środa, 25 lipca 2012

Po prostu życie... w Taganga!

To rybacka wioska 15 minut busem z centrum Santa Marta i jak dla nas o wiele lepsze miejsce do zwiedzania bogatej i ciekawej okolicy. Tutaj zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę oddając się karaibskiemu lenistwu, atmosferze i powoli wsiąknęliśmy w tutejszy rytm życia. Woda czysta, plaża minutę od hotelu, kolumbijskie klimaty sklepowo-kawiarniane, karaibska muzyka, europejskie imprezy klubowe, hamaczek palemka i rum... Taganga to nie jest jakieś nadzwyczajne miejsce. To mieszanka leniwej rybackiej wioski, centrum urlopowego kolumbijskich turystów i backpackerskiego chilloutu ale właśnie to nadaje jej uroku.
Jak już pisałam w poście o Santa Marta do Taganga pojechaliśmy od razu z dworca po całej nocy w autobusie. Że byliśmy zmęczeni  zatrzymaliśmy się w tanim hoteliku ale zaraz przy plaży. Pierwszy dzień napawaliśmy się głównie pierwszym dotykiem karaibskiego morza i zimnym piwkiem. W hoteliku mieliśmy bujane fotele z widokiem na morze i jak w nie wpadliśmy to tak już na cały dzień. Dnia następnego przeprowadziliśmy się w rewelacyjne miejsce czyli do hostal graffiti. Max magicznie utargował 30 tys COP za dwójkę z łazienką i klimatyzacją co jest rewelacyjną  ceną w tym miejscu. Zakochaliśmy się w naszym lokum. W podwórzu są hamaczki, kuchnia, a właściciele są bardzo towarzyską kolumbijską parą. Doradzali nam gdzie pojechać, jak dojechać, gdzie snurkować czy popływać. To miejsce stało się nasza bazą wypadową do Minka w góry i nad wodospady, do Santa Marta ot na chwile, bo dłużej szkoda czasu i do rewelacyjnego parku Tayrona z jednymi z najpiękniejszych plaż Kolumbii. W wiosce znajduje się też wiele szkół nurkowych z naprawdę rewelacyjnymi cenami. Około 500 tys COP +/_ 60 tys w zależności od agencji za czterodniowy kurs Open Water. To jest nawet nieco taniej niż w Tajlandii na Koh Tao. Szkoda że to już koniec podróży i koniec pieniążków WRrrrr!!! Ale bym sobie kurs nurkowy zrobiła. Eh! Można także snurkować albo z łodzi za 40 tys COP albo z Playa Grande spacerkiem od wioski. Tylko maskę trzeba wynająć za 5-7 tys i już można wybrać się na podwodne poszukiwania. Jest tu co robić. Wioska jest prześlicznie położona w zatoce wtopionej pomiędzy wzgórza i leży nad całkiem przyjemną plażą. Jeden koniec plaży zajęty jest przez łodzie rybackie i transportowe, a drugi jest miejscem czysto kąpielowym. Plaża może nie najpiękniejsza ale jak na plaże miejską czysta. Bardzo popularną plażą o przejrzystej wodzie jest Playa Grande. Minusem tej plaży jest tłum i krzyk naganiaczy, ale w końcu to typowy klimat gorących Karaibów. Także większość turystów to Kolumbijczycy wiec tak naprawdę wciąż znajdowaliśmy się w centrum południowo- amerykańskiej kultury. Na co tu narzekać? Na plaże prowadzi malownicza ścieżka przez wzgórze, zaraz za wielkim hotelem Bahia. To tylko 10 -15minut spacerkiem i choć ludzie straszą że jest niebezpiecznie nie warto od razu wpadać w panikę i brać łódź za dziwne pieniądze. Ze wzgórza rozpościera się dodatkowo przepiękny widok na zatokę Taganga, a po drodze można zejść do innych mniejszych i pustych plaż..

W wiosce zjawiliśmy się szczęśliwie i jednocześnie pechowo na długi weekend. Na początku żywe o każdej porze ulice, ogrom ciekawych ludzi i sielankowy klimat kolumbijskich urlopowiczów bardzo nam pasował. Otworzono dodatkowe bary, pojawiły się nowe stoiska z ulicznym jedzeniem. Z czasem zaczęło nas to jednak męczyć i marzyliśmy o chwili kiedy wioska wróci do tego leniwego spokojnego życia którego zaznaliśmy pierwszego dnia. Przed tłumem uciekaliśmy pod koniec do Minca czy parku Tayrona. Czas nam mijał tutaj naprawdę sielankowo. Z powodu rychłego wyjazdu z Południowej Ameryki wiszącego nam nad głowami cieszyliśmy się każdą prostą ludzką sytuacją, nowo odkrytym jedzeniem, leżeniem w hamaku, czy spacerami po odleglejszych partiach wioski gdzie już klimat staje się o wiele bardziej surowy, ale zarazem bardziej ciekawy. Rano chodziliśmy do kawiarenki na środku głównej drogi na wyśmienitą kawę mrożoną. Tutaj poznaliśmy szamana i jego rodzinę z jakieś pobliskiej wioski w dżungli. Szaman leczył bardzo brzydkie ugryzienie na nodze pracownika kawiarni. Podczas jego wizyty obfotografowałam jego rodzinę, a za małą opłatą także i jego. Lud z dżungli jest bardzo prosty, odziany w  prosto zszyte ze sobą białe płachty i jest zupełnie nierozmowny. Resztę dnia spędzaliśmy głównie na murku przy głównym placu pomiędzy plażą, a jednym z rond. Raz patrzyliśmy się na życie na ulicy i placu a czasem zmienialiśmy stronę i patrzyliśmy na morze ot prosta przyjemność. Chłonęliśmy sobie ten karaibski klimacik i po co chcieć więcej. Wieczory opanowują kluby z nowoczesną muzyką, sklepy nocne z tanim piwem i dilerzy narkotyków. Cóż atrakcyjne ceny kolumbijskich rarytasów przyciągają rzesze narkotykowych turystów. Po za ciekawskimi eksperymentującymi backpackerami po ulicach pląta się trochę już bardziej zagubionych w uzależnieniu dusz.Wciąż jednak można było znaleźć na plaży spokojne miejsce na kontemplacje fal.
Jedzenie w Taganga jest bardzo urozmaicone. Poczynając od wypasionych turystycznych restauracji z cudami morza i ziemi, na tanich plackach pod jakimś domkiem z dala od plaży kończąc. Nasze ulubione było oczywiście to tańsze uliczne żarełko, ale nie odmówiliśmy sobie także rybki na plaży. Najciekawsze rarytasy znajdywaliśmy nieco dalej od plaży gdzie co jakiś czas jakaś gospodyni wystawiała na podwórko stoisko i serwowała domowe specjały. Można było znaleźć tanie szaszłyki, nadziewane tuńczykiem placki ziemniaczane, nadziewane bananowe kule, empenady. Odkryliśmy także miejsce z tanią zupą”zrób to sam” To typowe kolumbijskie danie. Otóż: zupa mięsna z dużym kawałkiem mięcha podana z ryżem na osobnym talerzu. Jedni przerzucają mięcho na ryż, popijając zupą lub polewając ryż niczym sosem. Inni wrzucają cały ryż do zupy lub nabierają zupy na łyżkę z ryżem. Danie wielkie i syte. Jedna z sytuacji, która wybiła nas z naszego leniwego tagańskiego życia było świętowanie ukończenia kursu nurkowego przez naszych znajomych poznanych w Salento. Ni z tego ni z owego siedzieliśmy na plaży z butelką szampana i siatką lodu. Miły wieczór. Spotkaliśmy tu także innych znajomych z poprzednich miast. Dużo z nich udało się bardziej głębiej na wschód do Palomino i jeszcze dalej, ale myśmy już nie mieli czasu i nie chcieliśmy drobić jeden dzień tu jeden dzień tam a woleliśmy kontemplować nasze ostatnie dni podróżowania w jednym przyjemnym miejscu.
Dziwnie teraz pisać o Taganga, kiedy już jesteśmy w Polsce. Brakuje mi tego całego południowo-amerykańskiego klimatu, nawet tego nie zawsze najlepszego jedzenia czy słabiutkiego piwa ale pitego w tych wspaniałych miejscach. Eh cóż...Pozdrawiamy z Krakowa! Następne relacje pojawią się wkrótce jeśli tylko znajdę czas pomiędzy tyloma spotkaniami 
Info:
Nocleg: hostel Graffiti na początku miasta; 30 tys przyjemna dwójka z łazienką i wiatrakiem; myśmy utargowali za tyle z klimatyzacją; hostele zaczynają się od 15 tys nieco dalej od plaży
Transport: co chwila busy do Santa Marta: 1200 COP; na dworzec ok godziny; do centrum 15 min; na Mercado (carrera11, calle 11) skąd można złapać busy do Minca czy parku Tayrona 10-15 min. O dokładny kierunek pytać kierowcy.
Wyżywienie: średnia cena za obiad dnia w knajpie 7-8 tys; czasem coś w uliczkach z dala od plaży za 5 tys; arepy z serem na ulicy głównej 1500 COP; rożne placki i nadziewane kule ziemniaczane od 1000-1500 COP. Piwo w sklepie małe od 1400 COP;
WODA: polecam wodę w 5 litrowych torbach. Tylko 800 COP! Lub 2 tys droższe firmy. Butelka 1,5 litra: ok 2 tys!!! 

 
 


 W drodze na Playa Grande:

 Playa Grande:
Wszędobylskie panie sprzedające Tinto, czyli kawę czarną z termosików




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz