piątek, 25 października 2013

Zupełnie niespodziewanie...DO AFRYKI

Znacie ot uczucie kiedy budzicie się rano (albo późnym popołudniem) po interesujacej nocy, że zrobiliście coś głupiego...Więc...ja zdecydowałam że popłynę na malutkiej rejsowej łodzi aż do Afryki. (AHA!! Blog jest parę miesięcy z tyłu czyli w ciąż na sumatrze a ja już na Borneo ale powoli tu blog też zajdzie) Przeprowadziłam się już na moją nową prycz i już zaczęła się moja ciężka robota. W pierwszy dzień czyszczenie dna łodzi. Dodatkowo pierwsze lekcje free divingu czyli nurkowania bez tlenu na plecach. No no no jakoś daje rade! Tutejsza marina ma bardzo czystą wodę pełną przeuroczych rybek więc dodatkowo naprawdę jest na co popatrzeć podczas ciężkiej pracy. Ale wracając do najważniejszego. Na łodzi będę bez dotykania lądu ( i oczywiście bez wifi) około 5 tygodni więc wiele przez ten czas ode mnie nie usłyszycie. Przede mną nowa przygoda. Następna relacja z Madagaskaru.

poniedziałek, 14 października 2013

Lake Toba- festiwal, magia i wino palmowe

Nad jeziorem Toba spędziłam prawie dwa tygodnie słuchając historii o czarach, ucząc się gotować, śpiewać i tańczyć lokalne piosenki i stając się częścią wioskowego życia. Przyjechałam zmęczona i bez odrobiny snu. Z dworca w Parapat podjechałam na przystań. Łódź odpływa co godzinę. Na przystani odebrała mnie matka mojego przyjaciela z Bali. Elly okazała się bardzo milą dziarską kobitką. Prowadzi restauracje, która jednak w niskim sezonie praktycznie nie działa. Dała mi pokój za całkiem dobrą cenę i uzgodniłyśmy, że obiady będę płacić symboliczną cene za to samo co dla siebie przegotowuje. Noclegi także poszły w górę ze względu na zblizający sie festiwal. No właśnie nawet nie planowałam, a trafiłam na festiwal!! Świetnie!

środa, 9 października 2013

Bukittinggi -akt trzeci-Mimi i Botty



Dzięki Mimi jeszcze lepiej spędziłam czas w Bukittingi. W Ford de Kock już mnie oczekiwano. Nawet nie pozwolono mi zapłacić za wstęp. Mimi mieszka w małym domku zaraz za wejściem wraz z młodym gibbonem Botti. Niezły z niego urwis i atrakcja zoo. Mimi traktuje go jak synka. Po lunchu które dla mnie przyrządziła pojechałyśmy za miasto do Pulupuh gdzie dalej podążyliśmy w dżungle. Znów nie byłam przygotowana na treking i szłam po błocie w klapkach.

sobota, 28 września 2013

Bukittingi-akt drugi-jezioro Maninjau



Nad jezioro dojechać można z dworca. Odjazdy są co około godzinę albo jak jest wystarczająco ludzi. Moja zabawa zaczęła się już tutaj. Zasiadłam sobie z chłopakami przy stoliku gdzie pracowali i się trochę zagadaliśmy na ile ich angielski a mój indonezyjski pozwolił. Dodatkowo przynieśli gitarkę i było wesoło :) Do jeziora prowadzi bardzo malownicza droga. Kierowca wysadził mnie w środku niczego, ale przy jeziorze. Połaziłam sobie po okolicy. Wiele tu nie ma. Taka wioska przy jeziorze. Łodzie, palmy, pola ryżowe, sadzawki z rybkami. 

Bukittingi -akt pierwszy- Rio



Tutaj spotkałam najcieplejszych ludzi . Nigdy nie zapomnę Mimi, Juli i Rio. Czy ludzi których poznałam nad jeziorem Maninjal. Ciężko było tylko wszystkich zadowolić bo ja byłam tylko jedna Emilka, a wokół mnie mnóstwo ludzi którzy chcieli mnie gdzieś zabrać, zaprosić na lunch czy na wycieczkę. Na pewno tu jeszcze wrócę. Takich przyjaciół się nie zapomina i osobiście po zwiedzeniu już pewnej ilości miejsc na naszej kuli ziemskiej wcale mi się nie spieszy w nowe, ale wole posiedzieć w jednym miejscu gdzie mam przyjaciół. I w takie miejsca w przyszłości wracać.

czwartek, 26 września 2013

Padang -"Hello Mister. Where you go?"


Przyszedł czas by szybko nauczyć się Indonezyjskiego. Na Sumatrze angielski jest mało popularny. Cała wyprawa na Sumatrę znalazła się w moich planach zupełnie przez przypadek. W sumie ciężko mi mówić o “moich planach” bo nie mam żadnych. He he! Zasłyszałam tyle wspaniałych historii od moich znajomych z Sumatry i postanowiłam że kiedyś tam się wybiorę. Wydarzenia ostatniego tygodnia sprawiły że postanowiłam  dlaczego nie teraz. Sprawa była bardziej lub mniej skomplikowana ale na tyle prywatna żeby o tym nie pisać.

piątek, 13 września 2013

Życie na Bali ciąg dalszy: od podwórka

Dzień za dniem wgłębiałam się w lokalne zwyczaje przesiąkałam lokalnym powietrzem  chłonęłam nowy  język słowo za słowem. Uczestniczyłam w tutejszych świętach i ceremoniach. Bali jednak łagodzi obyczaje, czasem do takiego  stopnia że niszczy ludzi. Zwłaszcza Kuta nie tylko niszczy kulturę ale i morale. Większość spokojnych dzieci przyjeżdżających tu z innych wysp za zarobkiem traci swoją kulturę w alkoholu i rozpuście turystycznej Kuty.

czwartek, 5 września 2013

Gili T-bunt na łodzi i podróż w czasie



Wyjazd na wyspę Gili Trawangan był zupełnie spontaniczny i zarazem chaotyczny, ale wyrwać się z Bali czasem trzeba. Pojechał ze mną Andy, jeden ze znajomych z którymi spędzam tu czas. Podróżowanie z lokalnym w dodatku po muzułmańskiej wyspie w praktyce nauczyło mnie lokalnej kultury. Oczywiście znałam całą regułę. Kobieta z tyłu, a facet załatwia wszystko ale jakoś nigdy nie miałam sposobności przekonać się o tym na własnej skórze. Tym razem jednak nie miałam wyboru.

sobota, 31 sierpnia 2013

Porwanie i pogrzeb


To jedna z tych wypraw kiedy sama podróż staje się większym wydarzeniem niż cel. Miła przygoda w drodze do Loviny i jeszcze większa przygoda w drodze powrotnej.  Kto by przypuszczał że dam się tak łatwo porwać! Wszystko skończyło się jednak szczęśliwie czyli pogrzebem i atakiem 20 roześmianych dzieciaków. Do Loviny na północy Bali wybrałam się z Fernando z Couch Surfingu. Byłam już tam podczas poprzedniego pobytu na Bali ale ze względu na miłe wspomnienia chciałam miejsce zobaczyć ponownie.

piątek, 23 sierpnia 2013

Kuta alternatywnie czyli kosztowana palcami

Kolejne tygodnie spędziłam w Kucie i okolicy jeżdżąc od wioski do wioski odwiedzając potrzebujących, a wieczorami siedząc z nowo poznanymi przyjaciółmi w lokalnym barze w Legian grając na gitarach. Podczas mojej okazjonalnej współpracy z non-profit organizacją Sole Men zatrzymałam się u Bassa z Couch Sufingu. Jest to przemiły Indonezyjczyk z Jakarty. Apartament znajdował się jednak na dalekich przedmieściach Seminyak i choć panowała tu bardzo ciekawa totalnie nie skażona turystyką atmosfera, wszędzie stąd jest daleko. A przynajmniej za daleko na piechotę. Na miejscu za to jest taniutko. Nasi goreng (smażony ryż) w moim ulubionym warungu, gdzie kucharz pichci z animuszem szefa pięciogwiazdkowej restauracji kosztuje tylko 7 tys.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Jak uzbierać 30 tyś. dolarów w dwa dni.

Nie miałam w planach jechać do Kuty ani tu zostawać na dłużej, ale tak wyszło i z różnych powodów utknęłam tu na dobre.Trzymając się raczej z dala od clubów i całej tej imprezowej atmosfery, narkotyków i podrabianego alkoholu zaangażowałam się nieco w pomoc charytatywną. Z Serah z Organizacji Sole Men umówiona byłam w Hard Rock hotel nieco po 12. Czekając poznałam barwną postać, nieprzeciętnego rozmówce i artystę sztuk wszelakich od medycyny naturalnej, zarządzania biznesu po malarza na płótnie i ciele. Zanim Serah przyszła już byłam sprzedana jako modelka bodypaintingu na weekendowy koncert charytatywny. Już pisze co i jak.

piątek, 2 sierpnia 2013

Canggu-expaci i kokosy.

Postanowiłam przeskoczyć ostatnie dwa miesiące podróżowania po Australii i zacznę jednak od Bali. O Australii nadrobię później. Przepraszam za zamieszanie, ale zrobiłam się leniwa w pisaniu. Pierwszy tydzień spędziłam na wyspie w małej wiosce Canggu przy Echo Beach. Znalazłam się tu zupełnie przez przypadek i tak już zostałam, wciągnięta w środowisko tutejszych expatów. Jak się tu znalazłam....? Po prostu na lotnisku spytałam pewną trojkę młodych ludzi czy nie chcą dzielić taksówki do Kuty, a oni się zgodzili.

wtorek, 30 lipca 2013

Pożegnanie pierwsze- Melbourne

Ciężko było opuszczać Melbourne po ponad ośmiu miesiącach. Mimo że nie wszystko podczas tego pobytu było piękne i łatwe w Autobusie do Sydney płakałam jak dziecko. Dziwnie ruszyć ponownie w podróż, kiedy w miejsce się wrosło głębokimi korzeniami. A sama podróż wynikła zupełnie z przypadku. Pod koniec pobytu życie nabrało tempa I nastąpił dziwny obrót wydarzeń. Pomijając jednak sytuacje nieprzyjemne, które postawiły mnie na skraju załamania nerwowego ( w końcu bliscy Australijczycy obrabowali mnie z grubej kasy) przejdźmy to tych ciekawszych i lekkich.

piątek, 26 lipca 2013

Mój artykuł w magazynie "All Inclusive"

Na stronach ostatniego numeru magazynu "All Inclusive" z 25.07 ukazał się mój artykuł na temat Argentyny. Poza tym wiele innych ciekawych historii z różnych stron naszego globu.
"All inclusive" jest największym darmowym magazynem o podróżach wydawany w Polsce do dostania miedzy innymi w punktach obsługi klienta Travelplanet.pl
Wiele o podróżach i wspaniałych miejscach znajdziecie także na stronie internetowej magazynu:
http://www.all-inclusive.com.pl/artykuly/dalekie-podroze/52-argentyna-podroz-zycia

piątek, 28 czerwca 2013

Jeden tydzień z życia w Melbourne

Minęło sporo czasu od ostatniego postu. Nie żeby się nic nie działo wręcz przeciwnie. Działo się za dużo. Na początek jednak powrócę do podstaw, a później szybko ruszę do przodu. Postanowiłam opisać jeden tydzień z życia w Melbourne miało to miejsce w marcu. Tak dla ogólnego obrazu po pierwsze. Po drugie mieliśmy w Melbourne festiwal. Po trzecie niedawno wróciliśmy z Nowej Zelandii i spojrzenie na Australię nieco mi się odświeżyło. Po czwarte były straszne upały z którymi musiałam sobie jakoś radzić i tak:

środa, 5 czerwca 2013

Nowa Zelandia-info praktyczne


W ciągu 18 dni pobytu  wydawałam około 63 NZ$/dzień
Wizy: dla Polaków wjazd bezwizowy do 90 dni; obowiązkowe posiadanie wydrukowanego biletu wylotowego z NZ
Waluta: Dolar Nowozelandzki: 1NZ$= 2,60 PLN
Bankomaty –ogólnie dostępne
Język:  angielski, maori
Internet: wi-fi w hostelach w większości jest płatne. Wiele hosteli działa w sieci Gossip. Można kupić w niej wi-fi na 1 dzień za 4$ lub 7 dni za 12$; darmowe wi-fi w okolicach niektórych budek  telefonicznych Telecom po szybkim zarejestrowaniu (wymagany nowozelandzki numer telefonu)

poniedziałek, 20 maja 2013

Podróż dookoła świata w jednym miejscu!

Ta mieszanka kulturowa naprawdę mi się podoba! Chyba jest tu reprezentant każdej nacji naszego świata.  Nie tylko na ulicy można zaobserwować przeróżne rysy twarzy, ale całe towarzyszące tym twarzom kultury. W Melbourne można poczuć się jak w Sajgonie, ale także jak nad morzem śródziemnym czy na bliskim wschodzie. Takie dookoła świata w jednym mieście.  Możemy ni stąd ni z zowąd stać się świadkami hinduskiego wesela, odnaleźć gdzieś pozostawione ku czci balijskich bogów małe bukieciki czy zaobserwować muzułmańską rodzinę palącą shishe.

sobota, 13 kwietnia 2013

Grampians- kangury, góry i kangury!!


Dnia czwartego wstaliśmy około 6 rano. Postanowiliśmy przejechać jeszcze przez Grampians NP przed powrotem do Melbourne. Trzeba było znowu wszystko zapakować do samochodów, a przy 17-stu osobach i czterech samochodach nie jest to łatwa sprawa. Nieco po  11-tej dotarliśmy do Dunkeln na południu Parku Narodowego. Tu zasięgnęliśmy info w Centrum Turystycznym. Chcieliśmy zobaczyć malunki naskalne, ale okazało się, że wszystkie znajdują się w strefie niedawnych pożarów i są zamknięte dla turystów. Co za pech.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Great Ocean Road -czyste piękno natury

Wielkanoc w tym roku spędziłam na czterodniowej przygodzie wzdłuż słynnej Great  Ocean Road. Odwiedziłam zawody surferskie Rip Curl, biwakowałam 3 noce przy plaży, zobaczyłam Dwunastu Apostołów, a na koniec także Park Narodowy Grampians. W około natura, misie Koala, liczne kangury i zimna oceaniczna bryza. Cała wyprawa w towarzystwie 16-stu innych śmiałków z Couchsurfing.org

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Auckland -niesmaczne pożegnanie z Nową Zelandią

Do miasta przyjechaliśmy późnym wieczorem. To tylko parę godzin z Rotorua. Miasto wzbudziło we mnie mieszane uczucia. Duża populacja azjatycka z klimatem prawie jak w Kuala Lumpur z jednej strony i europejski wyszukany klimat portu, ekskluzywnych restauracji i drogich jachtów z drugiej. Każdy tu się gdzieś spieszy. Przyjeżdża, wyjeżdża... ogólnie wielkomiejski chaos plus dużo turystów. Zupełnie inne miejsce od reszty Nowej Zelandii którą zobaczyliśmy.

środa, 3 kwietnia 2013

Rotorua-kolorowo, bulgocząco i smierdząco


Rotorua to miejsce które najpierw czuje się nosem, a dopiero później  można je zobaczyć. Okolica pełna jest kolorowych gorących źródeł, gejzerów i bulgoczących sadzawek błotnych, a wszystko po prostu śmierdzi  zgniłymi jajami. Samo miasteczko jest takie sobie jednak dużym plusem są dość niskie ceny w restauracjach i jadłodajniach (jak na Nową Zelandię) Można znaleźć tu tanie bary chińskie i fish and chips za grosze. Rotorua to także dobre miejsce na spotkanie z kulturą Maori.

poniedziałek, 18 marca 2013

Taupo



Nasza przygoda zaczęła się na autostradzie nr 1 gdzie znajomi podwieźli nas z Ohakune. Po dziesięciu minutach oczekiwania zabraliśmy się do Taupo z dwójką chłopaków jadących do miasta na wieczór kawalerski. Planowali porwać pana młodego  Zakuć w kajdanki, włożyć worek na głowę .. ja bym chyba dostała zawału. Hi-hi. Po drodze podziwialiśmy niesamowite widoki. Na początku wulkany i park narodowy Tongarino w całej okazałości, a później piękne jezioro Taupo.

czwartek, 14 marca 2013

Nie jestem z biednego kraju



Musze się pożalić... w końcu od czego mam bloga: „Oj biedne dziecko, dobrze że tu przyjechałaś.  Życie jest teraz lepsze, prawda? I tak słyszę często! Ludzie pytają się mnie czy mamy KFC albo Blue ray TV w Polsce! Na pewno mogę się poszczycić większą wiedzą o świecie  Hehe Banda ignorantów  Tak otumanieni wiarą we wspaniałość i wielkość „swego” kraju, że używają zwrotu „znany na całym świecie” do określenia czegoś co jest znane jedynie w Australii. Widziałam różne brutalne komentarze na różnych stronach, że Polska to dziura i wszyscy są za murzynami itp. Zupełnie się z tym nie zgadzam.  Wiadomo w polsce super nie jest ale do Afryki mamy daleko. Nie powiem żebym była patriotką bo to nie o to tu chodzi, ale po prostu nie widzę by w Australii było tak super świetnie. To wspanialy kraj ale nie perfekcyjny i jak każdy ma swoje plusy i minusy i ja nie jestem z biednego kraju, a tak mnie tu wszyscy traktują!

wtorek, 12 marca 2013

Tongarino NP i nieprawdopodobne historie


Ta część naszej podróży była totalnie niezaplanowana i szczerze mówiąc liczyłam na łut szczęścia. Postanowiłam zrezygnować z pozostania w turystycznej wiosce Whakapapa w centrum Tongarino NP na rzecz kontaktu z lokalnymi i i poszukiwaniu przygody. Ostatecznie: znów nam się udało!!! Nie uwierzycie ile w życiu może zmienić 15 minut rozmowy z obcym człowiekiem w barze w Melbourne. Od Paul’a (którego nigdy później już nie widziałam) dostałam numer do jego kolegi w NZ i z tym numerem (po 2 miesiącach) przyjechaliśmy do Ohakune. Okazało się że jego tajemniczy kolega to menadżer planu filmowego Władcy Pierścieni i Hobbita we własnej osobie!!!

poniedziałek, 11 marca 2013

Na Północ -cieśnina Cooka



Ten dzień minął nam w drodze z Christchurch do Wellington. Nie było jednak nudno. Zaczęliśmy o 7 rano. Na pół godziny zatrzymaliśmy się w Kaikorua. Mieścina wygląda bardzo przyjemnie. Znów nie miałam przyjemności zobaczyć ośnieżonych szczytów nad zatoką. Zaczynam żałować że nie przyjechałam podczas bardziej malowniczej pory roku. W równie małym Picton zjawiliśmy się nieco przed 13. Poza przystanią promową i dworcem kolejowym nie ma tu prawie nic.

wtorek, 5 marca 2013

Christchurch -miasto ciszy


Po ośmiu dniach tułaczki przez wyspę południową powróciliśmy do Christchurch. Oddaliśmy samochód           i z powodu dziwnego zamieszania nie policzono nam za samochód ani grosza (poza wcześniej zapłaconą zaliczką -ale ciiiiicho) Pani podwiozła nas dodatkowo na przystanek autobusowy i pojechaliśmy  do hostelu. W mieście nie ma wiele do zwiedzania. Niedawne trzęsienie ziemi zniszczyło dużą część centrum zamieniając kolorowe miasto w ponure zgliszcza. Ulice są puste. Uwagę zwraca zupełny brak dzieci i niewielka ilość ludzi w ogóle.

Otago -z kamerą pośród zwierząt



Po pięciu godzinach jazdy z górzystych terenów przenieśliśmy się na plaże. Sprawnie ominęliśmy Dunedin i skierowaliśmy prosto na półwysep Otago. Tutaj roi się od pingwinów, fok, lwów morskich i innej zwierzyny.Część terenów jest zamknięta, część leży na terenach prywatnych dostępnych wycieczkom, ale wciąż są miejsca gdzie można je obserwować prawie jak na wyciągnięcie ręki. Takim szczególnym miejscem jest Sandfly Bay.

środa, 27 lutego 2013

Milford Sound- za siódmym lasem i siódmą górą

O naszej jednodniowej wyprawie do Milfod Sound nie mam dużo do napisania. O nie! Nie nudziliśmy się! Cały dzień spędziliśmy na jeździe samochodem przed siebie i podziwianiem niesamowitych widoków. Cała trasa jest po prostu przepiękna. Na lewo widoki na prawo widoki, z tyłu z przodu. Na początek jeziora i góry, a później już tylko góry i to tak na wyciągnięcie ręki. Na drodze z Te Anau do Milford Sound można zatrzymać się na dłuższe i krótsze spacery po Fiordland NP.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Queenstown


Po spokojnej i leniwej Wanaka w Queenstown wszystko nabrało tempa. To kolorowe miasteczko to wirująca turystyczna maszyneria. Miejscowi patrzą na nie z politowaniem, a turyści (w większości) uwielbiają. Podobnie jak Wanaka położone jest nad malowniczym jeziorem otoczonym górami z niezliczonymi możliwościami zagospodarowania wolnego czasu. Nasz hostel okazał się rewelacyjny. Dostaliśmy jeszcze miejsca w pokoju wartym 35$ za nasze 25$ zapłacone przez internet. W cenie śniadanie i mała kolacja o 6pm 

wtorek, 19 lutego 2013

Wanaka

Po wydarzeniach dnia pierwszego pobyt w Wanaka wydał nam się nudny. Po prostu za normalny. Przyjechaliśmy około południa więc udało nam się zdobyć jedne z ostatnich hostelowych miejsc. (Widać trzeba zacząć rezerwować) Miasteczko położone jest nad jeziorem otoczonym górami. Całkiem malownicza miejscowość i baza na niezliczone trekingi. Widok zapewne jest o wiele bardziej powalający kiedy szczyty górskie pokryte są śniegiem. Cóż; mamy teraz lato i przynajmniej nie marzniemy.

czwartek, 14 lutego 2013

Podróż za jeden uśmiech


Nowa Zelandia przywitała nas darmowym samochodem, darmowym jedzeniem ,darmowym noclegiem, darmową imprezą i kupą darmowej zabawy. Po prostu podróż za jeden uśmiech. Zaczęło się jednak kiepsko... Na lotnisko przyleciałam o 5 rano. O 9-ej mieli po nas przyjechać z agencji samochodem, a tu nic. Pan w telefonie powiedział że blisko i musimy iść na piechotę bo coś tam. Okazało się jednak że było to ponad 40 minut z plecakami przez autostrady.

środa, 30 stycznia 2013

Happy Invasion Day?


Dzień Australii (Australia Day): z Wikipedii: „święto państwowe Australii obchodzone 26 stycznia upamiętniające założenie przez kapitana Arthura Phillipa pierwszej stałej osady w Australii – kolonii karnej przy Port Jackson dzisiejsze Sydney” Już samo to stwierdzenie powinno uświadamiać że to święto nie ma zbyt szczytnej historii. Tymczasem w mediach i na większości blogów pojawia się jako radosny, beztroski dzień grillowania, wolny od pracy dla większości Australijczyków. Wszyscy machają australijską flagą, malują australijskie symbole na swoich twarzach, smażą australijskie kiełbaski i imprezują. Radość i zabawa. Czy tak jest naprawdę?  Ta data związana jest z konfliktem na wielu płaszczyznach tego multinarodowego i multikulturowego kraju.

środa, 23 stycznia 2013

Kakadu i tajemnicze sanktuarium

Wylądowaliśmy w Dandenong Rangers po raz drugi. Tym razem by ścigać Kakadu po lesie i odkrywać schowane w gęstwinie rzeźby. Jak mówiłam rewelacyjne miejsce na wypad z miasta. Tym razem zaczęliśmy od stacji Belgrave. Trafiliśmy akurat na odjazd słynnej kolejki parowej Puffing Billi. Jak dla mnie to przepłacona atrakcja. Ponad 30$ za przejażdżkę pociągiem. Co tam że bucha i chucha Ze stacji przespacerowaliśmy się przez malowniczy las Sherbrook z wielkimi drzewami paprotnymi do Grants Picknic Ground.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

WIld wild Australia -Philip Island

Zauważył mnie pierwszy i stojąc na swych tylnych łapach  wlepiał we mnie swoje małe oczka. Ja się gapiłam na niego a on na mnie... Tego dnia przeróżne Australijskie kreatury wlepiały we mnie swoje mniejsze i większe ślepia a ja w nie. Płaszczki, pelikany, walabia, i pingwiny. Dzień był nad wyraz udany chociaż zapowiadało się przeciwnie. Wybraliśmy się wraz z francuską Nathali z Couchsurfingu. Wypożyczony samochód zaczął psuć się zanim wydostaliśmy się z Melbourne. Coś nie tak z komputerem ot nie chce wrzucić więcej niż drugi bieg. Musieliśmy poczekać ponad pół godziny na nowy  z agencji i dalej poszło wszystko sprawnie. Przed mostem San Remo przy wjeździe na wyspę nawet nie mieliśmy w planach zatrzymywać się na słynne karmienie pelikanów ale ostatecznie doszliśmy do wniosku że dlaczego nie. W małym porcie czekała nas miła niespodzianka.

wtorek, 15 stycznia 2013

Queer culture carnaval

Queer culture carnaval to impreza środowisk homo hetero i wszystkiego co jest pomiędzy. Wydarzenie połączone z różnymi koncertami, imprezami, piknikami, wystawami, kabaretami i różnymi przekazami mniej i bardziej artystycznymi. Otwarcie było właśnie ostatniej niedzieli i kolorowe  szaleństwo potrwa do 2 go lutego. Bulwary nad rzeką Yarra zamieniły się w kolorowy piknik. Mnie tam najbardziej podobali się. panowie ... hi hi. Napotkaliśmy dragqueen, miss gay i miss transwestyte i inne osobistości.

czwartek, 10 stycznia 2013

Na plaży mi się marzy


Wakacje Australijskie są w pełnym rozkwicie. Ludzie wyjeżdżają... Melbourne pustoszeje. Sklepy skracają godziny otwarcia, piekarnie i pizzerie nie działają. Nawet polska restauracja, którą co dopiero odkryłam została zamknięta na dobre 3 tygodnie Nie działają piekarnie i mój ulubiony sklep z owocami także. Widać że biznes nie jest tu na pierwszym miejscu a jednak każdy ma ochotę na trochę przyjemności.  Jest coraz cieplej więc dużo czasu spędzam ostatnio na plaży. Ostatnio było ponad 40 stopni!!