Dookoła Świata

Zrobiłam TO!!! Ludziska!  Okrazylam kule ziemska w 417 dni, wydając w sumie 10 320 euro, ale dostając w zamian niezwykłe przygody i wspaniałych znajomych...na tym sie nie skonczylo! Podroz trwala nadal. Niektórzy mówili, że to niezły start na mieszkanie. Inni, że dobry samochód. Według mnie ta podróż to była jedną z najlepszych decyzji mojego życia. Byłam na wysokości ponad 5 tys metrów, a także nurkowałam parędziesiat metrów pod wodą. Wspinałam się po skałach jak i schodziłam z klifu w zburzonych wodach wodospadu. Przedostawałam się przez dżunglę w błocie po pachy, ale także spędziłam 4 dni na rewelacyjnym rejsie przez chilijskie fiordy. Mieszkałam na statku w peruwiańskim porcie rzecznym i w hotelowej willi z basenem na Bali. Jadłam smażone robaki i kokosową zupę z kurczaka... Podróżowałam sama i w grupie...oj działo się! :) Jeszcze rok przed podróżą nie miałam nawet środków pieniężnych, ale jak się zawzięłam, to wszystko się udało. Wszystko jest możliwe, a podróż dookoła świata jest najzwyklej w świecie wykonalna! W dodatku podrozowanie bywa uzalezniajaca i na tym sie nie skonczylo! Zaraz pozniej spedzilam rok w Australii i kolejne pol roku podrozujac po Azji docierajac ostatecznie dziwnym zbiegem okolicznosci na madagaskar po epickim rejsie przez ocean indyjski na malej lodeczce.
Na tym blogu znajdziecie:
-posty z tamtej podroży,
-poradnik jak zaplanować budżet, wraz z podsumowaniem 14-nasto miesięcznych wydatków
-info praktyczne z kolejnych państw,
-co i jak z wizami, jakim transportem... 
-bilans osobistych strat i zyskow 14-nasto miesięcznej podroży
-oraz wiele innych historii z kolejnych przygod ktore nastapily po glownej podrozy.
Ogólnie nieco przydatnego info, a poniżej szybki skrót:

Rozpoczęliśmy dziarsko we trójkę, z Magdą i Bartkiem w maju 2011 roku, od dużych miast na wschodzie czyli Kijowa i Moskwy. Kolej Transsyberyjska do Irkucka była pierwszym spotkaniem z prawdziwą przygodą. Nad Bajkałem w małej wiosce Kuhzir oddaliśmy się kontemplacji surowego acz pięknego krajobrazu i prostego życia.


Pokaż Dookołaświata na większej mapie
 
Mongolia spełniła wszelkie moje oczekiwania i wciąż jest w czołówce na mojej liście "the best". Z Ułan Bator wyruszyliśmy w 20-dniową wyprawę przez bezdroża. Od skutego lodem jeziora Khovsgol na północy przez górzyste tereny wokół Jeziora Białego i pola lawy Parku Narodowego w centralnej Mongolii aż po niewiarygodne krajobrazy pustyni Gobi.




Chiny były jednocześnie ciężką przeprawą ze względu na kiepskie warunki higieniczne, ale też wyjątkowym obcowaniem z niesamowitą kulturą i przyrodą. Ten olbrzymi kraj jest bogaty w cudowne krajobrazy, różnorodną kuchnię i ciekawą ludność. Polecam Xiahe, Langmusi z pięknymi górami i tybetańską kulturą, a na południu Dali i Wąwóz Skaczącego Tygrysa. W Chinach towarzyszyła nam Aga z Krakowa, a pod koniec pożegnaliśmy Bartka.

Jak kocham Wietnam, tak trzeba było się czasem trochę wysilić, by uciec od turystycznego zgiełku w tym kolorowym kraju. Jednak w końcu mogłam poszaleć. Podróżuje się tu łatwo i przyjemnie, a wszystko jest rewelacyjnie tanie. Uwielbiam tamtejszą kuchnię, gwar Sajgonu i chillout delty Mekongu. Nie zapomnijmy o najlepszej na świecie kawie!



W Kambodży zabawiłam krótko, ale ponad tydzień w samym Siem Riep. To biedny kraj, przestrzeń chyba najbardziej zielonych pól ryżowych i świat niesamowicie rozmownych mnichów. Czasami na pogaduchach w świątyniach mijał cały dzień. Tutaj nawiązałam pierwsze znajomości, które przetrwały do dziś i na rowerze zwiedzałam każdy zakamarek okolicy docierając do miejsc, do których turysty wzrok nie sięga.

Po przedostaniu się do Laosu czas magicznie zwolnił. Taki już jest Laos. Rewelacyjne świątynie, wspaniała przyroda, wyśmienita kuchnia i ludzie, nie zepsuci jeszcze turystyką. To miejsce na wspaniałe trekkingi, rewelacyjne imprezy albo po prostu na lenistwo na hamaku zawieszonym nad Mekongiem.

Tajlandia nie jest moim ulubionym miejscem. Tylko Chiang Mai i Pai na północy znalazły się na zawsze miejsce w mym sercu ze względu na ludzi i atmosferę. W Chiang Mai można zrobić kurs chyba prawie wszystkiego - za śmieszne pieniądze, a w Pai po prostu usiąść z Tajami na koncercie w Edible Jazz lub pognać na motorze przed siebie. Bangkok natomiast nie jest miastem, które można opisać w parę słów, więc po prostu je pominę…

Stąd polecieliśmy do Birmy na 4 tygodnie. Jak to mówi Max z Australii, który pojechał wraz z nami: "Birma to kraj, w którym jeśli jesteś, to płaczesz, ale gdy wyjeżdżasz, to płaczesz jeszcze bardziej.” W trakcie wyprawy dołączyła do nas także Ania z Warszawy. Tutaj ludzie to największa "atrakcja" i zajmują ponad połowę moich zdjęć z Birmy. Niesamowicie kolorowe i życzliwe postacie. Polecam rewelacyjny trekking do jeziora Inle. Nic spektakularnego, ale po prostu wgląd w proste birmańskie życie - czyli to co kocham najbardziej, a na koniec rejs po jeziorze pomiędzy pływającymi wioskami. Teren tysiąca świątyń Bagan zwiedzamy wraz z Maxem i Anią na naszych rowerkach. Nie opuściliśmy oczywiście wschodu słońca. Pobudka o czwartej musiała być!Po powrocie do Bangkoku rozstaliśmy się już na stale z Magdą, która podążyła do Malezji i dalej ku swojej własnej przygodzie, a my pognaliśmy na tajskie wyspy. Nie mieliśmy dużo czasu, bo przed nami samolot z Kuala Lumpur na Bali, więc wybór był łatwy: Koh Tao, bo chciałam pierwszy raz zanurkować i Koh Phangan, gdyż akurat była sławna Full Moon Party. Cóż, chcieliśmy się przekonać, co to jest, dopóki jesteśmy młodzi i piękni. I było warto.

W Malezji już pierwszego dnia zatęskniłam za niesamowitym tajskim jedzeniem. W nowym kraju ceny poszły w górę, a jakość w dół. Malezja kontynentalna już traci pod względem egzotyki. Do chmur pną się wieżowce, a drogie hotele i wystawne restauracje zasłaniają już i tak resztkowe widoki. Nawet na malezyjskim Borneo parki narodowe wyłożone są siecią drewnianych ścieżek, a w dżungli buduje się czterogwiazdkowe hotele. Pogoń za pieniądzem i dążenie do wysokich standardów życia niszczy tutejszą przyrodę.

Na Borneo za to zaparły mi dech w piersi jaskinie Niah i jaskinie w parku Mulu oraz park Bako koło mojego ulubionego miasta Malezji Kuchingu. Bali to był powrót do kolorowej egzotyki, ryżowych pól i sielanki pod palemką. Wraz z Maxem przemierzyliśmy na motocyklu wyspę, odkrywając wspaniale budowle, zagubione wśród palm wioski i niekończące się czarne plaże. Przed promem na Jawę musieliśmy się pożegnać z Anią, która wróciła do Polski. Max towarzyszył mi już do końca podróży, ale zawsze brakowało nam Ani.

Przez pierwsze dni na nowej wyspie „szczena mi się nie domykała”. Kopalnia siarki wulkanu Ijen i sielska okolica wulkanu Bromo robią wrażenie. Poznaliśmy tu także Michel z Czech, która podróżowała ze mną i Maxem przez całą Jawę. Razem jeździliśmy na motocyklach wokół Yogjakarty i razem wędrowaliśmy przez wioski okolic plaż i rybackich wiosek na południu. Z Dżakarty dostaliśmy się na Borneo do Kota, a z Kuching po drugiej stronie dostaliśmy się z powrotem do Kuala Lumpur. Nim się spostrzegliśmy... Singapur na chwilkę i już lądowaliśmy w Buenos Aires.
Nowy kontynent przywitał nas dość nieprzyjemnie. Strasznie drogo, w porównaniu do Azji, początkowo wydawało się zupełnie  tam nieciekawie i nikt nie mówił po angielsku. Nawet w hotelu z powodu bariery językowej czujemy się z Maxem nieco odosobnieni. Szybko jednak otrząsnęliśmy się i po uczczeniu sylwestra w stolicy Argentyny pognaliśmy na południe do Ushuai. Stąd powoli zaczęliśmy się wspinać na północ przez cały kontynent.

Po trekkingach przez zapierające dech w piersiach Ziemię Ognistą i Patagonię
zdecydowaliśmy się na dotyk luksusu i w Puerto Nathales zakupiliśmy z Maxem bilety na czterodniowy rejs po chilijskich fiordach aż do Puerto Monnt. Wyspa Chiloe była dla nas wspaniałym pierwszym spotkaniem z ludową kulturą na kontynencie amerykańskim. Lake District zwiedziliśmy po stronie chilijskiej. Ja miałam nawet okazję zjechać na pupie z oblodzonego wulkanu Villarica po 5-godzinnej wspinaczce - nie tanio ale rewelacja!
Z przyjemnego Santiago odbiliśmy w kierunku imponujących wodospadów Iguazu, po czym powróciliśmy na zachód do Salty. Tu naprawdę zaczęła mi się Ameryka podobać! Krajobrazy jak z filmów o Zorro, a ludzie wspaniali. I przeżyłam tu jedne z najlepszych moich urodzin - w finale samego kolorowego karnawału. Stąd skierowaliśmy się  do pustynnej oazy San Pedro de Atacama, a do Boliwii przedostaliśmy się jeepem przez niewiarygodnie malownicze laguny Parku Avaroa i pustynie Uyuni, co zajęło nam trzy dni.


Pokaż Ameryka Łacińska na większej mapie

 
Boliwia to już „inna bajka” i numer jeden na mojej liście naj! Kraj uważam za
wciąż niedoceniany i oferujący o wiele więcej niż to, co opisane w przewodnikach. Bogate ludowe stroje i wspaniałe niezamieszkałe tereny przyrodnicze sprawiają, że tu można poczuć się jak w prawdziwym filmie dokumentalnym. Wystarczy tylko ruszyć się poza turystyczne miasteczka i odkleić głowę od aparatu fotograficznego, którego Boliwijczycy nie lubią, a potraktują cię jak swojego. Oczywiście trzeba mówić po hiszpańsku. Po nauce w boliwijskich barach ulicznych i po rozmowach z  kobietkami na markecie nie mamy z językiem problemu.



Peru to państwo, któremu poświęciliśmy najwięcej czasu. Po prostu nie można inaczej. Pełno tu atrakcji turystycznych jak i tych spoza turystycznego szlaku. Każdy znajdzie coś dla siebie. Naszym ulubionym miejscem z Maxem jest selwa i północno-wschodnie tereny pełne najżyczliwszych ludzi i pozbawione turystów. Podczas wciąż szalejących deszczy  i częstych lawin wybraliśmy się szukać szamana w dżungli, w małych wioskach, do których tylko łódką można się dostać, a później zaokrętowaliśmy się na czterodniowy rejs rzekami Ucayali i Amazonki aż do Iquitos. To była niezapomniana przygoda na łodzi zapełnionej po brzegi hamakami i ciekawą lokalną ludnością. To jest to, co najbardziej lubię w podróżowaniu: kontakt z autentycznym życiem, a najbardziej męczą mnie turystyczne sępy, którymi zasypane jest na przykład Cusco. Peru to oczywiście kraj wspaniałych ruin, kolorowych wiosek i rewelacyjnych gór Cordillera Blanca.

Do Ekwadoru dostaliśmy się przez niepopularne przejście graniczne głęboko w dżungli, co samo już było przygodą! A nowe państwo okazało się Tajlandią Ameryki Południowej. Można tu znaleźć sielskie plaże, królestwo sportów ekstremalnych, trekkingi po dżungli i wioskowe klimaty przy słynnej Petli Quilotoa - a wszystko na małej powierzchni. Angielski jest tu lepszy, kuchnia rewelacyjna, ceny przystępne, higiena wyższa, ale wszystko wraz ze wzrostem turystycznego szyku nieco traci na autentycznej egzotyce.
Kolumbia to państwo z klasą. Nic dodać, nic ująć. Mimo wysokiego rozwoju wciąż utrzymuje niesamowity klimat, a ludzie są rewelacyjni. Każde miejsce ma swój urok. Kawiarenki kolorowego Salento, gorące karaibskie miasta, zawieszona w czasie Cartagena czy sielska Taganga. Tutaj pożegnaliśmy się z Ameryką Południową, ale na pewno kiedyś tam powrócę, bo nie odpuszczę sobie rejsu z Kolumbii do Panamy oraz przeprawy przez Amerykę Środkową.

To jest jedynie błyskawiczny skrót tego gdzie byłam z Maxem. Podróżowanie jest uzależniające, wiec na pewno pojawią się relacje z nowych wypraw.  Jednak teraz wiem, co lubię w podróżowaniu, gdzie jechać i czego szukać także w życiu, by dawało mi satysfakcję. Lubię kontakt z ludźmi i autentyczne przeżycia. Najcenniejsze z całej wyprawy były dla mnie niezliczone rozmowy z rdzenną ludnością o ich codziennym życiu i lokalnych zwyczajach oraz wspaniałe, nowe przyjaźnie. Lubię się uczyć, a wiedza o nowych kulturach jest dla mnie najważniejsza.

