piątek, 30 grudnia 2011

Katastrofa w Torres del Paine

Dziś zamknięto na dobre bramy parku Torres del Paine na południu Argentyny, gdzie mamy się zamiar wybrać za około dwa tygodnie. Według chilijskich wiadomości spłonęła zatrważająca ilość terenu oraz doszczętnie jedno schronisko. Jeszcze dwa dni temu pozwalano zostać turystom w parku na własne ryzyko, obecnie ludzi ewakuują. Zobaczymy co będzie jak tam się zjawimy. Chilijskie wiadomości z nagraniem pożaru tu; http://www.cnnchile.com/salud-medio-ambiente/2011/12/30/el-escenario-de-la-zona-de-catastrofe-en-torres-del-paine/

czwartek, 29 grudnia 2011

Singapur - kultura pełną gębą

Tak to dziwnie się stało, że na pożegnanie Azji zwiedzamy już duże miasta. Do Singapuru zawitaliśmy tylko na chwilę przed wylotem do Buenos Aires. I bardzo się cieszę że tak się stało, gdyż miasto bardzo mi się spodobało. Oczywiście jak na miasto.
Po 7 miesiącach w Azji Singapur to jakieś dziwne miejsce. Niby Azja, a niby nie. Zupełnie inna kultura. Widać że ludziom żyje się tu dobrze.

Info praktyczne i podsumowanie Malezji

Waluta: malezyjski ringit (RM) to prawie tyle samo co złotówka 1RM - 1PLN, na jeden dzien pobytu wydawalam srednio: 88 RM, czyli około 20 Euro.
Język: malezyjski, angielski; Internet: ok 2,5RM za godzinę; Wifi - szeroko dostępne.
Bardzo dobrze działa poczta malezyjska i jest także jedną z najbardziej zaufanych. Paczka do Polski 5kg - 37RM drogą lądową, doszla po 5 miesiacach ale doszla :)
Obiadek:
srednio 5-8 Rm W parkach narodowych Borneo drozej
Zakupy spozywcze Ceny w sklepach spożywczych szaleją na kontynencie jak i na Borneo. Różnice w cenie tego samego produktu mogą być czasem bardzo znaczne, więc warto pochodzić i poszukać. Lepiej unikać Seven Eleven, KK i innych sieciówek, które są o wiele droższe i szukać lokalnych sklepików.
Np: chleb tostowy ok 2-4RM; jogurt mały od 1,90RM; ser żółty w plastrach od 5RM; puszka kukurydzy ok. 2-3RM; piwo puszka mała od 3RM (ale zasadniczo ok 5RM do nawet 8RM) piwo duże od: 10RM

środa, 28 grudnia 2011

Kuala Lumpur - takiego zamieszania to jeszcze nie było

Miasto nadzwyczaj szalone! Po chwili człowiek zaczyna się zastanawiać czy są tu w ogóle jacyś Malezyjczycy jako tacy. Z każdej strony głównie Hindusi i Chińczycy, gdzieś tam przewinie się wycieczka z Korei i paru białych turystów. Przypomina mi to pewną zabawną sytuację którą miałam w Londynie, gdy na Liverpool Station dłuższą chwilę szukałam kogoś kto mówi po angielsku by zapytać o drogę. (hi hi)

niedziela, 25 grudnia 2011

Kuching - świątecznie, pośród dobrych ludzi

Jakoś tak dziwnie nam się składa, że im dalej na zachód tym przyjemniej jest na tym Borneo, a Kuching to już rewelacja. Odkąd opuściliśmy Sabah wszystko idzie tylko lepiej i milszych spotykamy ludzi i lepiej nam się spędza czas. W Kuchingu znaleźliśmy swoje miejsce i wspaniałych ludzi już w pierwszych chwilach pobytu, zaraz jak przekroczyliśmy próg B&B Inn. Z zewnątrz wygląda obskurnie i byliśmy trochę przerażeni, ale w środku atmosfera wspaniała.

sobota, 24 grudnia 2011

PN Bako - rude sadzawki i białe klify

PN Bako - Coś wspaniałego i zupełnie nowego na pożegnanie Borneo! Inna roślinność, więcej żyjątek, piękne plaże i malownicze klify - no tego tu jeszcze nie było. Bus z centrum Kuching zawozi nas za 3,50RM nad przystań, gdzie dalej łódką dostajemy się do parku. Sama przejażdżka łódką to już nie lada atrakcja! Malutką motorówką kołyszą wysokie fale, a ta skacze po nich jak zwariowana. Nie powiem; trzymałam się mocno i porządnie zapięłam kamizelkę ratunkową.

czwartek, 22 grudnia 2011

Strzelanie z dmuchawki czyli trochę kultury

Podczas pobytu w Kuching pojechaliśmy na pół dnia do miejsca, gdzie odbywa się Rainforest World Music Festiwal czyli do Sarawak Cultural Village. Wiadomo że to sztuczne i turystyczne, ale widzieliśmy już dżunglę, widzieliśmy jaskinie, różne zwierzęta i roślinki, to teraz przyszedł czas na trochę poobcowania z kulturą. Ośrodek zaskoczył nas bardzo przyjemnie. Okolica przepiękna.

wtorek, 20 grudnia 2011

PN Mulu 2 - w oparach nietoperzego łajna

Park Mulu w porównaniu do poprzednio zwiedzanego Niah to olbrzymi kompleks, w którym każdy może znaleźć coś dla siebie. Canopy skywalk na wysokości 20-30 metrów, jaskinie w tym dla
fascynatów adventure caving z wpływaniem i zwiedzaniem nieturystycznych części jaskiń. Fascynujące trekingi, wodospad itp. Deer Cave powaliła mnie nawet bardziej niż te w Niah. Choć Niah to urocze miejsce z miłym klimatem, to jednak o wiele większy park Mulu dostarcza o wiele więcej atrakcji. Czasu nie mamy jednak dużo. Na Trekingi z campu 5 trzeba mieć więcej także pieniążków i wcześniejsze rezerwacje, dlatego skupiliśmy się na krótszych trasach.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

PN Mulu - jeszcze zza ogrodzenia

Wylądowaliśmy liniami Maswings na małym lotnisku w dżungli. Linie zresztą uwielbiam: napoje podczas lotu, kanapki i czekoladowa babeczka :) Wcześnie kupiony lot wychodzi całkiem tanio. Zatrzymaliśmy się w Mulu Homestay zaraz koło bramy parku. Okazał się strzałem w dziesiątkę za 15RM od osoby. Domek prosty, do prysznica przechodzi się przez część
zamieszkaną przez miłą rodzinkę. Prąd jest z generatora tylko od 6-9 wieczór, ale nikomu to nie przeszkadza. Gospodyni Monika biega przy gościach i swoich dzieciach jak szalona, a dzieciaki, koty i kury płaczą i bawią się gdzie popadnie.

sobota, 17 grudnia 2011

Spektakularne! Imponujące! - Jaskinie Niah

Spacer przez park zajmuje tylko około 4-4,5 godziny, ale to 4-4,5 godziny pełne zachwytu nad otaczającą nas dziką dżunglą lub zjawiskami krasowymi. Wielkie komnaty, ciemne tunele, malunki naskalne, tysiące piszczących nietoperzy. Z każdym krokiem robi się coraz ciekawiej. Nawet w drodze powrotnej tą samą ścieżką odkrywamy nowe widoki lub spotykamy nowe zwierzęta.

czwartek, 15 grudnia 2011

Sepilok - czułości nigdy za wiele

Centrum rehabilitacji orangutanów jest naprawdę miejscem niesamowitym. Choć z punktu widzenia turysty nie wiele jest tu do zobaczenia, to cel ośrodka i praca ludzi tutaj to coś wspaniałego i wartościowego. Ludzie są przemili. Coś niesamowitego jak na Malezję. Panuje tu miła atmosfera. Każdy się do nas uśmiecha i wszyscy są tu oddani sprawie. Widać, że wkładają w pracę całe serce.

Sukau - zachód nad rzeką Kinabatangan i nocny spacer po dżungli

Zaczynamy nie lubić Borneo! Eh. Od pierwszych chwil kiedy opuściliśmy KK wszystko idzie nie tak.Wiadomo zdarza się. Transport się nie ułoży czy coś ale dlaczego tu każdy podkłada nam nogę na każdym kroku. Z premedytacją i samozadowoleniem. Pośród wszystkich państw na mojej trasie jest to najmniej gościnne miejsce. Każdy każdemu tu ręce myje i byle by tylko wyciągnąć od biednego backpackera więcej kasy.

wtorek, 13 grudnia 2011

Kota Kinabalu: śnieg na Borneo i Merry Christmas to Everyone

Przylecieliśmy bardzo późno w nocy więc pierwsze co robimy na Borneo: idziemy spać:) Wymieniliśmy się jeszcze numerami z szalonymi Polkami, które poznaliśmy na lotnisku. Jak to Polak z Polakiem - napić się będzie trzeba :P Mieliśmy zarezerwowane miejsce w Beachhouse zaraz nieopodal by się nie włóczyć taksówkami o dziwnej  porze. Na miejscu niepodzianka: dorm zajęty i dostajemy dwójkę w cenie dormu.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Indonezja praktycznie od Emi

Język angielski na Bali bardzo popularny, na Jawie bardzo podstawowy
waluta: indonezyjskie rupie: przelicznik miejscowy: 8-9tys=1$, dolar nie jest w powszechnym obrocie. Czasem można płacić w $ za wycieczki. Bankomaty powszechnie dostępne, zdarza się że niektóre pobierają opłaty.
Internet Kuta-6 000/h, Ubud: 6-12 tys, Jawa: 3-10tys. Wifi średnio dostępne, ale dość sprawne.
Średni budżet na 24 dni pobytu 20,5 $ na dzień wraz z opłatą wylotową 150tys Rp, dodatkowo wiza 25$.  W kosztach Bintang za ponad 2$ butla, pamiątki i nowe komplety bielizny. Więc spokojnie można obniżyć budżet o 3$/dobę ale myśmy nie oszczędzali szczególnie:) żyje się raz.

Pangandaran - wioskowa kultura po jawajsku

Jawajczycy opisują to miejsce jako najwspanialszy jawajski kurort a naprawdę jest to urocza wioska otoczona polami ryżowymi i lasami palmowymi gdzie oprócz turystyki wciąż najważniejsze jest rybołówstwo. Mimo tsunami w 2006 roku, którego niszczycielska moc można jeszcze zobaczyć w części południowe miasteczko podniosło się z gruzów bardzo szybko.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Merapi, Prambanan i wioska Katagede - Gdzie nas motocykl poniesie 2

Jeden z najbardziej aktywnych wulkanów w okolicy; sięgający 2911 m.n.p.m wulkan Merapi wraz z naszym przybyciem schował się za gęstymi chmurami. Godzina jazdy naszymi maszynami pod górę i pół godziny kluczenia po okolicznych wioskach a majestatyczny stożek jak znikł tak już się nie pojawił. W okolicy jednak można było odczuć jego nieograniczoną potęgę. Tylko martwe ogołocone z liści pnie drzew pokrywały okoliczne wzgórza. Po zostawieniu motocykli na parkingu można było jeszcze kilometr podejść w głąb strefy zero.

Gdzie nas motocykl poniesie: Yogja, Borobudur i okolica

Yogja wita nas wąskimi, kolorowymi, zacisznymi uliczkami okolicy Sosrowijayan. Półprzytomni błądzimy w krętym labiryncie hotelików, restauracyjek, domków i agencji turystycznych w poszukiwaniu jakiegoś przytułku w sam raz dla nas. Ja Max i Michala przez zaspane jeszcze oczy podziwiamy dziwną romantyczną scenerię. Dzieciaki biegają wokoło bez jakiegokolwiek celu, miejscowi siedzą na swoich kwiecistych tarasikach machając życzliwie, nad głowami wiszą klatki z różnymi ćwierkającymi ptaszkami a pod nogi przyplątał się nie wiadomo skąd jakiś królik. Domy pootwierane są na oścież i co jakiś czas zaglądamy komuś do kuchni czy do salonu.

niedziela, 4 grudnia 2011

Bromo - wyjęty z rzeczywistości

Spacerkiem dostajemy się spod hotelu w miejsce z którego odjeżdżają busy Probolingo-Cemoro-Lawang. Odjedzie gdy się zapełni. Więc czekaliśmy... czekaliśmy... długo... bardzo długo... eh niski sezon. W końcu zapakowaliśmy się do środka i po godzinie jesteśmy na miejscu. Razem z Michalą z Czech nocujemy w homestayu Yog. Zaprzyjaźniliśmy się i dalej będziemy podróżować razem. Hip hip hurra - w grupie raźniej. Jeszcze Bakso oraz pogaduchy z miejscowymi w pobliskim Warung i idziemy spać.

czwartek, 1 grudnia 2011

Ijen - w samym sercu siarkowych czeluści

...Na samym dnie widok był jeszcze bardziej powalający. Opary siarki były tak gęste że prawie wypalały oczy. Co jakiś czas chmura przesuwała się w inną stronę odsłaniając jezioro, ściany krateru lub buchające dymem rury i krystalizującą się na nich siarkę. Nie dało się oddychać. Robotnicy doradzili by zwilżyć chustę i naprawdę było lżej ale tylko na chwilę. Siarkę czuje się w gardle, płucach. Później doszliśmy do wniosku że siarką się także pocimy... Co my tu robimy? Jak się tu znaleźliśmy? Więc od początku:

poniedziałek, 28 listopada 2011

Lovina - przez morze na holu

Małe miasteczko przy brudnej napakowanej łodziami plaży nie ma do zaoferowania zupełnie nic poza polowaniem z aparatem na delfiny. A jednak! Gdzieś pomiędzy marketowymi straganami, małymi rodzinnymi sklepikami, cichymi resortami i tanimi restauracjami znajdujemy jakąś dziwną balijską autentyczność. I ludzie mili jak nigdzie na wyspie. Ktoś pierwszy raz mówi nam dziękuję i dzień dobry po indonezyjsku, śpiewa nam balijskie piosenki albo zaprasza pod sklep na pogaduchy przy bintangu.

niedziela, 27 listopada 2011

Motorkiem przez południową Bali

Nie ma to jak poczuć wolność i wiatr we włosach zwłaszcza pośród pięknej balijskiej architektury, tarasów ryżowych i palmowych lasów. Max i ja porywamy w Ubud skuter i jedziemy na podbój Bali. Trzeba było się stąd wyrwać. Ubud jest uroczym artystycznym miasteczkiem, które jednak zostało opanowane przez dwutygodniowych starszych turystow klasy wyższej którzy uwielbiają posiedzieć przy białym obrusie w drogiej restauracji, spać w drogim hotelu i napawać się artystycznym klimatem.

wtorek, 22 listopada 2011

Świątynie Uluwatu, Tanah Lot i małpi las

Zdecydowaliśmy się wziąć taksówkę w jedną stronę do Ubud wraz z przejazdem przez dwie najbardziej znane świątynie okolicy. Pierwsza świątynia na klifie nie zrobiła na nas wielkiego wrażenia. Za to sam klif tak. Rozbijający się o wysokie skały Ocean Indyjski budzi respekt. W dodatku zostaliśmy zaatakowani przez agresywne małpy. Jedna wyrwała mi nawet wczoraj kupiony klapek z nogi. Na szczęście dało się go odzyskać chociaż nie w całości. Obgryziony będę nosić na pamiątkę przez najbliższy czas.

Legian/Kuta - na fali!

Na lotnisku czekałam na Anię i Maxa, którzy przylecieli następnym samolotem. Wraz z nimi wylądował akurat na Bali Obama. Straszne zamieszanie. W międzyczasie rozeznałam się w transporcie i ofertach akomodacji. Było późno więc zostało nam tylko taxi. (55tys. do kuty/Legian). Bilecik kupuje się w okienku zaraz przy przylotach i idzie za kierowcą do auta. Oferty pokoi zaczynały sie od 350tys/3os - drogo więc jedziemy na ślepo. Szukamy miejsca w Legian, blisko Kuty ale bardziej spokojnie.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Cameron Highlands: turystycznie - z deszczu pod rynnę

Trochę mam zaegłości w postach, ale czasem szkoda czasu na siedzenie na internecie. Tyle się dzieje po drodze i tak wszystkiego opisać nie można. Wracając do tematu: wyjeżdżając z Tajlandii myśleliśmy, że odpoczniemy na chwilę od turystycznego kiczu. Jednak nie. Tanah Rata i okolica okazały się wielkim wakacyjno-weekendowym resortem dla malezyjskich mieszczuchów i białych turystów. KFC, starbucks pod junglą i tysiące olbrzymich kurortów zasłaniających widok w każdą stronę.

wtorek, 15 listopada 2011

Georgetown - miasto na szlaku

Docenione przez UNESCO miasto zostalo docenione i przez nas. W naszych planach Georgetown nie było zupełnie, ale jak to z planami bywa wszystko się może zdarzyć. Najwygodniejszy sposób przedostania się sprawnie z Tajlandii do Malezji i już. Nic dziwnego więc że Georgetown jest ważnym miastem podczas podróży między tymi państwami i zawsze pełnym backpackersów. Miasto przywitało nas tysiącem świateł wielkich wieżowców, zza których wyłoniły się stare, niskie zabudowania China town.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Tajlandia praktycznie: Koh Tao i Phangan i kontynent

W ciagu 27 dni pobytu (w tym ok tygodnia na wyspach) wydawalam 18,2 Euro/dzień, ale na samych wyspach wydawałam 24 Euro dziennie na nurkowanie, snurkowanie, jedzenie i inne przyjemności.

Waluta:  tajski Baht (THB, B), 1$-30 THB,1  euro-40 THB 1zl-1 BTH
Bankomaty: prowizja w wiekszosci  bankomatow: 150 baht; AEON-brak prowizji
Wiza: wjazd bez wizy drogą lotniczą na 30 dni, drogą lądową na 15 dni; każdy dodatkowy dzień pobytu 500 Baht
Jezyk:  tajski, angielski powszechny
Wifi: bardzo powszechne w hotelech i restauracjach. Internet: ok 30 Bath/godz; wyspy:
2B/min; minimum 20B

niedziela, 13 listopada 2011

Koh Phangan przy pełni księżyca

Wyspa jest o wiele większa niż Koh Tao i jak dla mnie ma o wiele większy potencjał na zapewnienie nie tylko dobrego wypoczynku, ale i dobrej zabawy. Słynąca z Full Moon Party Koh Phangan jest także miejscem innych cyklicznych imprez jak Silver Moon czy Black Moon. Dziesiątki tysięcy ludzi przychodzą na plażę by bawić się przy tonach rozstawionych na plaży głośników, dziesiątkach barów i kolorowych platform. Wciąż jednak większa część wyspy zajęta jest przez lasy palmowe, dżungle i spokojne puste plaże.

wtorek, 8 listopada 2011

Koh Tao, las palmowy i podwodny świat

Ostatnie dni spędziliśmy bardzo aktywnie na Koh tao. Słyszałam opinię, że wyspa jest nudna. O nie! Nawet pomimo pory monsunowej było świetnie, pogoda nam sprzyjała i nie było tłoczno. Wiele miejsc - restauracji i klubów nurkowych było zamkniętych, ale to czego potrzebowaliśmy bylo otwarte.

sobota, 5 listopada 2011

Birma praktycznie



W ciagu 23 dni pobytu wydawalam okolo 14,5 Euro na dzien (17$)  (bez wizy i lotow) Gdzie pozwalalam sobie na przyzwoite jedzenie (bo Birmanskie jest nienajlepsze) i piwne wieczory z Maxem, Ania i lokalna kultura.
Wiza: 810 Bath w ambasadzie w Bangoku, na 28 dni, standardowo 3 dni oczekiwania, expres (w ciagu tego samego dnia) -dodatkowe 350 Bath.
Waluta: Kyat, 1$ to 810 kyat w Yangon, Im dalej tym gorszy kurs:  730- 760 K, Wymieniac nalezy idealne 100-dolarowki. Za wycieczki, transport i hostele czesto mozna placic zamiennie w dolarach (reszta wydana bedzie w Kyatach). W takim wypadku kurs to 700-750 kyat na 1 $
Bankomaty – BRAK !!!
Jezyk:  birmanski, angielski
Internet: 500-1000 k za godzine; bardzo wolny i z powodu czestych przerw w dostawie pradu czesto sie zrywa.

czwartek, 3 listopada 2011

Pagan - w krainie 4 tysięcy stup

Trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce by się zgubić. Ja, Max i Ania rowerem przemierzamy połacie zielonego terenu. Podążając do kolejnego dumnego zarysu pagody na horyzoncie mijamy uśmiechniętych ludzi pracujących w polu i stada kóz. Tak właśnie się najlepiej zwiedza Pagan. Uciekając od najsłynniejszych stup, w poszukiwaniu swoich własnych -cichych, pustych i tajemniczych.

poniedziałek, 31 października 2011

Hsipow

-->
Malutkie miasteczko, w którym nie ma zupełnie nic. Jeden hotel wystarcza na ogarnięcie całego ruchu turystycznego i tyle. Ale jest także coś w tym miejscu dziewiczego, przyciągającego i zarazem odprężającego. Spacery po okolicy to sama przyjemność. Do wodospadów, gorących źródeł i Sunset hill można dojść w około godzinę, a po drodze zwiedzić fabrykę popcornu, makaronu i inne wioskowe ciekawostki.

niedziela, 23 października 2011

Mandalay i okolica - w krainie tysiąca złotych stup

Miasto olbrzymie, jednomilionowe i takie jakieś mało przyjemne. Od Yangon jeszcze bardziej brudne, głośne, turystyczne, tłoczne, a nocami spowite w ciemnościach. Mimo tego my podróżnicy zawsze znajdziemy coś dla siebie, a zwłaszcza wspaniałych ludzi. Pierwszego dnia standardowo wdrapujemy się na szczyt Mandala Hill.

piątek, 21 października 2011

Inle Lake - świat postawiony na palach

Na drugi dzień, kiedy deszcz w końcu przestał padać, okolica ukazała nam się w nowym świetle. Miasteczko na północy jeziora, gdzie się zatrzymaliśmy - naprawdę urocze. Parę ulic na krzyż, mały targ parę restauracyjek i port – nieco zalany, gdyż poziom wody wyższy niż zwykle. Wczoraj była łódka i zwiedzanie jeziora od “wewnątrz”, więc dzisiaj bierzemy rowery. Na pierwszy rzut - wschodnia strona jeziora.

środa, 19 października 2011

Hej! - Nad jezioro przez góry, doliny i błoto


Wszyscy gotowi w pelnym rynsztunku spotykamy się z naszym przewodnikiem - Linn pod agencją Example tour. (Polecam) Zostawiamy bagaże pod pewną opieką, a taksówka zabiera nas do punktu startu naszego trekingu. Wędrujemy sobie podziwiając wokoło wspaniałe widoki pofałdowanej ziemi udekorowanej różnokolorowymi polami uprawnymi. Gdzieniegdzie mniejsze i większe góry przypominają mi krajobrazy moich rodzinnych okolic. Ach nasze Beskidy!!!

poniedziałek, 17 października 2011

Kalaw - w labiryncie złotych posągów Buddy

Z samego rana łapiemy autobus do Bago. Tu czekamy na transport do Kalaw. Znów mamy przyjemność zakosztować  tutejszych zwyczajów. Już pomijając fakt, że w restauracji obsługuje nas czterech panów gotowych do spełnienia każdego naszego życzenia to jeszcze jeden zaczyna nas wachlować ot bo nie ma wiatraka :) Po około 14 godzinach w nocnym busie jesteśmy na miejscu około 6 rano trzęsąc się z zimna.

