czwartek, 29 września 2011

Laos praktycznie


Podczas 21 dni pobytu wydawałam około 14 euro/dzień
Waluta: KIP; 1$ to ok 8000 kip,  jednak na Don Det  wymiana jest tylko w paru sklepach i ciężko dostać lepsze przeliczniki niż 7500-7800 kip, 1 euro to 10500 kip (bzWBK)
Bankomaty: nie ma żadnego w Don Det; pieniądze można wybrać w jednym ze sklepów ale nie testowałam. Pierwsze na naszej drodze pojawiły się w Pakse bankomaty BCEL, ANZ dodają prowizje 2%, max jednorazowo: 1mln kip (BCEL) 2mln kip (ANZ)
Wiza: do wyrobienia na granicy koszt 30$ i 5-10$ na „procedury emigracyjne” i inne dziwne dodatki, Na granicy z Kambodża przy Don Det nie było szans sprzeciwu.  Opłata wyjazdowa w wysokości 1$ tylko w weekend
Język: - laotański, -angielski dość popularny w dużych miejscach turystycznych
Wifi: dostępne w wielu guesthousach.  Czasem życzą sobie jednorazowa opłatę za kod.  Słabo działa na Don Det. Internet od 100 kip/min w Vientian do 600/min na Don Det

czwartek, 22 września 2011

Luang-Namtha i trekking na trzy nogi.

Była to przeprawa przez deszcz i błoto w ciemnej dżungli. Jedni nie wytrzymywali trudów przeprawy, a ja cieszyłam się jak dziecko z jedzenia z liści bananowca i całej przygody. Na północ Laosu dostać się nie było łatwo. Na dworcu (bo oczywiście lokalnym transportem a nie turystycznym) poinformowano nas, że busa nie ma, bo za mało ludzi i możemy jechać gdzieś w pół drogi, a później może będzie coś dalej. Cóż - próbujemy. Autobus zapchany jak zawsze po brzegi. Jedna osoba śpi na następnej i nikt się nie przejmuje.

środa, 21 września 2011

Luang Prabang - gościnności nie ma końca

Była siedziba władców królestwa Luang Brabang - obecnie przeurocze, klimatyczne miasteczko nad Mekongiem z przepięknym pałacem i licznymi świątyniami. Ale z czego słynie to miejsce najbardziej pośród środowiska backpackerów to market nocny, gdzie za 10000 kip można jeść tyle, ile zmieści się na wielki talerz.

sobota, 17 września 2011

Vang Vieng - zasłużony urlop! :)


Małe miasteczko pełne życzliwych ludzi położone nad rzeką pomiędzy wapniowymi wzgórzami pełnych jaskiń. Do tego dodać mnóstwo przytulnych restauracyjek, gdzie można jeść na sposób rzymski: leżąc na wygodnych poduchach i dziesiątki backpackerów imprezujących prawie 24 godziny na dobę w klubach w miasteczku lub na licznych tarasach wzdłuż rzeki. To wybuchowa mieszanka przyciągająca i wciągająca.

środa, 14 września 2011

Vientian-starsi panowie odkrywają drugą młodość


Eh. Nie ma tu po prostu nic. Ot, takie leniwe miasteczko. Z leniwym i dość pustym centrum, pustymi bulwarami i paroma świątyniami. I tylko jedno rzuca się w oczy. Dramatycznie podnosi się tu średnia przyjezdnych osób. Na ulicy spotkać można starszych turystów, ale nie te miłe siwiejące pary, które trzymając się za ręce ściskają aż za serca.

sobota, 10 września 2011

Grota Kong Lo - miejsce, o którym mi się nie śniło

Warta każdych pieniędzy, każdego trudu i każdego czasu!!! Dwie godziny zwiedzania rzeką ciemnej groty w małej chybotliwej łupince, z której przewodnicy co chwila usuwają wodę. Echo silnika odbija się po groźnym, majestatycznym wnętrzu oświetlanym jedynie przez dwa strumienie latarek. Ale od początku.

piątek, 9 września 2011

Bolaven Platau - w poszukiwaniu kubka kawy

Do Pakse przyjechałyśmy dość sprawnie. Miasteczko ot takie sobie. Jest klimatyczne, niedrogie miejsce do spania. Jest market, by się najeść. Dobra baza wypadowa w przyrodniczo-etniczne cuda Bolaven Platau. Okolica wyżynna, przeorana wąwozami pokrytymi gęstą dżunglą, przez którą przebijają się jeszcze malownicze wodospady. Francuzi wprowadzili tu dodatkowo uprawę kawy. Liczne plantacje otaczają tutejsze spokojne wioski.

środa, 7 września 2011

Don Det - laotańskie lenistwo w hamaku


Wyspa, wyspa,wyspa... palmy, bungalow, hamak, szum Mekongu, lenistwo. Całyyy dzień bujania się w hamaku, a na koniec Lao beer w barze 4000 islands na poduszkach.
Warto przejść się ścieżką wzdłuż brzegu Sunrise wśród knajpek, bungalowów, pól ryżowych. Na drugą wyspę Don Khon łatwo się dostać przez most. Można zobaczyć największe wodospady (pod względem ilości wody) na Mekongu w Azji płd-wschodniej - robią wrażenie zwłaszcza w porze deszczowej.

niedziela, 4 września 2011

Kambodza praktycznie

Średnie wydatki podczas 14 dni pobytu: ok. 13 euro /dzien; zycie jest ogolnie tanie i tylko bilet do angkor wat podbija wydatki dzienne przy tak krotkim pobycie
Waluta 1$ - 4000 rieli, w obiegu są i dolary i riele, bankomaty wypłacają tylko dolary, nie ma dodatkowej opłaty w canadian bank, w innych bankomatach 4$, opłaca się płacić w dolarach za noclegi, bilety wstępu i transport, za jedzenie i drobne rzeczy w rielach, chociaż i tak dostanie się resztę z dolara w lokalnej walucie. Walute mozna wymienic wszedzie. glownie u jubilerow.
Język kambodżański, angielski.
Wiza: na granicy, koszt 20$ + 2$ "ekstra dla" + jedno zdjęcie
Połączenia z Kambodży do Polski: na telefon domowy 0,3$ za minutę, a na komórkę 0,4$

sobota, 3 września 2011

Przekraczanie granicy według laotańsko-kambodzanskich scamów

Po prostu mozna wyjsc z siebie! Ta granica to nawet nie scam ale wymuszenie!coz! nic na to nie mozna poradzic. Zacznijmy od poczatku. Z Ban lung wyjechałyśmy z rana, około 8, marna droga, ubita rudawa ziemia, przed Stung Treng pojawił się asfalt. Na miejscu dowiedziałyśmy się, że bus do Laosu, na wyspę Don det będzie dopiero o 15, ponad 3 godziny czekania, buuuu. No cóż, dla zabicia czasu poszłyśmy na pobliski targ, można kupić wszystko: ubrania, jedzenie i biżuterię ze złota, mnóstwo małych warsztatów, a w każdym powstają drogocenne cudeńka ;-)), nie na naszą kieszeń.

czwartek, 1 września 2011

Ban Lung - na końcu Kambodży

Wsiadłyśmy z Magdą do autobusu o godzinie 5.30 rano - po prostu wariactwo. Po prawie 12 godzinach i przejechaniu prawie całej Kambodży; rzucając okiem chwile na Mekong przy Kratie, okoliczne pola ryżowe i dżungle w końcu dojeżdżamy do prowincji Ratanakiri gdzieś na północno-wschodnim krańcu państwa. Jak zwykle szybkim rzutem na taśmę zostajemy porwane przez dwóch lokalsów na motorach do taniego aczkolwiek wypasionego hotelu.