Cieszy mnie najbardziej podróżowanie z dnia na dzień, bez rezerwacji, bez liczenia dni na transport, czy bez rozważania, ile mogę zostać w danym
miejscu. Prawda jest taka, że na miejscu często znajduje się lepszy nocleg, transport czy nieprzewidziane okazje albo ludzi, którzy pokażą ci coś wspaniałego. Przewodnik nie jest rzeczą niezbędną. W wielu miejscach radziliśmy sobie bez niego. Fizycznie był, ale nawet nie chciało nam się czasu marnować na czytanie.

Na koniec chcę powiedzieć, że "dzikie" kraje
wcale nie są takie dzikie czy niebezpieczne. W większości miejsc kursują autobusy lepsze od typowych naszych polskich, a lokalnych hosteli czy hoteli także nie należy się bać. Najlepiej nawet trzymać się z dala od miejsc polecanych w  Lonely Planet czy hostelbookers, gdyż w większości przypadków na miejscu można znaleźć tańsze i przyjemniejsze lokum. Jedynie w szczycie sezonu czy w dużych miastach, gdzie trudno się odnaleźć, warto coś zarezerwować z wyprzedzeniem.Podsumowując, finansowo podczas 220 dni pobytu w Azji wydałam w sumie 4400 euro. Wliczając w to opłaty przedwyjazdowe jak ubezpieczenie ISIC, wiza do Rosji i Mongolii oraz wstępne bilety lotnicze i kolejowe. W Ameryce Południowej w ciągu 197 dni wydałam 4545 euro. Do tego należy doliczyć lot Singapur-Buenos Aires 695 Euro i Medellin (Kolumbia)-Madryt-Kraków: 580 euro. Dokładne podsumowanie finansowe tutaj.


Wystarczy zacząć. Później będzie jedynie trudno przestać podróżować! Po roku w Australii zaczelam podrozowac ponownie przez Azje. Ta nowa podroz juz w zupelnie nowym charakterze. Nie uganiajac sie za nowymi miejscami ale cieszac sie wspanialym lokalnym swiatkiem w jednym miejscu zapuszczajac korzenie i tworzac przyjaznie na cale zycie. Ta podroz stala sie moja prywatna odyseja pelna przedziwnych zwrotow akcji i roznych refleksji. .Teraz Indonezje i Australie moge nazwac swoim drugim domem.
Skrotem; Australia:To zupelnie inne zycie i inny klimat.

Na chwile wyskoczylam do Nowej Zelandii zwiedzajac wyspe poludniowa i polnocna
pozniej zostawilam z bolem w sercu moich znajomych w MElbourne i zaczelam podroz przez Sydnej do Cairns gdzie zostalam na ponad dwa miesiace. Mimo brutalnego polamaniu kosci policzkowych nie poddalam sie oddawalam sie wszelkim sportom wodnym a takze zaczelam trenowac sztuki walki. 



Po krotkim postoju w Darwin znalazlam sie na Bali. Tu zaangazowalam sie w pomoc charytatywna i w ciagu dwoch dni zebralismy 30tys$.
Ponizej pogrzeb balijski i szkola Akasa zobacz post Porwanie i pogrzeb

 Charytatywne malowanie zobacz post: Jak uzbierac 30 tys$ w dwa dni

Dzieki nowopoznanym ludziom polecialam na Sumatre gdzie zatrzymalam sie na dluzej nad pieknym jeziorem Toba mieszkajac u mamy mojego balijskiego kolegii chlonac tutejsze zwyczaje od podworka zobacz post Lake Toba




 Nastepnie znow powrocilam na BAli gdyz tesknilam strasznie i chwile pozniej polecialam na Flores gdzie weszlam na lodz Furthur zaczynajac swa wielka morska przygode. Ostatecznie po kilku tygodniach doplynelismy do mariny w Kota Kinabalu na borneo gdzie zatrzymalismy sie na kolejne pare tygodni. Tu  poznalam dwoch zakreconych poludniowo-afrykancow i zostalam zatrudniona na ich malutkiej lodzi plynacej na Madagascar przez ocean Indyjski! Eh co to byla za podroz!!!



 Jak widzicie ciezko sie zatrzymac a przygoda przerzuca mnie z biednych indonezyjskich podworek gdzie wcinam rybke paluszkami w luksusowe mariny z wybornym spa. a pozniej gna mnie przez ocean. hmmm 

EDIT: po paru już latach od powrotu do Polski, siedzię pracuję, rozwijam się ...tak myslę i też jest fajnie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz