sobota, 28 września 2013

Bukittingi-akt drugi-jezioro Maninjau



Nad jezioro dojechać można z dworca. Odjazdy są co około godzinę albo jak jest wystarczająco ludzi. Moja zabawa zaczęła się już tutaj. Zasiadłam sobie z chłopakami przy stoliku gdzie pracowali i się trochę zagadaliśmy na ile ich angielski a mój indonezyjski pozwolił. Dodatkowo przynieśli gitarkę i było wesoło :) Do jeziora prowadzi bardzo malownicza droga. Kierowca wysadził mnie w środku niczego, ale przy jeziorze. Połaziłam sobie po okolicy. Wiele tu nie ma. Taka wioska przy jeziorze. Łodzie, palmy, pola ryżowe, sadzawki z rybkami. 
Chciałam zjeść w jednym z barów które widziałam po drodze, ale wszystko było zamknięte. Zawsze zapominam że tu trzeba się często liczyć z godzinami posiłków. Obecnie sprzedaje się jedynie przekąski. W tym przypadku ryż z suszonymi rybkami i innymi dziwnościami za którymi nie przepadam. Na szczęście znalazłam mały wózek z Bakso. Zamówiłam więc sobie zupkę i zasiadłam z ludźmi. Zaraz zaczęła się rozmowa łamaną indonezyjszczyzną . Mój aparat przyciągnął mnóstwo uwagi. Jednemu chłopakowi którego imię zapomniałam bardzo się podobał. Okazało się że jest fotografem.  Później panie ze sklepiku zaczęły mi wdzięcznie pozować i wołać kolejnych do pozowania. Wesoło. W końcu zdecydowałam się łapać busa w drogę powrotną, ale na złość nic nie chciało mi się zatrzymać. W końcu zasiadłam pod sklepikiem wierząc że ktoś mi pomoże. Pani mnie pyta co ja robię(tak mi się wydawało) ja na to “Butikkingi” ona mi odpowiada że busy tędy jeżdżą (tak mi się wydaje) po paru minutach wszyscy w okolicy zaczęli pytać po co ja tu siedzę na co sklepikowa: "Bule (turysta) do Bukkitingi chce jechać" (tak to brzmiało). Tak cała okolica łapała mi busa. Nic to jednak nie pomogło. Pan ze sklepiku na przeciwko zaprosił mnie na kawkę. Byłam z siebie dumna. Bez angielskiego zrozumiałam że ma biznes już 11 miesięcy wraz z bratem. Jest samotny za to brat ma żonę i dziecko.  Pogadaliśmy także o moim mężu (oczywiście że mam męża) Ja sobie tak siedziałam na kawusi i ciasteczkach za które nie pozwolono mi zapłacić a sąsiadka łapała mi busa. Na koniec jeszcze przyprowadzono już emerytowanego przewodnika. Przemiły pan który w końcu władał angielskim opowiedział mi nieco o jeziorze i o swoich podbojach z Australijkami kiedy był piękny i młody. Bardzo przyjemnie mi się rozmawiało. Dodatkowo zapisałam swój notatnik nowymi słówkami po indonezyjsku. Dużo się nauczyłam tego dnia. Wieczorem wyszłam na kolacje na skrzyżowanie gdzie są rozstawione straganiki z jedzeniem. Myślałam że spotkam tu Rio ale widać już poszedł do kawiarni. Zamówiłam wyśmienitego naleśnika. Inny niż normalnie. Gruby tak na cal i pyszny. Zostanie jeszcze na śniadanie bo za dużo dla mnie. Zagadałam się tutaj z przemiłą panią imieniem Mimi. Zaprosiła mnie do sąsiedniego stoiska na jakąś mieszankę sokową. Zaprosiła mnie także na lunch do Zoo gdzie pracuje i dalej na wypad by zobaczyć największy kwiat na świecie czyli: Rafflesia Przyszedł także Rio. Widać było, że jest  zazdrosny. Też chce mnie wziąć na wycieczkę. No co ja teraz zrobię? Poszłam z Rio do kawiarenki w której okazało się że sprzedają także piwo.Jutro wyskoczę z Mimi, a później się zobaczy.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz