Znowu powracamy na wysokość prawie 4tys m.n.p.m. tym
razem zagłębiając się w małe wioski, zielone pola i głębokie kaniony by dostrzec
do krateru i laguny Quilotoa. To podobno kraina najpiękniejszych krajobrazów
Ekwadoru. Transport nie jest tu łatwy ale widoki i lokalny klimacik wynagradza
trudy. Po drodze odwiedziliśmy także jeden z największych tradycyjnych targów w
Ameryce Południowej. Odbywa się on w każdy czwartek w miasteczku Siquisili.
Jest zupełnie nieturystyczny i w przeciwieństwie do targu w Otovalo zachowuje
swój oryginalny ludowy charakter.
Nie znajdziecie tu żadnych bzdurnych pamiątek
dla turystów. Osiem wielkich placów i okoliczne ulice zapełnione są produktami
codziennego użytku, zwierzętami, jedzeniem, produktami roślinnymi a także
meblami itp. Znajdziemy tu też zabawki, naczynia gumowe wykonane ze starych
opon i inne dziwne cuda. Można było przyglądać się jak ludzie pracują, co posiadają w domach, jak się ubierają, jakie panują tutaj zwyczaje. Nie jest już
tak kolorowa jak w Boliwii czy Peru. Ludowe stroje mieszają się już z tanimi
ubraniami zachodnimi. Tylko nakrycie głowy często pozostaje jako znak statusu społecznego czy stanu cywilnego. Wokół sprzedawców rozstawione były liczne
stragany z jedzeniem. Ach te zapachy. Całe miasteczko to jeden wielki targ.
Wszytko jest w miarę pogrupowane dziedzinami. Znaczy mniej więcej każdy wie
gdzie czego szukać. Trzy przecznice w lewo znajdziemy świnki morskie, na wprost
targ warzywny, a naszego busa do Chugchilan powinniśmy szukać przy łóżkach i rybkach. Właśnie na ten bus spóźniliśmy się bo z powodu marketu trochę inaczej jeździ
albo coś. Plan ogólnie był taki by z Latacungi pojechać prosto do Quilotoa, ale w
ostatniej chwili postanowiliśmy objechać pętle od drugiej strony zaliczając po
drodze jarmark i bus nam odjechał. Nie ważne. Spotkaliśmy na szczęście właściciela hotelu Cloud Forest z Chugchilan, który zaprowadził nas do innego
busa. Po około czterech godzinach jazdy musieliśmy
jeszcze przespacerować się z bagażami około 30 minut. Z nami szło także małżeństwo z wioski więc rozpoczęły się pogaduchy. W Cloud Forest hostel dostaliśmy bardzo przyjemny pokoik z kolacją, śniadaniem, gorącą wodą i wifi za
12$. Wioska jest na 3200mnpm więc wieczorem zrobiło się bardzo zimno ale piecyk
przy kuchni ogrzewał nas do czerwoności. Kolacje spędziliśmy w bardzo miłym
towarzystwie trzech innych backpackerów, nauczyciela angielskiego z pobliskiej szkoły na wolontariacie i właściciela przybytku. Dostaliśmy info na temat autobusów i trasy. Następnego dnia mieliśmy się przeprowadzić do Quilotoa ale
jak dowiedzieliśmy się że miedzy Quilotoa a Chugchilan jest bardzo przyjemny
trekking postanowiliśmy tam pojechać bez bagaży i wracać na nóżkach. Wyprawa okazała się szczałem w dziesiątkę. Po drugie Cloud Forest jest rewelacyjnym
miejscem z miłymi ludźmi a w Quilotoa noce są jeszcze mroźniejsze. Musieliśmy wstać wcześnie rano gdyż jedyny bus odjeżdżał o 4am. W kuchni czekało na nas ładnie zapakowane śniadanie (sałatka owocowa, kanapka z wyśmienitym serem z
pobliskiej fabryki i duży napój), kubki i termos z gorącą wodą na szybką kawkę.
Rewelacja! Pod wioską byliśmy nieco przed 6am bo bus się spóźnił- na szczęście gdyż w wiosce okazało się że chyba są temperatury bliskie zera. Wszędzie było dość ciemno ale zanim doszliśmy do krateru przejaśniło się zupełnie a jakiś
czas później słońce powoli zaczęło wyłaniać się spoza gęstej sieci chmur unoszących się nad górami. Laguna powoli zmieniała kolor ze stalowo szarego na
ciemny granat by w pełnym słońcu przybierać co jakiś czas odcień jasnej
zieleni. Miejscowi wieżą że laguna nie ma dna-ot ciekawe :)Wciąż było zimno i wiało strasznie więc schowaliśmy się do pobliskich pustych szałasów marketu z pamiątkami. Chwile później przyszedł pierwszy sprzedawca i
zapytany gdzie możemy znaleźć coś ciepłego zaprowadził nas do małego baraku skleconego z pofałdowanych blach. W środku było cieplutko od rozgrzanej
kuchni. Gotowała się woda; bulgotał ryż-mniam. Za jednego dolara dostaliśmy
chleb z serem, talerz ryżu z sosem i kawę z dolewką. W sam raz na rozgrzewkę o siódmej rano. Kiedy na zewnątrz było w miarę ciepło postanowiliśmy ruszyć na
dno krateru. Poza nami żywej duszy. Oczywiście o tej porze nikt nawet nie zbierał za bilet wstępu. Na dole pasły się lamy i konie. Ot sielanka. W górę wychodziło się nieco trudniej bo ścieżka pokryta jest piachem. Droga powrotna
do Chugchilan wiedzie początkowo krawędzią krateru po czym przy dużym piaszczystym żlebie skręca w lewo do Guayama. Widoki i spacer wokół laguny są
niesamowite. Po drodze mijaliśmy lokalnych z osłami lub owcami. Wokół bujna roślinność, wiele kwiatów i szybujące kondory. Tylko wiatr był huraganowy i
czasem utrudniał drogę zwłaszcza podnosząc z ziemi tony piachu. Po prostu małe
burze piaskowe. Do kolejnej wioski prawie zjechaliśmy na przełaj przez piaszczyste osuwiska którymi przeorane jest całe wzgórze. Guayama pełna była dzieciaków tych małych i tych większych grających w piłkę. Ciekawie wyglądają
dziewczyny grające w ludowych strojach czyli chustach i spódnicach. Minęliśmy także wiele pól uprawnych i farm. Droga kończy się na krawędzi plateau. Płasko
płasko i przepaść. Od następnej płaskiej przestrzeni dzielił nas głęboki kanion.
Cala okolica przeorana jest głębokimi dolinami lub osuwiskami. Tworzy to niesamowicie
dramatyczny widok. Kiedy w końcu dotarliśmy do miasteczka okazało się że trafiliśmy na obchody dnia dziecka. To już kolejne! Prawie w każdym mijanym mieście widzieliśmy uroczystości już od początku czerwca. Ale dzieciaki mają tu wesoło. Rozłożyliśmy się na krawężniku pod sklepikiem bardzo miłej pani zaraz
na przeciwko kościoła, pod którym odbywała się fiesta. Dzieciaki i rodzice
zjechali się z całej okolicy. Podstawiono także parę dodatkowych busów. W
hostelu dziś byliśmy jedynymi gośćmi, ale mimo to spędziliśmy bardzo udany wieczór z właścicielami. Znów z samego rana o 4am pojechaliśmy do Zumbahua bo bus do Latacunga był o 3am więc nam się nie chciało, a akurat w Zumbahua był lokalny market i częste odjazdy do kolejnego miasta. Market nie za duży ale jeszcze bardziej wioskowy i surowy. Z powodu mroźnego poranka wszyscy grzali się przy małych paleniskach i straganach z jedzeniem. Po szybkim zwiedzaniu poszliśmy na busa do Latacunga ale wysiedliśmy wcześniej w miasteczku Pujili by uczestniczyć w lokalnych obchodach Corpus Christi. Jednego
z najciekawszych corocznych wydarzeń Ameryki Południowej!
Info:
Nocleg: Chugchilan: polecam hostel Cloud Forest;
przyjemny pokój z łazienką (ciepła woda) wifi, kolacja i śniadanie. Właściciele pomogą zorganizować czas na miejscu. Są także noclegi w Quilotoa od 8$ ale jest
o wiele chłodniej i wielu miasteczkach na całej pętli.
Transport: dość zmienny i skomplikowany. Warto pytać bo często może pojawić się nieoczekiwanie jakaś nowa opcja. Latacunga-Saquisili:
co 10 min z terminalu; 30min-0,30$; Siquisili-Chugchilan: z placu przy markecie
rybnym: 1pm; 2,50$- 4 h jazdy później 25 minut spacerem. Bezpośredni o 11:30am
(Był popularny market czwartkowy więc odjazdy mogą być inne niż w normalne
dni); Chugchilan-Quilotoa: 4am; sobota:3am 4am; więcej w niedziele. 1godz
jazdy. Chugchilan- Latacunga(przez Zumbahua, Quilotoa): pon-piat: 4am; sobota: 3 am; dodatkowe
odjazdy w niedziele. Chugchilan-Latacunga (w drugą stronę) : 3.30 am (był także ekstra odjazd o 12:30)
oraz przyczepa mleczarza około 9 z przesiadką po drodze. Quilotoa-Chugchilan:
2pm; 1 godz. Wynajem samochodu -25$
Wyżywienie: na trasie są proste wioskowe sklepiki o
cenach prawie normalnych; większość hosteli oferuje w cenie kolacje i śniadanie. W Quilotoa jest parę restauracji droższych jak i tańszych, zjeść można już od dolara w baraku z pofałdowanych blach przy samym wulkanie ale
nieprzyzwyczajanym do tutejszych bakterii nie polecam. W Chugchilan np. stoiska
ze smażonym jedzeniem jak ziemniaczki z jajkiem (0,50$) i empenady z serem(0,25$)
Cloud Forest hostel oferuje obiady za 2,5 $
Konie: Quilotoa-Chugchilan:25$; wyjazd z krateru: 8$ i
inne
Polecam trekking Chugchilan-Quilotoa (albo w drugą stronę):
4-5 godzin w jedną stronę. Bez zejścia na dno krateru (dodatkowo 1,5-2 godz)
Market w Siquisili
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz