Vilcabamba to kolejna kolorowa, plastikowa wioska
turystyczna zapełniona w głównej mierze amerykanami starszego pokolenia
prowadzącymi sobie beztroskie życie utrzymując się z przyjemnych jadłodajni czy
ekologicznych sokopijalni. Dodatkowo mnóstwo współczesnych hippy, sprzedawców
szmacianej biżuterii i innych kolorowych osobistości w każdym wieku, których
miasteczko wciągnęło już na parę miesięcy albo lat. Zaskakująca jest także
niesamowita ilość blond dzieci biegających po ulicach. Jak nie przepadam za sztucznymi
rajami tego typu, to to miejsce wciągnęło nas. Zwłaszcza z powodu wyśmienitej,
relatywnie taniej kuchni i otwartych ciekawych ludzi.
Wystarczył jeden lunch u Charliego
w Charlitos na ul. De la vega i poznaliśmy większość ciekawych osobistości
miasteczka. Czuję się* jakbym mieszkała w Vilcabambie już przez dłuższą chwile. Musicie spróbować Buritos u Charliego i innych potraw. Rewelacja! Właściciel jest bardzo
poczciwym człowiekiem ze stanów i mieszka tu już 7 lat. Ktoś może powiedzieć że
trzy dolary to dużo i choć w Peru można było znaleźć tańsze jedzenie to jednak
za jedzenie takiej jakości jak tutaj w Peru trzeba by było zapłacić nawet więcej niż 5 $. Rozbestwiliśmy się! Zwłaszcza po tej trzydniowej przeprawie przez nieturystyczne pogranicze chcieliśmy zaznać odrobinę cywilizacji. Polecamy więc także restauracje Katarina na ul
Sucre: menu 2,50 lub 3 $ a w cenie pyszna zupa krem z mnóstwem warzyw a na
drugie na przykład krewetki w panierce z ryżem i sałatką. Mniam! Nigdy więcej już kurczaka z ryżem-w życiu! Na śniadanie i podwieczorek polecamy jogurty i naleśniki w Natural Yogur na Bolivar albo w sokopijalni na placu głównym. Miasteczko
nie jest duże więc bardzo łatwo je ogarnąć i się w nim odnaleźć. Życie toczy się tu leniwie. W okolicy plaza de armas znajdują się lokale prowadzone głównie
przez białych z turystycznym ale nie przesadnie drogim standardem i o dziwo
zawsze rewelacyjnym klimatem. Tutaj różne osobistości lokalne przesiadują
prawie cały dzień. Zmieniając tylko czasem lokal. Bo w sumie piwko tanie, soki wyśmienite a w okolicy dużo do roboty nie ma. Usłyszeliśmy tutaj wiele historii życia od ludzi którzy tu się wprowadzili. Jedne mniej drugie bardziej ciekawe. Bardziej ekwadorskie miejscówki znajdują się w okolicy dworca dwie ulice od plaza de armas. Tam też znajduje się market z kuchnią od 2 $. Co do okolicy: jest całkiem ładna ale
niebezpieczna. Często zdarzają się napady na turystów. Więc samemu nie warto się plątać. Jednodniowa wyprawa z przewodnikiem dla dwóch osób to koło 25$.
Konie są jakąś alternatywą ale ceny niektórych agencji zabijają. Jeden dzień w
najbardziej polecanej agencji jednego Nowozelandczyka kosztuje od 40$. Ktoś nam polecał dwudniową przejażdżkę mówiąc że rewelacja ale jednak za drogo. Można coś znaleźć za 35$ ale po nudnej jeździe konnej w Tupizie nie bardzo nam się chciało płacić tyle kasy za kolejne półżywe leniwe szkapy. Wybraliśmy się za to
do pobliskiego malutkiego rezerwatu Rumi-Wilko jedynego miejsca gdzie turystą
poleca się plątać samemu. Spacerem to tylko 10 minut z centrum. Po przejściu zapadniętego mostu (foto) doszliśmy do bramy gdzie trzeba się było zarejestrować i można było otrzymać także mapę i przewodnik po okolicy. Kawałek
dalej była skrzyneczka na darowiznę. W rezerwacie jest parę ścieżek
edukacyjnych. Wszystkie bardzo dobrze oznaczone z podpisanymi roślinami. Wybraliśmy szlak SP1 który pozwolił nam podziwiać panoramę okolicy. Także nie był zbyt łatwy co zawsze jest ciekawsze. Po drodze mijaliśmy wiele tutejszych roślin leczniczych lub świętych miedzy innymi: San Pedro (wielki kaktus na zdjęciu) i bardzo popularne tu drzewa Mimozy zwane także Wilko. Caly spacer zajął nam niecałe dwie godziny. Po drodze do miasteczka znaleźliśmy wielkiego przerażającego pająka. Bardzo nam się tu podoba w Vilcabambie.
Info:
Nocleg: Valle Sagrado na ul.
Juventud. OK dwójkę z łazienką(ciepła woda) i wifi utargowaliśmy
za 16$/2os;
Wyżywienie: market przy dworcu: menu za 2$ ale warto
jednak spróbować smakołyków w lokalnych restauracyjkach. Polecamy: Charlitos na
ul. De la Vega i restaurację Katarina na Sucre. Posiłki od 2,5$
Konie: dzień od 35$; trekkingi przewodnikiem: 25$/2os
Warto: spacer do rezerwatu Rumi-Wilko niedaleko miasteczka;
wstęp: darowizna do skrzyneczki
Takie mają mosty w Ekwadorze :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz