Miasto kontrastów, które zadziwia i szokuje od pierwszego rzutu okiem. I za każdym spojrzeniem jest tylko lepiej. Pierwsze kroki w nowym kraju i już czuje się różnicę. Ludzie są przemili, po prostu od razu łapią za serce, pomijając fakt że szybciej niż Wietnamczycy rozumieją słowo nie. Tutaj każdy się uśmiechnie, pomoże, czasem zaczepi, by po prostu pogadać. Hotel znaleźliśmy szybko akurat we czwórkę ugadaliśmy się na łodzi z Wietnamu i wszyscy skorzystaliśmy z free pickupu, który miał jeden z towarzyszy. :)
A kuchnia....mmmmm. Mało się wspomina o kuchni kambodżańskiej, a ja się zakochałam od razu. Na ulicy można kupić wszystkie specjały. Nocą rozświetlony bulwar z niezliczonymi restauracyjkami kontrastuje z ciemnymi uliczkami, które zaczynają się już za rogiem. Cóż, już chyba stało się tradycją tanie wysmienite francuskie winko nad rzeką z widokiem na całe grupy tańczące proste pop tańce a la MTV. I nie ma tu ograniczeń wiekowych i tak jak w Chinach tańczą wszyscy w rzędach, tylko muza inna - czas błogo płynie w stolicy. Towarzystwo mam tu wyborowe wiec bawie sie dobrze. Do zwiedzenia polecam oczywiscie palac i glowna swiatynie ktora jest w obrebie palacu oraz więzienie z czasów rządów czerwonych khmerów. Okolica palacu takze jest przecudna. Aha i jeszcze muszę dodać: kupiłam sobie przewodnik po Laosie za 2$ baaaardzo aktualny. Otóż opublikowany w grudniu 2011 :D a jakby ktos nie wiedzial jest sierpien 2011
Zatrzymalam sie w okolicy glownego marketu. Sa tu tanie hoteliki, mile restauracje i nie jest tak turystycznie jak w okolicach palacu gdzie zatrzymuje sie wiekszosc podroznikow. Jednak okolica jest troche ciemna po zmroku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz