piątek, 12 sierpnia 2011

Hue - miasto, w którym zaczyna się kochać Wietnam

Hue, które było stolicą Wietnamu od początku XIX wieku do 1945, a obecnie jest centrum kulturalno-religijnym, jest tak naprawdę miasteczkiem dość skromnym. Nie można tu jednak narzekać na nudę ani na brak atrakcji. I ludzie tutaj już inni. Nikt bezczelnie nie rzuca za wodę ceny 20 tys. Każdy jest miły i pomocny. Aż przyjemnie siąść na plastikowym krzesełku na chodniku wokół gara zupy i pogawędzić z kucharką.
Easy riderzy za parę dolarów pokażą na motorze okolicę, ubarwiając wycieczkę tysiącem historii. Jest tu co oglądać. Uwielbiam te wietnamskie pokolonialne kolorowe domki z tarasikami i balkonikami skryte w cieniu wysokich palm. Niedaleko od miasta pośród bujnej zieleni rozrzuconych jest parę kompleksów pałacowych i świątynnych wraz z grobowcami władców. Warte zobaczenia. Trochę dalej, ale zawsze można się wybrać do DMZ, która była granicą między północnym a południowym Wietnamem. Myśmy wybrały wycieczkę rzeką perfumowaną do pobliskich zabytków. Miło było uciec od zgiełku miasta. W jednej ze świątyń trafiłyśmy na modlitwę mnichów przy jedzeniu. Zabytki które podczas wojny zostały częściowo zniszczone, wciąż pozostają miejscami imponującymi. Czekając na resztę grupy w cieniu u jakiejś miłej sprzedawczyni wsłuchiwałyśmy się w opowiadania jednego z easy riderów na temat Wietnamu teraz i podczas wojny. Na koniec zostawił nam swoją wizytówkę. Tu każdy ma swoją. Najmniejszy sklepik czy restauracja. W samym mieście do zwiedzenia jest cytadela - tutejsze zakazane miasto po którym można chodzić godzinami, chowając się przed upałem wśród drzew, pozostałości starych murów i remontowanych pawilonów. Po chińskim zwiedzaniu w tłoku i ścisku spacer tutaj to sama przyjemność. Błogi relaks w cichych uliczkach, gdzie jeszcze można spotkać słonia :)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz