piątek, 28 czerwca 2013

Jeden tydzień z życia w Melbourne

Minęło sporo czasu od ostatniego postu. Nie żeby się nic nie działo wręcz przeciwnie. Działo się za dużo. Na początek jednak powrócę do podstaw, a później szybko ruszę do przodu. Postanowiłam opisać jeden tydzień z życia w Melbourne miało to miejsce w marcu. Tak dla ogólnego obrazu po pierwsze. Po drugie mieliśmy w Melbourne festiwal. Po trzecie niedawno wróciliśmy z Nowej Zelandii i spojrzenie na Australię nieco mi się odświeżyło. Po czwarte były straszne upały z którymi musiałam sobie jakoś radzić i tak:
Wtorek: Upał jeszcze się w pełni nie rozwinął więc wskoczyłam na rowerek i pognaliśmy na plaże w St Kilda. To tylko godzinka i słyszymy szum morza. Kupiliśmy sobie kurczaka z grilla w Cols za 10$, czteropak Taterki za 13$ i tak spędziliśmy uroczo wieczór na plaży. Ku naszemu zaskoczeniu spotkaliśmy tu dwóch znajomych z Izraela z którymi podróżowaliśmy w Argentynie!!!

Środa niby nic a zawsze, wyskoczyłam do centrum i porwałam po drodze parę rolek sushi za 1,50 mniam. Powłóczyłam się także po alejkach w centrum. Jakoś zawsze przechodziłam przez główne ulice,  a okazuje się że coś zupełnie niesamowitego toczy się w ciemnych alejkach i pod arkadami.  Przeszłam pomiędzy nieco mrocznymi kawiarenkami Manchester lane, później przez Burke Arcades, dalej znalazłam Port Fillip Lane gdzie znajdują się dość tanie jadłodajnie. Chińskie jedzenie za 6$ obok znajduje się także tajskie. Po południu spotkałam się z Polką która przyjechała tu na dwa dni. Połaziłyśmy to tu to tam i dzień zakończyłyśmy w funkowej dzielnicy studentów w Fitzroy i Collingwood. Impreza jest
tutaj po prostu szalona. Czasem aż za nadto.

Czwartek: gorąco aż nadto. Upał jak w piecu. Aż ciężko oddychać. Nawet na plażę nie można się wybrać bo ani na rowerze nie jest się wstanie dojechać ani w tramwaju. Dzień spędzić najlepiej w klimatyzowanych pomieszczeniach. Trochę posiedziałam w State Library of Victoria (biblioteka )Darmowe wifi i internet. Na drugim piętrze galeria gdzie na chwile przysiadłam z książką. Później
przeszłam się po city. Zewsząd uderza klimatyzacja więc nie jest tu aż tak źle. Na obiad tym razem poszłam do chińskiej restauracji Noodle Kingdom. Zupa z pierożkami i  jakaś zielenina. Trochę tu trochę tam od klimy do klimy.  Wieczorkiem klimy ciąg dalszy czyli krótki występ w kasynie. Czasem wrzucę dolara w maszynę i czasem nawet dostane za tego jednego dziesięć :)  Hazard jest w Australii bardzo dużym problemem.

Piątek: gorąco że przez dłuższy czas nie chciało mi się ruszyć; wieczorem start Moomby. To
darmowy festiwal. Kompilacja występów kabaretowych, cyrku, imprez dziecięcych, koncertów i zawody w skokach na nartach wodnych. Po 22 przenieśliśmy się z bulwarów na imprezę couchsurfingowców w Asian Beer Bar. CS jest bardzo rozwinięty w Melbourne więc zebrała się jak zawsze duża imprezowa ekipa.

Sobota: Z domu ruszyłam się dopiero wieczorem. Znów na rowerze przez moją ulubioną Canning street. OD Brunswick Rd aż do Fitzroy. Szeroka aleja z widokiem na wieże city, z palmami po środku i typowymi australijskimi willami po bokach. Odwiedziłam restauracje przyjaciół w Fitzroy i posiedziałam na pogawędce z właścicielami przy dobrej włoskiej kawie. Na kolacje ruszyłam do Lentyls As Anything w Abbotsford Convent przy ulicy
St Heliers. To rewelacyjna miejscówka na tani posiłek i relaks w ogrodach opactwa. Płacisz ile uważasz za wegetariański rewelacyjny bufet!!! Można tu spotkać różnych dziwnych ludzi których przyciąga tani posiłek i hipisowska atmosfera. Noc oczywiście miedzy Fitzroy a Collingwood. Osobiście nie jestem fanem dużych klubów w city.

Niedziela: kolejny dzień Moomby. Tym razem festiwal wyszedł szaloną kolorową
paradą na ulice Melbourne. Były słonie, chóry gospel, dziwni przebierańcy, kabareciarze-po prostu wszystko. NA lunch tajskie curry w mojej ulubionej tajskiej restauracji na Swanston St. Później pojechaliśmy na plaże w Brighton. Weekendowy bilet kosztuje tylko 3,50 za cały dzień więc zawsze w weekend gdzieś się ruszamy. Tym razem nie daleko bo gorąco i czujemy się trochę leniwi. Do miasta wróciliśmy w sam raz na ognie sztuczne na zakończenie Moomby, gdzie spotkaliśmy znajomych i ruszyliśmy na silent
disco. To impreza w słuchawkach. Co ciekawsze można wybrać miedzy dwoma kanałami czyli dwoma DJ'ami Haha. Nikt nie wie do czego się bawisz i tylko można domyślać się po tym jak się ruszasz :)

Poniedziałek: ostatni dzień Moomby -już trochę nam się ten festiwal znudził. Na lunch pozwoliliśmy się zaciągnąć do Krisna. Za 5,50$ można jeść ile się chce. tyle że jest to w sumie placek i jeden rodzaj curry plus deser. Po ubraniu się w odświętne stroje ruszyliśmy na mecz piłki
nożnej Melbourne Heart VS Adelaide United w loży dla Vipow, a dokładnie w klimatyzowanym pomieszczeniu z full wypas kateringiem i darmowymi drinkami!!!! Dobrze mieć znajomego, który pracuje w firmie sponsorującej ligę.  Spędziliśmy mecz w towarzystwie sławnych osobistości, rządowych mości, trenerów i dziennikarzy.

W Melbourne zawsze coś się dzieje. Latem tym bardziej. Miasto zapełnia się turystami i rozbrzmiewa festiwalami. Ceny hosteli z 18$ dochodzą do ponad 30$. Plaza w St Kilda zapełnia się po brzegi i na każdym kroku jest impreza i tak aż do początku maja kiedy znów robi się stopniowo chłodniej i szaro i mokro. Eh. Melbourne jednak nie zasypia, a wydarzenia przyjęły wręcz zaskakujący obrót... będzie o tym jednak później.

W okolicy St Kilda

 Brighton Beach:

 Moomba festiwal; od rana do nocy:









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz