Villa de Leyva to urocza mała wioseczka o typowych
białych kolonialnych zabudowaniach. Miejsce w sam raz na relaks, rozkoszowanie
się gorącą czekoladą z serem w uroczych kawiarenkach i leniwe spacery po
okolicy. Tam pośród uroczych hacjend i zielonych pól skamienieliny dinozaurów, ruiny Muisca i malownicze jeziorka. Był weekend więc miasteczko było pełne kolumbijskich turystów i
zaczęliśmy się obawiać, że nie znajdziemy taniego lokum. Jednak jakimś cudem
natknęliśmy się na panią u której Max utargował pokój dwuosobowy za 25tys.
Po opłaceniu pokoju gospodyni zniknęła i więcej już jej nie zobaczyliśmy a cały w
sumie przybytek zostawiła nam. Po rewelacyjnym obiedzie w lokalnej stołówce na
przeciw dworca dołączyliśmy do Cassandry z Australii którą poznaliśmy w
Salento. Spotkaliśmy w umówionym miejscu o trzeciej i poszliśmy na spacer wokół
wioski. -sielankowy
raj. Później oddaliśmy się w objęcia tutejszego lenistwa i obżarstwa. Liczne
pastelarie i kawiarenki kuszą pysznymi tortami, kawkami i czekoladami. Znaleźliśmy sobie uroczy zakątek z widokiem na ulice i rozkoszując się serem leniwie maczanym w czekoladzie obserwowaliśmy toczące się wokół nas życie. Mniam. Wieczorkiem cała młodzież zebrała się na schodach przed katedrą z
piwkami, aguardiente i innymi trunkami. W Kolumbii knajpki są często puste, a
piwko zakupione w monopolowym pije się na chodniku, placu czy schodach. Jedna
wielka międzynarodowa integracja. Często i taniej, przyjemniej i łatwiej nawiązać kontakt z innymi.
Następnego dnia z samego rana wybraliśmy się z Cassandrą
na spacer do pobliskich atrakcji. Na początek zaraz za miasteczkiem jest Casa
de Terracota (zdjęcie tytułowe)-uroczy budyneczek cały z czerwonej gliny. Wstęp to 3tys więc zrobiliśmy tylko zdjęcia z zewnątrz. Ponad godzinę dalej odnaleźliśmy
Obserwatorio Astronomico Muisca. Nic szczególnego, tylko parę kamieni jak dla
mnie rozstawionych z zamętem, a mających służyć plemionom Muisca do oznaczeń
astronomicznych. Wstęp znów 4 tys więc zdjęcia
z za płota i idziemy dalej. Co jakiś czas pytamy o drogę bo można się łatwo zgubić na tych polnych dróżkach ale spacer jest bardzo przyjemny a ludzie
bardzo pomocni. Aha w Lonely Planet jest napisane że droga do tego ośrodka
zajmuje 25 min-otóż to ponad godzinę. To normalne że ten przewodnik się myli-cóż. Do kolejnej atrakcji czyli muzeum Paleontologicznego doszliśmy po około półgodziny. Wstęp 4tys ale zdecydowaliśmy się wejść i nie żałuje. W środku znajduje się szkielet wielkiego cronozaurusa i paru ichtiozaurusów
oraz inne skamienieliny. Podobno na świecie są tylko dwa tak dobrze zachowane
cronozaurusy a drugi jest w Australii. To taka duża krokodylo-ryba. Z muzeum do
miasteczka prowadzi już droga asfaltowa, a po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze żeby zobaczyć malownicze Pozos Azules. Kolejna opłata za wstęp 3tys ale znów warto. Kawałeczek od drogi znajduje się parę małych zbiorników wodnych o głębokich zielono-niebieskawych
kolorach. Z powodu dużego zachmurzenia nie widać jednak tego na zdjęciach.
Zabarwienie jest wynikiem zawartości w wodzie pewnych minerałów o czym poinformowała nas pani przy jeziorkach.
Teren jest bardzo przyjemny. Można sobie wynająć koniki albo po prostu się zrelaksować i posiedzieć przez chwile. Nie można jednak pływać. Z jeziorek do
miasteczka dostaliśmy się złapanym na kciuka samochodem. Cała trasa zajęła nam
prawie cztery godziny i bardzo polecam. Oczywiście płacenie za każdą atrakcje
to szaleństwo i przy paru punktach według mnie strata pieniędzy ale spacer
poprzez wioskowe tereny to sama przyjemność.
W samej Villa de Leyva nie zostajemy jednak długo i po obiedzie wraz z Cassandra
idziemy na nasze busy. Ona jedzie do Bogoty na samolot a my do Arcabuco i dalej do San
Gil. Jest to szybsza i nieco tańsza droga niż przez Tunja.
Info:
Nocleg: bogata baza noclegowa; średnio 20tys za osobę.
Bardzo przyjemnie jest w Hostelu Rana na calle 10. Myśmy utargowali 25tys/2
osoby w Villa Real za rogiem. W miasteczku jest także camping ok 5tys za osobę.
Transport: dworzec jest niedaleko centrum. Jest parę bezpośrednich połączeń do Bogoty, bardzo częste odjazdy do Tunja (6 tys; 1 godz) i parę odjazdów do Acarbuco (6 tys;1 godz; np: o 1:30 pm; 3 pm) skąd można łapać busy
do San Gil (kolejne 3-4 godzin) i Bucamaranga.
Wyżywienie: polecam stołówkę lokalną na przeciwko dworca.
Zaraz koło internetu. Jest tam parę mniejszych knajpek ale ta jedna ma wielką
sale zastawioną małymi stolikami. Dania są duże i wyśmienite. 5 500-zestaw
obiadowy; 4600 bez zupy. W samym miasteczku same pyszności, ale w turystycznych cenach: kawałek lokalnego tortu: 3 tys; rogalik nadziewany kurczakiem: 1700
Muzeum Paleontologiczne:
Rybka po kolumbijsku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz