poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Angkor- jak Indiana Jones na rowerze

Nie trzeba chyba nikomu mówić co to jest, więc przejdźmy do sedna. Właśnie dla tego miejsca ludzie przyjeżdżają do Siem Riep, a stąd już tylko wypożyczyć rowerek za 1$ by po ok. 20 minutach znaleźć się przy pierwszej i najsłynniejszej świątyni kompleksu Angkor Wat. Oczywiście jest parę innych opcji: tysiące tuk tuków, motocykli i wycieczek, ale ja wybrałam rower.
Po pierwsze -rower moja miłość, po drugie - zależna jestem tylko od siebie i niespiesznie podziwiać mogę każdy zakamarek jaki mi się wymarzy. Wjechać w każdą choćby najmniejszą ścieżkę, jaką znajdę. Kupiłam oczywiście bilet na 3 dni, który można wykorzystać w ciagu tygodnia. Nie trzeba jeździć w trzy kolejne dni i dobrze, bo pogoda nie dopisuje czasem, krótko mówiąc jest pora deszczowa, leje każdej nocy i ranki też bywają brzydkie. Zwiedzanie głównych kompleksów na północy miasta wiąże się z notorycznym odganianiem od naganiaczy ze stoisk z jedzeniem i sprzedawców, a zwłaszcza dzieci, które łapią za nogę, rękę i kup kup... Mimo tego jest bardzo przyjemnie i wcale nie odczułam tu tłoku. Nie miałam także problemów ze zrobieniem tu zdjęć bez ludzi. Stoiska z jedzeniem i sprzedawcy są tylko w paru skupiskach i poza tym można spokojnie spacerować po świątynnych zabudowaniach i otaczającym okolicę lesie. Więc niech się jedno guru polskiej turystyki ugryzie swoim twierdzeniem, że Angkor nie jest warte odwiedzenia i zapchane turystami. Jest warte i bardzo przyjemne, dlatego panu za opinię podziękuję. Nawet mimo upału podróżowało mi się świetnie. Droga prowadzi głównie w cieniu drzew, a co jakiś czas można się schować wśród zimnych rzeźbionych kamieni, niezliczonych tuneli i ciemnych tajemniczych wnętrz. By odpocząć i nabrać sił na dalsza drogę zatrzymałam się przy jednym stoisku. Choć ceny straszne, to bez problemu mimo cennika można się targować. Najbardziej z głównych świątyń podobał mi się Ta Prom, ale co będę pisać. Zobaczycie na zdjęciach. Poza tym w okolicy Srah Srang zapuściłam się w wioskę gdzie hasały tylko dzieciaki - całe chmary samopas. Wioska zresztą urokliwa. I znów brak turystów. Po zachodzie na Pre Rup szybko uciekałam do miasta przed nadchodzącą burzą i zmrokiem. Tutaj po zachodzie światło gaśnie bardzo szybko. Ot i stala sie ciemnosc... Innego dnia wybrałam się mimo brzydkiej pogody do grupy Roluos 15 km na wschód od miasta. Zupełnie inaczej. Wycieczka nad wyraz udana i pogoda trzymała się całkiem całkiem. Zaczęło padać dopiero jak wróciłam :)  Garstka turystów i to tylko tych bardziej ciekawskich. Mniej sprzedawców i całego tego turystycznego zgiełku. Zabudowania może i skromniejsze, ale za to mające swoisty urok. A wszystko ukryte w zieleni pomiędzy malutkimi wioskami i samotnie stojącymi chatkami. Zapuszczałam się dzielnie moim rozklekotanym rowerkiem w wąskie ścieżki i przemierzałam pola ryżowe o niesamowitych odcieniach zieleni.






Ta Prom:

Widok z Pre Rub:
W grupie Roluos:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz