Różnice miedzy tą częścią Argentyny a resztą widać od pierwszego rzutu okiem. W końcu to wygląda jak Ameryka Południowa. W końcu jakaś kultura. Ludzie są ciemniejsi o urodzie typowo indiańskiej i ceny lecą na łeb na szyję (empenada 1.50!!) Podoba nam się. Tylko waga spasionego argentyńskiego społeczeństwa się jednak nie zmieniła. Na dodatek lądujemy w tej krainie na początku karnawału i jak tradycja tutejsza głosi diabeł wolno sobie krąży po świecie przez czas karnawału i wszystkie występki można na niego zrzucić.
Wszystkie chwyty dozwolone! Tak że i my za nasze poczynania nie odpowiadamy. Ani za to co robimy ani za to co piszemy. Wszystko wina szatana! Kiedy zaczyna się karnawał - to w sumie nikt nie wie. Niby 18tego niby 20tego w sumie każde miasteczko, pub, ulica przyczynia się do lekkiego falstartu i dzięki temu Zabawę mamy non stop :) Salta jest ot niby takim zwykłym miasteczkiem o kolorowej niskiej zabudowie z domieszka kolonializmu ale atmosfera jest tutaj już zupełnie inna niz w miejscach odwiedzanych do tej pory. Pojawiło się więcej stoisk z ulicznym jedzeniem i lokalnych knajpek a wszystko otwiera się głownie wieczorem kiedy ulice na wpół martwego miasta zapełniają się tłumami.
Wszędzie można poczuć południowoamerykańskie lenistwo. Eh. Maniana! Zatrzymaliśmy się w Backpacker Suite za cale 50peso ze śniadaniem i obiadokolacją! Jeszcze dostaliśmy znów obszerny pokój z dwoma łóżkami-przechodni bo przechodni ale zawsze więcej przestrzeni niż w ciasnym dormie. Na placu głównym znajduje się chluba miasteczka czyli muzeum archeologiczne które według mnie jest trochę za drogie. Powinni mieć 3 mumie wykopane z pewnego wulkanu a pokazują tylko jedna. Na szczęście z karta ISIC płacę tylko 10 Peso i za tyle warto wstąpić. W środku poza opisem rytuału składania dzieci w ofierze (mumie) znajduje się ciekawy zbiór tkanin i rytualnych laleczek. Diabeł podszeptuje nam ciągle za uchem i decydujemy się wziąć wycieczkę do szeroko polecanego miasteczka Cachi za 150 Peso. Dojazd samemu kosztuje w obie strony rozklekotanym przepełnionym busem około 120 peso a po drodze są takie widoki ze hej wiec warto mieć możliwość zatrzymania się. Dodatkowo wsłuchiwaliśmy się w historie o tym terenie i zamieszkujących go
ludziach. Naprawdę warto przynajmniej poczytać o burzliwej historii północnej Argentyny żeby zrozumieć tutejsze zwyczaje i codzienne życie. Samo miasteczko jest chyba trochę przereklamowane ale gruntowa droga wspinająca się na ponad 3000 metrów nad poziom morza po krętych serpentynach -rewelacyjna. Przejechaliśmy przez park Narodowy Los Cardones z tysiącem kaktusów. Podziwialiśmy przestrzeń wokół starej inkaskiej drogi Tin Tin oraz kondory nad dolina. Naszej przewodniczce usta się nie zamykały. Słuchaliśmy wielu historii miedzy innymi o Pachamamie i o stosach kamieni ustawianych ku jej czci (podobnie jak w Mongolii!). W busie unosił się zapach liści koki, krążyła w kolo z rak do rak ciepła mate i wsłuchiwaliśmy się w ludowe pieśni. Kto powiedział ze zorganizowane wycieczki nie mogą być wesołe. Wieczorem mieliśmy już możliwość zakosztowania odrobiny karnawału. W końcu po wielu tygodniach przyrządzania samemu posiłków możemy także usiąść w uroczej restauracji na głównym placu. 40 peso za dużą pizzę z litrem piwa - w sam raz na nas dwoje :)
Cachi i droga do:
Salta:
Wszystkie chwyty dozwolone! Tak że i my za nasze poczynania nie odpowiadamy. Ani za to co robimy ani za to co piszemy. Wszystko wina szatana! Kiedy zaczyna się karnawał - to w sumie nikt nie wie. Niby 18tego niby 20tego w sumie każde miasteczko, pub, ulica przyczynia się do lekkiego falstartu i dzięki temu Zabawę mamy non stop :) Salta jest ot niby takim zwykłym miasteczkiem o kolorowej niskiej zabudowie z domieszka kolonializmu ale atmosfera jest tutaj już zupełnie inna niz w miejscach odwiedzanych do tej pory. Pojawiło się więcej stoisk z ulicznym jedzeniem i lokalnych knajpek a wszystko otwiera się głownie wieczorem kiedy ulice na wpół martwego miasta zapełniają się tłumami.
Wszędzie można poczuć południowoamerykańskie lenistwo. Eh. Maniana! Zatrzymaliśmy się w Backpacker Suite za cale 50peso ze śniadaniem i obiadokolacją! Jeszcze dostaliśmy znów obszerny pokój z dwoma łóżkami-przechodni bo przechodni ale zawsze więcej przestrzeni niż w ciasnym dormie. Na placu głównym znajduje się chluba miasteczka czyli muzeum archeologiczne które według mnie jest trochę za drogie. Powinni mieć 3 mumie wykopane z pewnego wulkanu a pokazują tylko jedna. Na szczęście z karta ISIC płacę tylko 10 Peso i za tyle warto wstąpić. W środku poza opisem rytuału składania dzieci w ofierze (mumie) znajduje się ciekawy zbiór tkanin i rytualnych laleczek. Diabeł podszeptuje nam ciągle za uchem i decydujemy się wziąć wycieczkę do szeroko polecanego miasteczka Cachi za 150 Peso. Dojazd samemu kosztuje w obie strony rozklekotanym przepełnionym busem około 120 peso a po drodze są takie widoki ze hej wiec warto mieć możliwość zatrzymania się. Dodatkowo wsłuchiwaliśmy się w historie o tym terenie i zamieszkujących go
ludziach. Naprawdę warto przynajmniej poczytać o burzliwej historii północnej Argentyny żeby zrozumieć tutejsze zwyczaje i codzienne życie. Samo miasteczko jest chyba trochę przereklamowane ale gruntowa droga wspinająca się na ponad 3000 metrów nad poziom morza po krętych serpentynach -rewelacyjna. Przejechaliśmy przez park Narodowy Los Cardones z tysiącem kaktusów. Podziwialiśmy przestrzeń wokół starej inkaskiej drogi Tin Tin oraz kondory nad dolina. Naszej przewodniczce usta się nie zamykały. Słuchaliśmy wielu historii miedzy innymi o Pachamamie i o stosach kamieni ustawianych ku jej czci (podobnie jak w Mongolii!). W busie unosił się zapach liści koki, krążyła w kolo z rak do rak ciepła mate i wsłuchiwaliśmy się w ludowe pieśni. Kto powiedział ze zorganizowane wycieczki nie mogą być wesołe. Wieczorem mieliśmy już możliwość zakosztowania odrobiny karnawału. W końcu po wielu tygodniach przyrządzania samemu posiłków możemy także usiąść w uroczej restauracji na głównym placu. 40 peso za dużą pizzę z litrem piwa - w sam raz na nas dwoje :)
Cachi i droga do:
Salta:
"W końcu to wygląda jak Ameryka Południowa. W końcu jakaś kultura."
OdpowiedzUsuńUwazaj na slowa. Nie tylko indianie maja swoja kulture. Moze to bylo to na co sie spodziewalas przed przyjazdem, to o czym mowiono Ci w szkole, to czego Cie nauczono, ale gdybys przeczytala argentynska historie tobys na pewno tak nie powiedziala.
Obrazasz wiekszosc argentynczykow, a to mnie dziwi, wiedzac ze bylas w wielu krajach, tobys musiala troche wiecej inne kultury szanowac.
A wyobrazam sobie ze jestes dosyc inteligentna zeby zdac sobie sprawe ze duzo z tego co widzialas jest przygotowane dla turystow, to nie znaczy ze to bylo cale oszustwo, ale tez to nie rzeczywistosc.
A mumie pokazywaja tylko jedna bo dla indianow to kwestia szacunku pokazywanie reszt swoich zmarlych. Sa chronione przez prawo (dalej reklamuja zeby tej ostatniej tez nie pokazywali).
Szkoda ze nie mialas szans gadania normalnymi argentynczykami ktorzy mogliby ci powiedziec to co ja teraz zebys nie wpadla w takie bledy.
Serdeczne pozdrowienia
BArdzo sobie cenie te uwagi i tak przyznaje:w koncu wygladalo to jak Ameryka Poludniowa na ktora to wlasnie czekalam. NIe zebym niedoceniala reszty argentynskiej kultury ale jak dziecko czekalam wlasnie na te bielone budyneczki i kolorowe gory i kaktusy i Indian i tych wspanialych ludzi z ktorymi spedzilam jeden z najlepszych karnawalow. W koncu ten post i kolejne z tego regionu sa pelen pochwaly i zaciekawienia wobec Polnocno-Argentynskiej kultury i historii. Poruszam miedzyinnymi tematyke Generala Bolivara i walki o wyzwolenie a takze kulturowe aspekty lokalnego zycia. Jestem osoba ktora nie stroni od ludzi a jak posty z Salty pokazuja uczestnicze takze w lokalnych tych mniejszych i wiekszych wydazeniach.
OdpowiedzUsuńCo do gadania z normalnymi argentynczykami ( nie wiem co rozumiesz pod wzgledem "normalny Argentynczyk" -nie Indianin? hmmm)- w wiekszosci to oni z nami gadac nie chcieli. Wiadomo bariera jezykowa; tylko dlaczego dziwnym trafem w Boliwii i dalej na polnoc nagle sie wszystkim jezyki porozplatywaly i kazdy z nami rozmawial? Bez szczegolnych problemow? Zawarlismy takze wiele wspanialych znajomosci. Jakbys poczytala inne posty zobaczysz ze jestem osoba ktora lubi wejsc w lokalna kulture i poznawac lokalne zwyczaje. Tymczasem w Argentynie wiele razy zdarzylo nam sie ze w sklepie pani slyszac nasz koslawy hiszpanski (a zdazylam jedynie powiedziec: "dwie bulki prosze") po prostu odwracala sie plecami bez slowa i obslugiwala kolejnego klienta! Nie dziw sie wiec ze mam takie a nie inne wspomnienia.
Do Ameryki Poludniowej na pewno jeszcze wroce gdyz kocham ten kontynent. Juz w glowie mam pare miejsc i kultur, ktore chce poznac albo ponownie odwiedzic. Mozliwe ze zachacze o Argentyne ponownie z lepszym hiszpanskim i zbadam roznice :) Pozdrowienia z MElbourne.