wtorek, 19 czerwca 2012

San Agustin - konie i grobowce

Mamy za sobą kolejna archeologiczną przygodę i przeprawę przez dzikie kolumbijskie ścieżki gdzie bez maczety i gumowców lepiej się nie zapuszczać. Spędziliśmy dwa dni na odkrywaniu starożytnych grobowców na koniu, na piechotę i różnym lokalnym transportem. Okolica pełna jest kamiennych figur lub kamieni z wyrytym rysunkiem które pełniły rolę strażników i były postawione przed  grobami. Jednak wszystko jest dla nas identyczne i po pewnym czasie się nudzi. Figura za figurą, kamienna głowa za kamienną głową, dziura w ziemi za dziurą. Gdyby nie sielankowa okolica, hamaczek z super widokiem i rewelacyjni ludzie kolejny dzień zwiedzania uważałabym za marnowanie czasu. Oczywiście dla archeologa i kogoś zainteresowanego symboliką starożytnej sztuki jest to raj.
Jak nam pewien Archeolog wytłumaczył nie ma w rzeźbach elementu pozbawionego znaczenia. Kształt oczu, kształt nosa, ułożenie rąk wszystko ma swoją historie. Przynajmniej tak sobie to archeolodzy tłumaczą. Ja mam do tego jednak sceptyczne podejście. Ot szukanie dziury w całym. W końcu zawsze przyjemniej jest sobie w coś wieżyc niż nie. Prawdy nigdy się nie dowiemy.
Zatrzymaliśmy się w bardzo przyjemnym miejscu nieco nad miastem w Casa de Japones z panoramą na San Agustin z naszych hamaków. Właściciel parzy wyborną kawę i pomógł nam tanio zorganizować konie i już następnego dnia wybraliśmy się na czterogodzinną wycieczkę po okolicy. Zwiedziliśmy cztery grupy kamiennych figur El tablon, Chaguira i jeszcze inne bardzo świeżo odkryte z pięknie zachowanymi kolorami. Poza figurami podziwialiśmy także rewelacyjne widoki. Konie były rewelacyjne. Grzeczne, posłuszne i rwące się do galopu. Po leniwych i nieposłusznych koniach w Tupizie była to dla nas prawdziwa konna zabawa. San Agustin to bardzo małe miasteczko, okolica to już zupełna wieś a miejscami zielone pustkowie bez chat i ludzi. Mijaliśmy wiele plantacji kawowych, bananowych, cytrynowych i innych egzotycznych owoców. Nasz przewodnik wciąż rzucał nazwami roślin i opowiadał nam o kolejnych archeologicznych miejscach oczywiście po hiszpańsku co już nie jest dla nas problemem. Ponadto śpiewał wiec było wesoło. Przy jednym miejscu spotkaliśmy grupę ze stanów z archeologiem z Parku Archeologicznego koło miasteczka. Od niego dowiedzieliśmy się jeszcze więcej. Człowiek z prawdziwym wręcz fanatycznym zamiłowaniem do swej pracy. Ubolewał jednak że rząd zamknął badania z powodu przerzucenia środków na szkoły i szpitale. Pokazał nam także drzewo którego soki służą do farbowania na żółto tych grobowych strażników. Z końmi pożegnaliśmy się pod Parkiem Archeologicznym i zagłębiliśmy się w parkowe ścieżki. Tu jeszcze więcej figur i grobowców. Do miasteczka przespacerowaliśmy się gdyż wszyscy mówili że to tylko 20min ale ostatecznie szliśmy prawie 40! Cóż. Kolumbijczycy chyba zawsze na wszystko mówią: spokojnie, łatwiutko, bliziutko.  Dnia drugiego pojechaliśmy najpierw do Isnos z przesiadką w Cruce de san Jose (skrzyżowanie drogi Popayan-Pitalito i do San Agustin) i z miasteczka wzięliśmy taksówkę za 5 tys do Parku Archeologicznego Altos de los Idolos. Tutaj grobowce były o wiele ciekawsze, ale to już dla nas jedno i to samo. Do San Agustin postanowiliśmy wrócić na nóżkach. Wszyscy znów mówili że tylko 3 godzinki prosto ścieżką. Na początku szło się nam bardzo przyjemnie choć musieliśmy w paru miejscach się pytać o drogę. Złapaliśmy nawet ciężarówko bus czyli tak zwane Chivas. Podwieziono nas do wioski zupełnie za darmo i wytłumaczono jak iść dalej. Za wioską gdzie oczywiście zrobiliśmy wielkie poruszenie, droga poszła ostro w prawo i zamieniła się w małą ścieżkę. Za jednym z zabudowań ścieżka prawie zupełnie znikła pośród traw i okazała się być bardzo błotnista. Kawałek dalej weszliśmy już pomiędzy busz i wysokie trawy ostre jak brzytwy. Zobaczyliśmy także kanion rzeki Magdalena. Bardzo dużo w dół a później jeszcze tyle samo w górę a dodatkowo zaczęło się robić ciemno i burzowo. Zaczęliśmy się bać że idziemy złą drogą bo czasami ciężko było powiedzieć że tu była jakaś ścieżka tak wszystko było zarośnięte. Przedzieraliśmy się jednak przez gęstwinę zbierając na twarz pajęcze sieci i inne paskudztwa. Jakieś rośliny doprowadziły moją skórę do swędzenia a nogi poprzecinała trawa. Miało być tak łatwo! Max chciał mnie zabić :P Kiedy jednak spotkaliśmy pana z konikami który powiedział że idziemy dobrze i miasteczko jest tylko za górą nabraliśmy sil. Chwile później znaleźliśmy wodospady schowane malowniczo w gęstwinie, przepiękne ptaki, kolorowe kwiaty i wszystko już było super. Po przekroczeniu mostu ścieżka była już inna. Ktoś potraktował krzewy i trawy maczetą więc szło się o wiele przyjemniej. Z kanionu wyszliśmy w okolicy poprzednio zwiedzanej grupy figur Chaquira. Może jest to łatwy szlak ale chyba tylko w sezonie gdy jest przygotowany, widać go bez wątpliwości i suchy. Tak czy owak po kąpieli i wysmarowaniu się maściami na swędzenie wszystko wspominamy jako kolejną ciekawą przygodę. Wieczorkiem w miasteczku była mała fiesta więc wybraliśmy się na piwko. Oczywiście towarzystwo było już porządnie wstawione i z flaszeczką w ręku galopowało na koniach po ulicach. Eh te południowoamerykańskie fiesty. Columbia bardzo nam się podoba
Próbowałam znaleźć bar z tv na mecz Polski ale się nie udało. Eh
Info:
Nocleg: Casa de Japones: 10tys dorm; 25tys dwójka z łazienką. (poza sezonem)Za wifi służy modem USB który właściciel udostępnia bez problemu. Za 5000 przepyszne śniadanie. Znajduje się 5 min od centrum w kierunku casa de Francois (dużo dalej i drożej).
Transport: jest niewiele połączeń bezpośrednich. Więcej połączeń jest z Pitalito (dojazd za 4 tys około 1 godz lub 2 tys tylko do skrzyżowania cruce de san Jose) gdzie można łapać bus do Popayan. W Pitalito jest duży dworzec: bardzo liczne połączenia do Popayan; La plata i Neiva (tu 3 godz, utargowaliśmy za 14 tys) i także do Bogoty. Jest podobno bezpośredni turystyczny do Armeni jeśli jest wystarczająco chętnych.
Do Alto de los Idolos: busik z okolic policji za 2 tys do cruce de san jose; busik do Isnos a 3 tys i taksi za 5 tys(do podziału) lub spacer z Isnos około 2 godzin. Powrotny spacer do San Agustin około 3 godzin.
Wycieczki: konie z przewodnikiem załatwione z casa de Japones: 20tys COP/osobę; na mieście: 30 tys COP; jeep tour po okolicznych wodospadach i grobowcach: 30tys COP.
Wstęp: Parki Archeologiczne: San Agustin i Altos de los Idolos po 10 tys lub combo za 16tys; reszta miejscówek jest za darmo
Wyżywienie: średnia cena zestawu obiadowego to 4-5 tys; uliczne fast foody czyli kule ziemniaczano-jajeczne, kiełbaski na patyku i placki ryżowe nadziewane miechem po 1 tysiaku. Wiele piekarni: biszkopt kawałek: ok 1 tys; mały jogurt 500 COP; owoce: papaja 1000























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz