Z dworca znów zwinięto nas w błyskawicznym tempie. Trzeba się ogarnąć po całej nocy jazdy i na plażę! Na pierwszy rzut oka niewiele więcej to miasto ma do zaoferowania. Ot taki kurort. Chyba najbardziej europejskopodobne miasto jakie widzę w Wietnamie, ale okazuje się, że tylko w centrum przy plaży. Dalej od brzegu zaczynają się dzielnice gdzie rzadko turyści są widziani.
Ceny spadają drastycznie w dół, a w restauracji nikt nie zna angielskiego. Zupełnie inne miasto. Miastem i plaza rozkoszowalam sie wraz z moim kolega z argentyny ktorego poznalam w Halong Bay. W koncu prawie wszyscy przez wietnam podrozuja przez te same miejsca. Niecałe dwa kilometry od centrum na niewysokim wzgórzu położona jest prześliczna świątynia, nad którą góruje siedzący Budda. Ze wzgórza roztacza się widok na miasto i morze.
Ceny spadają drastycznie w dół, a w restauracji nikt nie zna angielskiego. Zupełnie inne miasto. Miastem i plaza rozkoszowalam sie wraz z moim kolega z argentyny ktorego poznalam w Halong Bay. W koncu prawie wszyscy przez wietnam podrozuja przez te same miejsca. Niecałe dwa kilometry od centrum na niewysokim wzgórzu położona jest prześliczna świątynia, nad którą góruje siedzący Budda. Ze wzgórza roztacza się widok na miasto i morze.
Na plaży słońce przygrzewa mocno, ale na szczęście można się schować w cieniu licznych palm kokosowych i co jakiś czas wskoczyć do orzeźwiającej wody. I nie trzeba się nigdzie ruszać. Wszystko zostanie przyniesione do rączki. Zimne piwko, pyszne banany i melony, później placek z chili, a jak ktoś chce to w mgnieniu oka pani rozstawia małego grilla, by przygotować owoce morza. I wszystko w dobrych cenach. Relaks przez duże R, ale długo tak się lenić to bez sensu, więc ruszamy dalej do Dalat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz