środa, 14 września 2011

Vientian-starsi panowie odkrywają drugą młodość


Eh. Nie ma tu po prostu nic. Ot, takie leniwe miasteczko. Z leniwym i dość pustym centrum, pustymi bulwarami i paroma świątyniami. I tylko jedno rzuca się w oczy. Dramatycznie podnosi się tu średnia przyjezdnych osób. Na ulicy spotkać można starszych turystów, ale nie te miłe siwiejące pary, które trzymając się za ręce ściskają aż za serca.
Tutaj siwiejąco -łysiejący panowie krążą wokół młodych kuso ubranych Azjatek albo to one wokół panów. Wszystko jedno. Wszystko dla kasy i jednego drinka. Gdzieś pomiędzy tym a drogimi hostelami i francuskimi kafejkami próbują się odnaleźć backpackerzy. Ja z Magdą odnajdujemy się na dworcu talat sao i w okolicy, gdzie znajdujemy pyszne kanapki za 5 000 i po prostu dobry klimat. Wzdłuż Mekongu wieczorem na wysokości centrum rozkładają się restauracyjki. Bardzo dobre miejsce by zjeść coś laotańskiego, co jest trudne w mieście pełnym francuskich piekarni, włoskich czy muzułmańskich restauracji i burgerowni. Tylko nie zamawiajcie green banana salad - czegoś bardziej gorzkiego, ostrego i cierpkiego w życiu nie spróbowałam. Naprzeciw nocnego targu z jedzeniem w niedzielę był także targ laotańskich przeróżności. Po marketach w Kambodży i Wietnamie tu można w spokoju sobie pooglądać i nawet zakupić parę drobnostek, bo ceny bardzo dobre. Nikt się nie narzuca i nie wymusza bezlitośnie zakupów. Taki właśnie jest Laos i ludzie tutaj, którzy umilą każdy pobyt w Laosie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz