sobota, 30 czerwca 2012

Ekwador -praktycznie


Waluta: dolar amerykański: 1$; W ciągu 16 dni pobytu wydawałam 20$ na dzień (320 $ w całości). W tym atrakcje w Banos których cena podczas tak krótkiego pobytu znacznie podwyższa wydatki dzienne. Nie braliśmy jednak wielu dodatkowych wycieczek. Np. wyprawy w dżunglę ok 40$/za 1 dzień; wspinaczka na cotopaxi: 2 dni=ok 150$ w tym wypadku wydatki byłyby jeszcze wyższe.Nie oszczędzaliśmy na jedzeniu :)
Język: hiszpański latynoamerykański; angielski w większych agencjach turystycznych
Bankomaty: maja kiepskie czytniki. Te co kartę się wkłada, wyciąga i dopiero PIN. Ja jak i Max mieliśmy problem ale metodą prób i błędów w końcu działają. W większości nie pobierają prowizji. Nie wypłacają nominałów większych niż 20$. Większe należy wymienić w Banku gdyż nikt ich nie przyjmie.

Villa de Leyva - dinozaury i ser w czekoladzie


Villa de Leyva to urocza mała wioseczka o typowych białych kolonialnych zabudowaniach. Miejsce w sam raz na relaks, rozkoszowanie się gorącą czekoladą z serem w uroczych kawiarenkach i leniwe spacery po okolicy. Tam pośród uroczych hacjend i zielonych pól skamienieliny dinozaurów, ruiny Muisca i malownicze jeziorka. Był weekend więc miasteczko było pełne kolumbijskich turystów i zaczęliśmy się obawiać, że nie znajdziemy taniego lokum. Jednak jakimś cudem natknęliśmy się na panią u której Max utargował pokój dwuosobowy za 25tys.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Bogota - kolumbijska mieszanka wybuchowa


Stolicę zwiedzaliśmy wraz z Alejandro i Jego siostrą, którzy zaprosili nas do siebie przez stronę Couchsurfingu. Dzięki nim mieliśmy lepszy wgląd w miasto, jego mieszkańców, a także historię Kolumbii. Opowiedzieli nam jak to było w tych nie najlepszych czasach. Widać było, że to nie był to dla nich przyjemny temat. Nawet teraz Bogota nie jest bezpiecznym miastem. Po zmroku lepiej wziąć taksówkę, a do niektórych regionów policja wręcz zabrania wstępu. Kolumbijski klimat uderzył w nas ze zdwojoną siłą. Z jednej strony zrelaksowane pełne knajpek i karaibskiej muzyki kolorowe kamienice dzielnicy Candelaria, a z drugiej brudne, dzikie ulice i podejrzane typy.

piątek, 22 czerwca 2012

Salento i Cocora- tropikalna bajka o aromacie kawy

Kolumbia coraz bardziej zatapia swe sidła w naszych sercach. Salento i Valle de Cocora może nie są miejscami spektakularnymi, ale szczególny klimacik cukierkowych ulic, latające koliberki, przymglone doliny porośnięte palmami  i oczywiście kolumbijska życzliwość powoduje że może wbić się w pamięć na długo. Jest to jedno z tych miejsc które potrzebują nas mniej niż my ich. Życie w miasteczku toczy się zupełnie poza nami dzięki czemu możemy bez przeszkód je obserwować, uczyć się go i w końcu w nie wsiąknąć i się zakochać. Tak jak w zapach kawy unoszący się leniwie pośród uliczek i tropikalnych palm.

środa, 20 czerwca 2012

Pustynia Tatacoa i przeprawa do Salento


Nasza podróż z San Agustin do Salento opierała się głównie na radach i informacjach od lokalnych. W sumie tylko częściowo zgodnych z rzeczywistością ale jakoś dojechaliśmy a po drodze zwiedziliśmy na szybko pustynię Tatacoa gorąco polecaną przez jednego Kolumbijczyka z miasteczka. Wszystko miało być łatwo, sprawnie i taniutko. Było nieco drożej, wolniej ale pomimo męczącego dnia i krótkiego snu było całkiem fajnie. San Agustin opuściliśmy nad ranem zaraz po pożywnym jajecznym śniadaniu i pojechaliśmy do Pitalitu.

wtorek, 19 czerwca 2012

San Agustin - konie i grobowce

Mamy za sobą kolejna archeologiczną przygodę i przeprawę przez dzikie kolumbijskie ścieżki gdzie bez maczety i gumowców lepiej się nie zapuszczać. Spędziliśmy dwa dni na odkrywaniu starożytnych grobowców na koniu, na piechotę i różnym lokalnym transportem. Okolica pełna jest kamiennych figur lub kamieni z wyrytym rysunkiem które pełniły rolę strażników i były postawione przed  grobami. Jednak wszystko jest dla nas identyczne i po pewnym czasie się nudzi. Figura za figurą, kamienna głowa za kamienną głową, dziura w ziemi za dziurą. Gdyby nie sielankowa okolica, hamaczek z super widokiem i rewelacyjni ludzie kolejny dzień zwiedzania uważałabym za marnowanie czasu. Oczywiście dla archeologa i kogoś zainteresowanego symboliką starożytnej sztuki jest to raj.

sobota, 16 czerwca 2012

Popayan: Kolumbia con mucho gusto


Zatrzymaliśmy się tu na jedną noc po 8 godz jazdy z Ipiales. Hotelik znaleźliśmy niedaleko dworca po drodze do centrum. Rewelacyjnie tanio! Bo tylko 20tysCOP /2os to 5$ za osobę a tak nas straszono ze wszystko w Kolumbii jest drogie. Na razie tylko ceny transportu nas szokują. Na przykład bilet to San Agustin 5 godzin 25tys (13$) i ani tysiaka mniej. Po za tym wszystko jest nowe, ciekawe –jesteśmy w Kolumbii!! Miasteczko Popayan nie jest bardzo duże, ale ma bardzo ładne centrum pełne białych zabudowań i na pierwszy rzut oka widać że to państwo jest jeszcze bardziej rozwinięte niż Ekwador czy Peru, już nie wspominając o Boliwii.

piątek, 15 czerwca 2012

Ciao Ekwador! - czyli granica której nie było


Skutki wkroczenia do Ekwadoru przez niepopularne przejście graniczne w środku dżungli (zobacz link) mogliśmy odczuć także opuszczając Ekwador. A przynajmniej starając się opuścić bo jak się okazało wcale do Ekwadoru nie wjechaliśmy czyli nas tam nie ma. Innymi słowy: byliśmy nielegalnie. Zanim jednak zjawiliśmy się na granicy zatrzymaliśmy się na noc w Tulcan gdzie z samego rana odwiedziliśmy bardzo ciekawy cmentarz. Kiedy czytałam w przewodniku o pięknych rzeźbach musiałam nie doczytać gdyż jakie było moje zdziwienie gdy się okazało że nie chodziło o figury z kamienia a fantazyjnie podcięte żywopłoty!

wtorek, 12 czerwca 2012

Quito- stolica jak stolica


Oprócz centrum historycznego, którego nie można nie zobaczyć, stolica nie ma wiele do zaoferowania. Ale centru... centrum monumentalnie przygniata do chodnika. Kolory, kształty, kamienice, kościoły. Uliczki małe i te wielkie aleje. Warto zagłębić się w jedne i drugie. Dodatkowo zwiedzanie szczęśliwie trafiło nam się w niedzielę więc większość ulic była przeznaczona tylko dla ruchu rowerowego a na każdym placu odbywały się jakieś ciekawe przedstawienia lub koncerty. Typowa południowoamerykańska niedziela.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Corpus Christi - czyli za co kocham Południową Amerykę

 Corpus Christi to obchody Bożego Ciała w gorącym południowoamerykańskim stylu ale dodatkowo będzie to historia o tym za co kocham Południową Amerykę. O wspaniałych ludziach, fiestach  i kolorowych zwyczajach. Także mały subiektywny poradnik kulturalny. Głównie o tym jak rozmawiać kiedy nie znacie języka. A wszystko z powodu wrażenia jakie wywarły na mnie obchody oktawy Bożego Ciała przybrane w kolory ludowe i karnawałowe kuse kostiumy. Cała impreza dodatkowo zakrapiana suto alkoholem. Słyszeliśmy i czytaliśmy że Corpus Christi wart jest zobaczenia ale nie spodziewałam się czegoś takiego! Oczywiście poniosło mnie i mam mnóstwo zdjęć gdyż strasznie lubię fotografować ludzi ale nawet ten ogrom zdjęć którymi Was przy-nudzę nie pokaże klimatu jaki panuje w miasteczku.

sobota, 9 czerwca 2012

Pętla Quilotoa: bezdenne laguny i wioskowa sielanka


Znowu powracamy na wysokość prawie 4tys m.n.p.m. tym razem zagłębiając się w małe wioski, zielone pola i głębokie kaniony by dostrzec do krateru i laguny Quilotoa. To podobno kraina najpiękniejszych krajobrazów Ekwadoru. Transport nie jest tu łatwy ale widoki i lokalny klimacik wynagradza trudy. Po drodze odwiedziliśmy także jeden z największych tradycyjnych targów w Ameryce Południowej. Odbywa się on w każdy czwartek w miasteczku Siquisili. Jest zupełnie nieturystyczny i w przeciwieństwie do targu w Otovalo zachowuje swój oryginalny ludowy charakter.

czwartek, 7 czerwca 2012

Banos ekstremalnie czyli skok z mostu i canyoning


Z biegu zostaliśmy z Maxem wciągnięci w wir tutejszych atrakcji. Skoki z mostu, rafting, canyoning, rowery… Miasteczko i okolica to wielki plac zabaw. I miejsce dla ludzi szukających ekstremalnych wrażeń. Ceny zaskoczyły nas dość pozytywnie więc zaszaleliśmy nieco. Adrenalina uzależnia i wciąż chce się więcej. Ja zawsze chciałam spróbować skoków więc skorzystałam z okazji. Wybraliśmy także canyoning jako coś zupełnie nowego. Raftingu już próbowaliśmy wcześniej tak samo jak zjazdów na linach, wiec nas bardzo nie interesowały.

niedziela, 3 czerwca 2012

Cuenca - ekwadorska perełka


Cuenca to warta zobaczenia perełka architektury Ekwadoru i całkiem przyjazne backpackerowi miasto. Centrum jest dość skondensowane i bezpieczne. Można całymi dniami plątać się po kolorowych  uliczkach w poszukiwaniu ciekawych zabudowań czy wylegiwać się w zielonych parkach. Można odwiedzić parę muzeów, ruin inkaskich z okresu canari. Ale poza tym brakuje tu czegoś, jakiegoś szczególiku, czegoś oryginalnego. Bo gdyby nie grille uliczne i stragany z latynoskimi pamiątkami, miasteczko nie różniłoby się bardzo od jakichś europejskich miasteczek. Ot nudno. Od muzeum do muzeum, od kamienicy do kamienicy, od ruin do ruin, od marketu do marketu. To już było. Oryginalna południowo-amerykańska kultura i ciekawi ludzie z którymi mieliśmy styczność w Peru czy Boliwii tutaj to już rzadkość. Ciekawość Boliwijczyków czy Peruwiańczyków wobec białego zamienia się tutaj powoli w ekwadorską arogancję.

piątek, 1 czerwca 2012

Peru -Info praktyczne

 Waluta nuevos Soles: 1$US=2,65 Soli; Podczas 65 dni pobytu wydawałam około 19,5 Euro na dobę. Czy można taniej? Na pewno, ale ja nie mogłam sobie różnych przeróżności odmówić. Plan pobytu uważam także za bardzo rozbudowany i ciekawy. Jednym słowem zaszaleliśmy :)
Bankomaty są dostępne prawie wszędzie. Globalnet pobiera 10Soli; Banco de Credito i Banbif -nie pobierają nic. Można wybrać max od 400-1000Soli zależnie od bankomatu.Nie ma problemu z wymianą dolara. Euro można wymienić w miejscach turystycznych.
Język: hiszpański latyno- amerykański; angielski głównie w agencjach turystycznych na popularnym szlaku
Internet: 1-2/godzinę; wifi- średnio popularne i działa często słabo

Vilcabamba - miejsce, które wciąga


Vilcabamba to kolejna kolorowa, plastikowa wioska turystyczna zapełniona w głównej mierze amerykanami starszego pokolenia prowadzącymi sobie beztroskie życie utrzymując się z przyjemnych jadłodajni czy ekologicznych sokopijalni. Dodatkowo mnóstwo współczesnych hippy, sprzedawców szmacianej biżuterii i innych kolorowych osobistości w każdym wieku, których miasteczko wciągnęło już na parę miesięcy albo lat. Zaskakująca jest także niesamowita ilość blond dzieci biegających po ulicach. Jak nie przepadam za sztucznymi rajami tego typu, to to miejsce wciągnęło nas. Zwłaszcza z powodu wyśmienitej, relatywnie taniej kuchni i otwartych ciekawych ludzi.