niedziela, 16 października 2011

Złota skała - i znów pod górkę

Dzisiaj testujemy transport w Myanmarze. Taksówka wywozi nas gdzieś hen poza miasto, gdzie obskakuje nas tuzin panów, którzy zaciągają nas do kasy. Z kupnem bilecików do Kinpun nie było problemów. Odjazd zupełnie niepunktualnie, a autobus zupełnie pełen. Na miejscu jak zwykle wszystko dzieje się samo. Hotel sam znajduje nas oczywiście.
Po krótkim targowaniu bierzemy całkiem obszerna czwóreczkę z klimatyzacją której w sumie nie ma bo albo nie ma prądu albo napięcie jest tak kiepskie że ledwo wieje.

piątek, 14 października 2011

Yangon - podróż w czasie

W końcu lądujemy na lotnisku w Birmie, cała czteroosobowa brygada. Oprócz Anki dołączył do nas jeszcze Max z Australii. Podekscytowani łapiemy taksówkę do miasta. To już inne miejsce. Nie ma tu jak w Bangkoku klimatyzowanych Taxi. Ogarnia nas dziwne wrażenie, że znamy to miejsce. He-he. Suniemy starym nissanem pomiędzy blokowiskami i tylko palmy nie pasują. Wszystko wygląda jak ze starych fotografii i filmów. Kanciaste samochody typu dużego fiata zapełniają drogę.

wtorek, 11 października 2011

Bangkok - miasto grzechu

6-milionowa stolica zadziwia od samego początku. Budzi emocje, które wbijają się gdzieś głęboko w podświadomość. Niektórzy go nienawidzą, inni zakochują się od pierwszego spojrzenia.
Jak to powiedział jeden miejscowy: Bangkok trzeba traktować z szacunkiem, respektując jego zasady, by nie obrócił się przeciwko Tobie, a miasto wręcz odwdzięczy się z nawiązką.

poniedziałek, 3 października 2011

Sukhotay - ruiny - znów

Znów ruiny. Po ponad miesięcznej przerwie w końcu można :P. Park historyczny Sukhotay jest właśnie ot takim spokojnym olbrzymim parkiem z równo przystrzyżonym trawniczkiem, palmami i mnóstwem fos ogradzających liczne świątynie. Wokół głównego kompleksu rozsiane są także inne drobne świątynne zabudowania. Gdzieś między drzewami, na wzgórzach albo nawet w samym mieście pomiędzy budynkami.

niedziela, 2 października 2011

Pai - kolejne miejsce, gdzie zostawiam serce


Zaraz jak przyjechałam wiedziałam, że się mi tu spodoba. Chwilę później znalazłyśmy zacienione miejsce, gdzie na tarasiku knajpy na poduchach, Tajowie grają na gitarkach. Obok leżą leniwe psy. To jest miejsce dla nas. Pytamy o bungalowy: 150 z łazienką zaraz obok głównego budynku. Tylko dwa kroki na koncert na żywo codziennie i WiFi. Czego można chcieć więcej?

czwartek, 29 września 2011

Laos praktycznie


Podczas 21 dni pobytu wydawałam około 14 euro/dzień
Waluta: KIP; 1$ to ok 8000 kip,  jednak na Don Det  wymiana jest tylko w paru sklepach i ciężko dostać lepsze przeliczniki niż 7500-7800 kip, 1 euro to 10500 kip (bzWBK)
Bankomaty: nie ma żadnego w Don Det; pieniądze można wybrać w jednym ze sklepów ale nie testowałam. Pierwsze na naszej drodze pojawiły się w Pakse bankomaty BCEL, ANZ dodają prowizje 2%, max jednorazowo: 1mln kip (BCEL) 2mln kip (ANZ)
Wiza: do wyrobienia na granicy koszt 30$ i 5-10$ na „procedury emigracyjne” i inne dziwne dodatki, Na granicy z Kambodża przy Don Det nie było szans sprzeciwu.  Opłata wyjazdowa w wysokości 1$ tylko w weekend
Język: - laotański, -angielski dość popularny w dużych miejscach turystycznych
Wifi: dostępne w wielu guesthousach.  Czasem życzą sobie jednorazowa opłatę za kod.  Słabo działa na Don Det. Internet od 100 kip/min w Vientian do 600/min na Don Det

czwartek, 22 września 2011

Luang-Namtha i trekking na trzy nogi.

Była to przeprawa przez deszcz i błoto w ciemnej dżungli. Jedni nie wytrzymywali trudów przeprawy, a ja cieszyłam się jak dziecko z jedzenia z liści bananowca i całej przygody. Na północ Laosu dostać się nie było łatwo. Na dworcu (bo oczywiście lokalnym transportem a nie turystycznym) poinformowano nas, że busa nie ma, bo za mało ludzi i możemy jechać gdzieś w pół drogi, a później może będzie coś dalej. Cóż - próbujemy. Autobus zapchany jak zawsze po brzegi. Jedna osoba śpi na następnej i nikt się nie przejmuje.

środa, 21 września 2011

Luang Prabang - gościnności nie ma końca

Była siedziba władców królestwa Luang Brabang - obecnie przeurocze, klimatyczne miasteczko nad Mekongiem z przepięknym pałacem i licznymi świątyniami. Ale z czego słynie to miejsce najbardziej pośród środowiska backpackerów to market nocny, gdzie za 10000 kip można jeść tyle, ile zmieści się na wielki talerz.

sobota, 17 września 2011

Vang Vieng - zasłużony urlop! :)


Małe miasteczko pełne życzliwych ludzi położone nad rzeką pomiędzy wapniowymi wzgórzami pełnych jaskiń. Do tego dodać mnóstwo przytulnych restauracyjek, gdzie można jeść na sposób rzymski: leżąc na wygodnych poduchach i dziesiątki backpackerów imprezujących prawie 24 godziny na dobę w klubach w miasteczku lub na licznych tarasach wzdłuż rzeki. To wybuchowa mieszanka przyciągająca i wciągająca.

środa, 14 września 2011

Vientian-starsi panowie odkrywają drugą młodość


Eh. Nie ma tu po prostu nic. Ot, takie leniwe miasteczko. Z leniwym i dość pustym centrum, pustymi bulwarami i paroma świątyniami. I tylko jedno rzuca się w oczy. Dramatycznie podnosi się tu średnia przyjezdnych osób. Na ulicy spotkać można starszych turystów, ale nie te miłe siwiejące pary, które trzymając się za ręce ściskają aż za serca.

sobota, 10 września 2011

Grota Kong Lo - miejsce, o którym mi się nie śniło

Warta każdych pieniędzy, każdego trudu i każdego czasu!!! Dwie godziny zwiedzania rzeką ciemnej groty w małej chybotliwej łupince, z której przewodnicy co chwila usuwają wodę. Echo silnika odbija się po groźnym, majestatycznym wnętrzu oświetlanym jedynie przez dwa strumienie latarek. Ale od początku.

piątek, 9 września 2011

Bolaven Platau - w poszukiwaniu kubka kawy

Do Pakse przyjechałyśmy dość sprawnie. Miasteczko ot takie sobie. Jest klimatyczne, niedrogie miejsce do spania. Jest market, by się najeść. Dobra baza wypadowa w przyrodniczo-etniczne cuda Bolaven Platau. Okolica wyżynna, przeorana wąwozami pokrytymi gęstą dżunglą, przez którą przebijają się jeszcze malownicze wodospady. Francuzi wprowadzili tu dodatkowo uprawę kawy. Liczne plantacje otaczają tutejsze spokojne wioski.

środa, 7 września 2011

Don Det - laotańskie lenistwo w hamaku


Wyspa, wyspa,wyspa... palmy, bungalow, hamak, szum Mekongu, lenistwo. Całyyy dzień bujania się w hamaku, a na koniec Lao beer w barze 4000 islands na poduszkach.
Warto przejść się ścieżką wzdłuż brzegu Sunrise wśród knajpek, bungalowów, pól ryżowych. Na drugą wyspę Don Khon łatwo się dostać przez most. Można zobaczyć największe wodospady (pod względem ilości wody) na Mekongu w Azji płd-wschodniej - robią wrażenie zwłaszcza w porze deszczowej.

niedziela, 4 września 2011

Kambodza praktycznie

Średnie wydatki podczas 14 dni pobytu: ok. 13 euro /dzien; zycie jest ogolnie tanie i tylko bilet do angkor wat podbija wydatki dzienne przy tak krotkim pobycie
Waluta 1$ - 4000 rieli, w obiegu są i dolary i riele, bankomaty wypłacają tylko dolary, nie ma dodatkowej opłaty w canadian bank, w innych bankomatach 4$, opłaca się płacić w dolarach za noclegi, bilety wstępu i transport, za jedzenie i drobne rzeczy w rielach, chociaż i tak dostanie się resztę z dolara w lokalnej walucie. Walute mozna wymienic wszedzie. glownie u jubilerow.
Język kambodżański, angielski.
Wiza: na granicy, koszt 20$ + 2$ "ekstra dla" + jedno zdjęcie
Połączenia z Kambodży do Polski: na telefon domowy 0,3$ za minutę, a na komórkę 0,4$

sobota, 3 września 2011

Przekraczanie granicy według laotańsko-kambodzanskich scamów

Po prostu mozna wyjsc z siebie! Ta granica to nawet nie scam ale wymuszenie!coz! nic na to nie mozna poradzic. Zacznijmy od poczatku. Z Ban lung wyjechałyśmy z rana, około 8, marna droga, ubita rudawa ziemia, przed Stung Treng pojawił się asfalt. Na miejscu dowiedziałyśmy się, że bus do Laosu, na wyspę Don det będzie dopiero o 15, ponad 3 godziny czekania, buuuu. No cóż, dla zabicia czasu poszłyśmy na pobliski targ, można kupić wszystko: ubrania, jedzenie i biżuterię ze złota, mnóstwo małych warsztatów, a w każdym powstają drogocenne cudeńka ;-)), nie na naszą kieszeń.

czwartek, 1 września 2011

Ban Lung - na końcu Kambodży

Wsiadłyśmy z Magdą do autobusu o godzinie 5.30 rano - po prostu wariactwo. Po prawie 12 godzinach i przejechaniu prawie całej Kambodży; rzucając okiem chwile na Mekong przy Kratie, okoliczne pola ryżowe i dżungle w końcu dojeżdżamy do prowincji Ratanakiri gdzieś na północno-wschodnim krańcu państwa. Jak zwykle szybkim rzutem na taśmę zostajemy porwane przez dwóch lokalsów na motorach do taniego aczkolwiek wypasionego hotelu.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Angkor- jak Indiana Jones na rowerze

Nie trzeba chyba nikomu mówić co to jest, więc przejdźmy do sedna. Właśnie dla tego miejsca ludzie przyjeżdżają do Siem Riep, a stąd już tylko wypożyczyć rowerek za 1$ by po ok. 20 minutach znaleźć się przy pierwszej i najsłynniejszej świątyni kompleksu Angkor Wat. Oczywiście jest parę innych opcji: tysiące tuk tuków, motocykli i wycieczek, ale ja wybrałam rower.

Siem Reap - backpackerska rozpusta!

Do miasta dostałam się łodzią z Battambang, droga - znaczy rzeka - wiodła przez zielone podmokłe tereny, wąskie kanały, pływające wioski i domki na palach. Z każdej strony machały radośnie dzieciaki. Jednym słowem cudo! A teraz w mieście siedzę już dobre parę dni i nie chce mi się wyjeżdżać. Centrum miasta to typowa oaza rozpusty dla backpackera.
Tanie hoteliki, mnóstwo barów i knajpek z piwkiem za pół dolara. Markety z wszystkim i niczym, masaże za dolara. Od piątej otwierają nocny market z jedzeniem, gdzie jest jeszcze taniej i pyszniej. Ogólnie można się tu rozbestwić.

środa, 24 sierpnia 2011

Battambang - jak w bajce

Jeśli już mówiłam, że ludzie w Kambodży są przemili, to tak naprawdę nic! Dopiero tu można poczuć prawdziwą życzliwość. Miasteczko samo w sobie jest urocze. Kolonialne budynki przeplatają się z wieloma buddyjskimi świątyniami, które przypominają bajkowe pałace. Porankami natrafić można na grupy zbierających jałmużnę mnichów. A wieczorem idąc wzdłuż bulwaru nad rzeką można dojść do targu nocnego i rozkoszować się pysznym jedzeniem i tanim ciemnym piwkiem.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Phnom Penh -zlote swiatynie przy francuskim winie



Miasto kontrastów, które zadziwia i szokuje od pierwszego rzutu okiem. I za każdym spojrzeniem jest tylko lepiej. Pierwsze kroki w nowym kraju i już czuje się różnicę. Ludzie są przemili, po prostu od razu łapią za serce, pomijając fakt że szybciej niż Wietnamczycy rozumieją słowo nie. Tutaj każdy się uśmiechnie, pomoże, czasem zaczepi, by po prostu pogadać. Hotel znaleźliśmy szybko akurat we czwórkę ugadaliśmy się na łodzi z Wietnamu i wszyscy skorzystaliśmy z free pickupu, który miał jeden z towarzyszy. :)

niedziela, 21 sierpnia 2011

Wietnam praktycznie

Waluta: 1 vnd - wietnamski dong, 1$ - 20500 dongów, 1 euro - 29630 dongów
Jezyk: wietnamski, angielski działa jak najbardziej, no chyba że nie chcą nas zrozumieć, to wiadomo jak wtedy jest - nagle nie kumają
O wszystko trzeba się targować, niestety włącznie z jedzeniem
Średnie wydatki w ciagu 20 dni pobytu  na 1 dzień na osobę: ok. 11,2 euro + koszt wizy

sobota, 20 sierpnia 2011

W delcie Mekongu

Wycieczke  na 3 dni po delcie Mekongu z transportem do stolicy Kambodzy wykupilam bardzo sprawnie i tanio. Ot 37 $ z wyzywieniem a ceny zaczynaly sie od 70$. Ma sie juz wprawe w targowaniu z wietnamczykami! Hi hi -i swoje sposoby. Targowac sie trzeba brutalnie i bez skrupulow aczkolwiek z usmiechem na ustach. To tylko biznes nie walka o zycie. Choc bywa to roznie w tym przypadku bylam nawet scigana przez ulice z jescze lepsza oferta hihi. Wycieczka choc w duzej mierze bardzo turystyczna; w koncu tak to z wycieczkami bywa; uwazam za bardzo udana. Nie bylo takiego zametu jak w Halong Bay. Wszystko zrobiono sprawnie a przewodnik rewelacyjny.