sobota, 9 czerwca 2012

Pętla Quilotoa: bezdenne laguny i wioskowa sielanka


Znowu powracamy na wysokość prawie 4tys m.n.p.m. tym razem zagłębiając się w małe wioski, zielone pola i głębokie kaniony by dostrzec do krateru i laguny Quilotoa. To podobno kraina najpiękniejszych krajobrazów Ekwadoru. Transport nie jest tu łatwy ale widoki i lokalny klimacik wynagradza trudy. Po drodze odwiedziliśmy także jeden z największych tradycyjnych targów w Ameryce Południowej. Odbywa się on w każdy czwartek w miasteczku Siquisili. Jest zupełnie nieturystyczny i w przeciwieństwie do targu w Otovalo zachowuje swój oryginalny ludowy charakter.
Nie znajdziecie tu żadnych bzdurnych pamiątek dla turystów. Osiem wielkich placów i okoliczne ulice zapełnione są produktami codziennego użytku, zwierzętami, jedzeniem, produktami roślinnymi a także meblami itp. Znajdziemy tu też zabawki, naczynia gumowe wykonane ze starych opon i inne dziwne cuda. Można było przyglądać się jak ludzie pracują, co posiadają w domach, jak się ubierają, jakie panują tutaj zwyczaje. Nie jest już tak kolorowa jak w Boliwii czy Peru. Ludowe stroje mieszają się już z tanimi ubraniami zachodnimi. Tylko nakrycie głowy często pozostaje jako znak statusu społecznego czy stanu cywilnego. Wokół sprzedawców rozstawione były liczne stragany z jedzeniem. Ach te zapachy. Całe miasteczko to jeden wielki targ. Wszytko jest w miarę pogrupowane dziedzinami. Znaczy mniej więcej każdy wie gdzie czego szukać. Trzy przecznice w lewo znajdziemy świnki morskie, na wprost targ warzywny, a naszego busa do Chugchilan powinniśmy szukać przy łóżkach i rybkach. Właśnie na ten bus spóźniliśmy się bo z powodu marketu trochę inaczej jeździ albo coś. Plan ogólnie był taki by z Latacungi pojechać prosto do Quilotoa, ale w ostatniej chwili postanowiliśmy objechać pętle od drugiej strony zaliczając po drodze jarmark i bus nam odjechał. Nie ważne. Spotkaliśmy na szczęście właściciela hotelu Cloud Forest z Chugchilan, który zaprowadził nas do innego busa.  Po około czterech godzinach jazdy musieliśmy jeszcze przespacerować się z bagażami około 30 minut. Z nami szło także małżeństwo z wioski więc rozpoczęły się pogaduchy. W Cloud Forest hostel dostaliśmy bardzo przyjemny pokoik z kolacją, śniadaniem, gorącą wodą i wifi za 12$. Wioska jest na 3200mnpm więc wieczorem zrobiło się bardzo zimno ale piecyk przy kuchni ogrzewał nas do czerwoności. Kolacje spędziliśmy w bardzo miłym towarzystwie trzech innych backpackerów, nauczyciela angielskiego z pobliskiej szkoły na wolontariacie i właściciela przybytku. Dostaliśmy info na temat autobusów i trasy. Następnego dnia mieliśmy się przeprowadzić do Quilotoa ale jak dowiedzieliśmy się że miedzy Quilotoa a Chugchilan jest bardzo przyjemny trekking postanowiliśmy tam pojechać bez bagaży i wracać na nóżkach. Wyprawa okazała się szczałem w dziesiątkę. Po drugie Cloud Forest jest rewelacyjnym miejscem z miłymi ludźmi a w Quilotoa noce są jeszcze mroźniejsze. Musieliśmy wstać wcześnie rano gdyż jedyny bus odjeżdżał o 4am. W kuchni czekało na nas ładnie zapakowane śniadanie (sałatka owocowa, kanapka z wyśmienitym serem z pobliskiej fabryki i duży napój), kubki i termos z gorącą wodą na szybką kawkę. Rewelacja! Pod wioską byliśmy nieco przed 6am bo bus się spóźnił- na szczęście gdyż w wiosce okazało się że chyba są temperatury bliskie zera. Wszędzie było dość ciemno ale zanim doszliśmy do krateru przejaśniło się zupełnie a jakiś czas później słońce powoli zaczęło wyłaniać się spoza gęstej sieci chmur unoszących się nad górami. Laguna powoli zmieniała kolor ze stalowo szarego na ciemny granat by w pełnym słońcu przybierać co jakiś czas odcień jasnej zieleni. Miejscowi wieżą że laguna nie ma dna-ot ciekawe :)Wciąż było zimno i wiało strasznie więc schowaliśmy się do pobliskich pustych szałasów marketu z pamiątkami. Chwile później przyszedł pierwszy sprzedawca i zapytany gdzie możemy znaleźć coś ciepłego zaprowadził nas do małego baraku skleconego z pofałdowanych blach. W środku było cieplutko od rozgrzanej kuchni. Gotowała się woda; bulgotał ryż-mniam. Za jednego dolara dostaliśmy chleb z serem, talerz ryżu z sosem i kawę z dolewką. W sam raz na rozgrzewkę o siódmej rano. Kiedy na zewnątrz było w miarę ciepło postanowiliśmy ruszyć na dno krateru. Poza nami żywej duszy. Oczywiście o tej porze nikt nawet nie zbierał za bilet wstępu. Na dole pasły się lamy i konie. Ot sielanka. W górę wychodziło się nieco trudniej bo ścieżka pokryta jest piachem. Droga powrotna do Chugchilan wiedzie początkowo krawędzią krateru po czym przy dużym piaszczystym żlebie skręca w lewo do Guayama. Widoki i spacer wokół laguny są niesamowite. Po drodze mijaliśmy lokalnych z osłami lub owcami. Wokół bujna roślinność, wiele kwiatów i szybujące kondory. Tylko wiatr był huraganowy i czasem utrudniał drogę zwłaszcza podnosząc z ziemi tony piachu. Po prostu małe burze piaskowe. Do kolejnej wioski prawie zjechaliśmy na przełaj przez piaszczyste osuwiska którymi przeorane jest całe wzgórze. Guayama pełna była dzieciaków tych małych i tych większych grających w piłkę. Ciekawie wyglądają dziewczyny grające w ludowych strojach czyli chustach i spódnicach. Minęliśmy także wiele pól uprawnych i farm. Droga kończy się na krawędzi plateau. Płasko płasko i przepaść. Od następnej płaskiej przestrzeni dzielił nas głęboki kanion. Cala okolica przeorana jest głębokimi dolinami lub osuwiskami. Tworzy to niesamowicie dramatyczny widok. Kiedy w końcu dotarliśmy do miasteczka okazało się że trafiliśmy na obchody dnia dziecka. To już kolejne! Prawie w każdym mijanym mieście widzieliśmy uroczystości już od początku czerwca. Ale dzieciaki mają tu wesoło. Rozłożyliśmy się na krawężniku pod sklepikiem bardzo miłej pani zaraz na przeciwko kościoła, pod którym odbywała się fiesta. Dzieciaki i rodzice zjechali się z całej okolicy. Podstawiono także parę dodatkowych busów. W hostelu dziś byliśmy jedynymi gośćmi, ale mimo to spędziliśmy bardzo udany wieczór z właścicielami. Znów z samego rana o 4am pojechaliśmy do Zumbahua  bo bus do Latacunga był o 3am więc nam się nie chciało, a akurat w Zumbahua był lokalny market i częste odjazdy do kolejnego miasta. Market nie za duży ale jeszcze bardziej wioskowy i surowy. Z powodu mroźnego poranka wszyscy grzali się przy małych paleniskach i straganach z jedzeniem. Po szybkim zwiedzaniu poszliśmy na busa do Latacunga ale wysiedliśmy wcześniej w miasteczku Pujili by uczestniczyć w lokalnych obchodach Corpus Christi. Jednego z najciekawszych corocznych wydarzeń Ameryki Południowej!
Info:
Nocleg: Chugchilan: polecam hostel Cloud Forest; przyjemny pokój z łazienką (ciepła woda) wifi, kolacja i śniadanie. Właściciele pomogą zorganizować czas na miejscu. Są także noclegi w Quilotoa od 8$ ale jest o wiele chłodniej i wielu miasteczkach na całej  pętli.
Transport: dość zmienny i skomplikowany. Warto pytać bo często może pojawić się nieoczekiwanie jakaś nowa opcja. Latacunga-Saquisili: co 10 min z terminalu; 30min-0,30$; Siquisili-Chugchilan: z placu przy markecie rybnym: 1pm; 2,50$- 4 h jazdy później 25 minut spacerem. Bezpośredni o 11:30am (Był popularny market czwartkowy więc odjazdy mogą być inne niż w normalne dni); Chugchilan-Quilotoa: 4am; sobota:3am 4am; więcej w niedziele. 1godz jazdy. Chugchilan- Latacunga(przez Zumbahua, Quilotoa): pon-piat: 4am; sobota: 3 am; dodatkowe odjazdy w niedziele. Chugchilan-Latacunga (w drugą stronę) : 3.30 am (był także ekstra odjazd o 12:30) oraz przyczepa mleczarza około 9 z przesiadką po drodze. Quilotoa-Chugchilan: 2pm; 1 godz. Wynajem samochodu -25$
Wyżywienie: na trasie są proste wioskowe sklepiki o cenach prawie normalnych; większość hosteli oferuje w cenie kolacje i śniadanie. W Quilotoa jest parę restauracji droższych jak i tańszych, zjeść można już od dolara w baraku z pofałdowanych blach przy samym wulkanie ale nieprzyzwyczajanym do tutejszych bakterii nie polecam. W Chugchilan np. stoiska ze smażonym jedzeniem jak ziemniaczki z jajkiem (0,50$) i empenady z serem(0,25$) Cloud Forest hostel oferuje obiady za 2,5 $
Konie: Quilotoa-Chugchilan:25$; wyjazd z krateru: 8$ i inne
Polecam trekking Chugchilan-Quilotoa (albo w drugą stronę): 4-5 godzin w jedną stronę. Bez zejścia na dno krateru (dodatkowo 1,5-2 godz)

















 Market w Siquisili



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz