Oprócz centrum historycznego, którego nie można nie
zobaczyć, stolica nie ma wiele do zaoferowania. Ale centru... centrum
monumentalnie przygniata do chodnika. Kolory, kształty, kamienice, kościoły.
Uliczki małe i te wielkie aleje. Warto zagłębić się w jedne i drugie. Dodatkowo
zwiedzanie szczęśliwie trafiło nam się w niedzielę więc większość ulic była
przeznaczona tylko dla ruchu rowerowego a na każdym placu odbywały się jakieś
ciekawe przedstawienia lub koncerty. Typowa południowoamerykańska niedziela.
Bardzo
ciekawa i kolorowa ulica jest La Ronda odchodząca od wielkiej Alei Morales. Ostatnio odrestaurowana mała uliczka w niedziele byłą pełna gier i zabaw podwórkowych
dla dzieci oraz tablic edukacyjnych o poetach politykach itp. Poza tym mnóstwo
restauracji z typowym ekwadorskim jedzeniem o nieco wyższych cenach. Trafiliśmy
nawet na darmowe przedstawienia z okazji dwusetlecia konstytucji Ekwadoru w
1812. Było to bardzo pouczające i zabawne show. Obiadek zjedliśmy na Mercado
central. Dość ubogim jak na stolice ale z dobrą kuchnią. Okolica tutaj robi się już mniej ciekawa. Na Mariscal gdzie zatrzymaliśmy się w tanim hostelu Centro
del Mundo wróciliśmy na nóżkach. Jakoś tak wyszło. Doszliśmy najpierw do
Bazyliki –imponującego kościoła gotyckiego, który już stoi poza centrum
historycznym i dalej zeszliśmy do dwóch obszernych parków gdzie odbywały się oczywiście
niedzielne imprezy. Tutaj, w przeciwieństwie do pustych ulic miasta, są wręcz tłumy. Wokoło można znaleźć stoiska z tanim jedzeniem. W sam raz dla nas, gdyż
na Mariscal wszystko jest drogie i turystyczne. Kolejnym wielkim wydarzeniem tej
niedzieli były eliminacje do mundialu w Brazylii 2014: Columbia-Ekwador. Mecz odbywał się na lokalnym stadionie wiec miasto przed meczem szalało. Na Mariscal wszystkie
restauracje i bary były pełne. O dziwo wszystko odbyło się bardzo spokojnie i
nad wymiar nudnawo. Mimo że Ekwadorczycy wygrali wszyscy rozeszli się bez
specjalnego imprezowania i radości do domów. Identycznie jak po przegranej z
Argentyną 4-0. A mówi się że Ameryka strasznie przeżywa piłkę nożną. Chyba nie
Ekwador. O 9pm szukaliśmy baru z poznanymi w hostelu ludźmi i nic nie mogliśmy znaleźć. Wszystko się zamykało oprócz śmiesznie drogich barów w centrum Mariscal.
Dnia poprzedniego w sobotę ta dzielnica była opanowana przez szaleństwo. Wszędzie światła
muzyka. Impreza trwała do późna w nocy. Tylko nie dla nas. Byliśmy świeżo po
Corpus Christi, zdążyliśmy już tego dnia mieć również kaca. W końcu wstaliśmy o
3 am wiec ten dzień był wystarczająco długi i mimo ogólnego imprezowego klimatu padliśmy w sobotę w łóżka przed 23. Mariscal
to bar za barem przeplatany hostelami. Czyli tzw. Gringoland. Ogólnie nic
ciekawego ale łatwo można znaleźć tani nocleg. Gorzej jednak z jedzeniem.
Wszystko zaczyna się od 3 $ za głupią bułkę. Dlatego chodzimy na główną ulice 6
de Decembre i trochę w stronę centrum historico, a po drodze można coś tańszego już znaleźć.
Z quito można zorganizować wiele wycieczek do okolicznych parków Narodowych i dżungli. Można się wybrać także na położony prawie w mieście wulkan Pichincha. To taka naga góra nad miastem. Wyjeżdżają na nią kolejką-jakoś nam się nie chciało zwłaszcza że w weekend były tam straszliwe tłumy. Ludzie jeżdżą często do Mindo czy Cotopaxi. Mindo
nas nie interesuje a do Cotopaxi dostać się samemu jest ciężko. Trzeba iść 9 km
do wejścia albo wynająć ciężarówkę za ok 20$ (info nie z pierwszej ręki) żeby się wyrwać na chwile z miasta a Max chciał zdjęcie na równiku wiec pojechaliśmy
do Mitad del mundo. Jest to największa turystyczna bzdura Ekwadoru. Dziecko zrobiło sobie zdjęcie na nieprawdziwej linii równikowej i poszliśmy na piwko do
pobliskiego równikowego Baru. O dziwo całkiem taniego z wyśmienitymi lodami i sałatką owocową. Całe miejsce jest napakowane turystycznymi atrakcjami za które
trzeba płacić z osobna. Mimo że zapłaciło się wstęp, wszędzie płacić trzeba
jeszcze raz więc ogólnie wystawiliśmy na wszystko pupy. Nawet równik nie jest
tutaj tylko jakieś 250 metrów dalej no ale że Ekwador nie ma wiele do
zaoferowania w porównaniu z sąsiednimi krajami to musiał sobie takie dziwadło równikowe stworzyć. Eh. Tak czy siak wycieczka nie droga bo transport w jedną stronę tylko 0,40, po drodze zwiedziliśmy kupę Quito i okolic a zimne piwko na równiku i lody super. Obserwowanie ludzi robiących sobie dziwaczne zdjęcia z fałszywą linią równikową: bezcenne
Info
nocleg: Centro del Mundo. Mariscal ul Garcia; 5,60 $ z prostym śniadaniem; wifi; w okolicy wiele hosteli
transport: z dworca głównego weź czerwoną linie metro-busa która jedzie koło centro historico (Plaza Marin) albo do Mariscal -przystanek Manuela Canizales; cena: 0,25$ płaci się przy wejściu na stacje lub przystanek.
do Midat del Mundo: wysiądź na ostatnim przystanku linii niebieskiej: Ofelia i złap bus do Midat del mundo (0,15$)
Z głównego terminalu co pół godziny busy do Tulcan (granica z Columbia) 5,70 $
liczne odjazdy do Ambato (Latacunga) i inne
Z głównego terminalu co pół godziny busy do Tulcan (granica z Columbia) 5,70 $
liczne odjazdy do Ambato (Latacunga) i inne
wyżywienie: na Mariscal drogo: od 3$ za kanapkę czy burgera; nieco dalej np na av. 6 de Decembre w stronę centrum nieco taniej. Dużo tanich opcji w centro historico: dania od 1,5$; Mercado central: od 1,50$
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz