegalnie. Zanim jednak zjawiliśmy się na granicy zatrzymaliśmy się na noc w Tulcan gdzie z samego rana odwiedziliśmy bardzo ciekawy cmentarz. Kiedy czytałam w przewodniku o pięknych rzeźbach musiałam nie doczytać gdyż jakie było moje zdziwienie gdy się okazało że nie chodziło o figury z kamienia a fantazyjnie podcięte żywopłoty!

wtorek, 12 czerwca 2012

Quito- stolica jak stolica


Oprócz centrum historycznego, którego nie można nie zobaczyć, stolica nie ma wiele do zaoferowania. Ale centru... centrum monumentalnie przygniata do chodnika. Kolory, kształty, kamienice, kościoły. Uliczki małe i te wielkie aleje. Warto zagłębić się w jedne i drugie. Dodatkowo zwiedzanie szczęśliwie trafiło nam się w niedzielę więc większość ulic była przeznaczona tylko dla ruchu rowerowego a na każdym placu odbywały się jakieś ciekawe przedstawienia lub koncerty. Typowa południowoamerykańska niedziela.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Corpus Christi - czyli za co kocham Południową Amerykę

 Corpus Christi to obchody Bożego Ciała w gorącym południowoamerykańskim stylu ale dodatkowo będzie to historia o tym za co kocham Południową Amerykę. O wspaniałych ludziach, fiestach  i kolorowych zwyczajach. Także mały subiektywny poradnik kulturalny. Głównie o tym jak rozmawiać kiedy nie znacie języka. A wszystko z powodu wrażenia jakie wywarły na mnie obchody oktawy Bożego Ciała przybrane w kolory ludowe i karnawałowe kuse kostiumy. Cała impreza dodatkowo zakrapiana suto alkoholem. Słyszeliśmy i czytaliśmy że Corpus Christi wart jest zobaczenia ale nie spodziewałam się czegoś takiego! Oczywiście poniosło mnie i mam mnóstwo zdjęć gdyż strasznie lubię fotografować ludzi ale nawet ten ogrom zdjęć którymi Was przy-nudzę nie pokaże klimatu jaki panuje w miasteczku.

sobota, 9 czerwca 2012

Pętla Quilotoa: bezdenne laguny i wioskowa sielanka


Znowu powracamy na wysokość prawie 4tys m.n.p.m. tym razem zagłębiając się w małe wioski, zielone pola i głębokie kaniony by dostrzec do krateru i laguny Quilotoa. To podobno kraina najpiękniejszych krajobrazów Ekwadoru. Transport nie jest tu łatwy ale widoki i lokalny klimacik wynagradza trudy. Po drodze odwiedziliśmy także jeden z największych tradycyjnych targów w Ameryce Południowej. Odbywa się on w każdy czwartek w miasteczku Siquisili. Jest zupełnie nieturystyczny i w przeciwieństwie do targu w Otovalo zachowuje swój oryginalny ludowy charakter.

czwartek, 7 czerwca 2012

Banos ekstremalnie czyli skok z mostu i canyoning


Z biegu zostaliśmy z Maxem wciągnięci w wir tutejszych atrakcji. Skoki z mostu, rafting, canyoning, rowery… Miasteczko i okolica to wielki plac zabaw. I miejsce dla ludzi szukających ekstremalnych wrażeń. Ceny zaskoczyły nas dość pozytywnie więc zaszaleliśmy nieco. Adrenalina uzależnia i wciąż chce się więcej. Ja zawsze chciałam spróbować skoków więc skorzystałam z okazji. Wybraliśmy także canyoning jako coś zupełnie nowego. Raftingu już próbowaliśmy wcześniej tak samo jak zjazdów na linach, wiec nas bardzo nie interesowały.

niedziela, 3 czerwca 2012

Cuenca - ekwadorska perełka


Cuenca to warta zobaczenia perełka architektury Ekwadoru i całkiem przyjazne backpackerowi miasto. Centrum jest dość skondensowane i bezpieczne. Można całymi dniami plątać się po kolorowych  uliczkach w poszukiwaniu ciekawych zabudowań czy wylegiwać się w zielonych parkach. Można odwiedzić parę muzeów, ruin inkaskich z okresu canari. Ale poza tym brakuje tu czegoś, jakiegoś szczególiku, czegoś oryginalnego. Bo gdyby nie grille uliczne i stragany z latynoskimi pamiątkami, miasteczko nie różniłoby się bardzo od jakichś europejskich miasteczek. Ot nudno. Od muzeum do muzeum, od kamienicy do kamienicy, od ruin do ruin, od marketu do marketu. To już było. Oryginalna południowo-amerykańska kultura i ciekawi ludzie z którymi mieliśmy styczność w Peru czy Boliwii tutaj to już rzadkość. Ciekawość Boliwijczyków czy Peruwiańczyków wobec białego zamienia się tutaj powoli w ekwadorską arogancję.

piątek, 1 czerwca 2012

Peru -Info praktyczne

 Waluta nuevos Soles: 1$US=2,65 Soli; Podczas 65 dni pobytu wydawałam około 19,5 Euro na dobę. Czy można taniej? Na pewno, ale ja nie mogłam sobie różnych przeróżności odmówić. Plan pobytu uważam także za bardzo rozbudowany i ciekawy. Jednym słowem zaszaleliśmy :)
Bankomaty są dostępne prawie wszędzie. Globalnet pobiera 10Soli; Banco de Credito i Banbif -nie pobierają nic. Można wybrać max od 400-1000Soli zależnie od bankomatu.Nie ma problemu z wymianą dolara. Euro można wymienić w miejscach turystycznych.
Język: hiszpański latyno- amerykański; angielski głównie w agencjach turystycznych na popularnym szlaku
Internet: 1-2/godzinę; wifi- średnio popularne i działa często słabo

Vilcabamba - miejsce, które wciąga


Vilcabamba to kolejna kolorowa, plastikowa wioska turystyczna zapełniona w głównej mierze amerykanami starszego pokolenia prowadzącymi sobie beztroskie życie utrzymując się z przyjemnych jadłodajni czy ekologicznych sokopijalni. Dodatkowo mnóstwo współczesnych hippy, sprzedawców szmacianej biżuterii i innych kolorowych osobistości w każdym wieku, których miasteczko wciągnęło już na parę miesięcy albo lat. Zaskakująca jest także niesamowita ilość blond dzieci biegających po ulicach. Jak nie przepadam za sztucznymi rajami tego typu, to to miejsce wciągnęło nas. Zwłaszcza z powodu wyśmienitej, relatywnie taniej kuchni i otwartych ciekawych ludzi.

środa, 30 maja 2012

Przez dziką granicę - czyli niezamierzona przeprawa przez dżunglę

Zdecydowaliśmy się przekroczyć granicę peruwiańsko-ekwadorską w bardzo niepopularnym miejscu. Miało być jednak prosto a ciekawie. Ot złapać parę colectivo, pozwiedzać nieco zacofane wioski i zapomniane przez świat drogi i już. Tymczasem wszystko się nieco skomplikowało i do Vilcabamby dotarliśmy po dniach trzech, głodni, zmarznięci i ubłoceni po pachy po przeprawie z bagażami przez porośnięte dżunglą wzgórza. Już pomijając awanturę na peruwiańskiej granicy i libację na ekwadorskiej. Co za jazda!

niedziela, 27 maja 2012

Chachapoyas i sarkofagi Karajia

Zgadnijcie ile osób wraz z bagażami może się zmieścić do małej taksówki typu kombi. Macie chwilę na zastanowienie się, odpowiedź poniżej a tymczasem my wciąż jesteśmy w Peru w Chachapoyas. Miasteczko zakurzone z ładnym jedynie ryneczkiem ale to nie konkurs piękności i nam się podoba, bo znów z dala od turystycznego Peru. Jest surowo, autentycznie i ciekawie. Przyjechaliśmy tu zobaczyć polecane przez Peruwiańczyków ruiny Kuelap o czym pisałam w poprzednim poście. Nie sądziłam że wiele więcej jest tu do zobaczenia, a tymczasem okolica obfituje w ruiny, ciekawe budowle i cuda natury.

sobota, 26 maja 2012

Kuelap - tajemnicze mury na szczycie góry

To masywne mury otaczające ponad 400 resztkowych konstrukcji dawnego centrum religijno-rządowego kultury Chachapoyas. Najstarsze części datowane są na VI wiek naszej ery, a kultura choć nie tak rozwinięta jak Chavin czy inkaska przetrwała aż do XVI  w. W późniejszych budowlach można odnaleźć już inkaskie wpływy. Kuelap jest bardziej popularny pośród turystów peruwiańskich niż zachodnich, tak wiec wylądowaliśmy w 100% peruwiańskiej wycieczce. Cieszymy się, że znów opuściliśmy szlak gringo.Takie przygody lubimy...