sobota, 31 sierpnia 2013

Porwanie i pogrzeb


To jedna z tych wypraw kiedy sama podróż staje się większym wydarzeniem niż cel. Miła przygoda w drodze do Loviny i jeszcze większa przygoda w drodze powrotnej.  Kto by przypuszczał że dam się tak łatwo porwać! Wszystko skończyło się jednak szczęśliwie czyli pogrzebem i atakiem 20 roześmianych dzieciaków. Do Loviny na północy Bali wybrałam się z Fernando z Couch Surfingu. Byłam już tam podczas poprzedniego pobytu na Bali ale ze względu na miłe wspomnienia chciałam miejsce zobaczyć ponownie.
Umówiliśmy się na przystanku Bemo (lokalnych minibusów) wcześnie rano. Turystyczne busy są dużo za drogie więc zdecydowaliśmy się na lokalny transport. Ku przygodzie. Nie ma jednak bezpośredniego Bemo na północ. Trzeba dojechać do Denpasar tam zmienić terminal, później dojechać do Singaraja, zmienić terminal i do Loviny. Za każdym razem trzeba czekać aż bus się zapełni i użerać z lokalnymi którzy zawsze starają się liczyć turystę podwójnie.Tak tu się podróżuje. Jaka to była niespodzianka kiedy się okazało że Fernando znalazł miłą panią która zaoferowała nam miejsce w jej samochodzie. Wraz z rodziną wybierała się odwiedzić rodziców w Singaraja. Zaprowadziła nas przez małe uliczki do swojej willi i chwile później byliśmy w drodze wielkim SUVem.  Zatrzymaliśmy się po ok 2 czy 3 godzinach na wzniesieniu gdzie rozciągał się widok na jezioro Bratan, a w około skakały małpki.  Rodzinka  odwiedziła świątynie dla złożenia ofiar i półgodziny później byliśmy już w Lovinie. Zapłaciliśmy co łaska w sumie 75 tys za nas dwoje. Dla nas to nic bo transport byłby o wiele droższy, a dla miłej rodzinki to w sumie cała suma za benzynę. Dobry biznes dla każdego. Na miejscu znaleźliśmy nocleg bardzo sprawnie w miejscu o wspaniałej nazwie Dupa co w balinezyjskim języku znaczy ofiara czy modlitwa albo coś takiego. Nie zrozumiałam dokładnie. Pochodziliśmy nieco po okolicy, a wieczorkiem zasiedliśmy na plaży z lokalnymi dzieciakami popijąc arak (wódka) i Bintang (piwko).  Ludzie są tu zawsze mili i gościnni. Pomimo kiepskiego angielskiego każdy się stara. Kolejnego dnia wynajęliśmy motocykl i pognaliśmy przez góry. Najpierw zobaczyć wodospad Git Git a później przez wzgórza na północy jezior Bayan i Tamblingan. Po drodze mijaliśmy tarasy ryżowe i przytulne wioseczki. Na lunch zatrzymaliśmy się w Munduk. Do Loviny powróciliśmy przez wioskę Banjar gdzie w okolicy można zwiedzić jedyny klasztor buddyjski na Bali. Ta część Bali w porównaniu do okolic Kuty to spokojna i sielankowa kraina. Zgubiliśmy się oczywiście parokrotnie ale zawsze ktoś wskazał nam dobrą drogę. W jednym miejscu stanęliśmy przy szkole gdzie wyskoczyła na nas zgraja dzieciaków. Zrobiłam tuzin zdjęć ale że aparat został mi skradziony parę dni później wszystko straciłam.  Dlatego wszystkie zdjęcia z tej wyprawy to zdjęcia koleżanki która była także w tych rejonach. Ach jaka szkoda. Zdjęcia z Akasa (poniżej) zachowały się na Facebooku. Następnego dnia postanowiłam wrócić do Kuty i przyjaciół. W Lovinie wiele się nie dzieje. Można tu zobaczyć delfiny, a wieczorami przysiąść w jednej z niewielu knajpek z muzyką na żywo. Poza tym nic. Ot taki balijski relaksik. Fernando udał się w kierunku Jawy, a ja wcześnie raniutko wybrałam się na eskapadę powrotną na południe. Znów przez całą wyspę z północnego krańca na południowy. Najpierw z Bemo do Singaraja i pierwsze awantury z lokalnymi. Oczywiście kazano mi zapłacić więcej niż innym  i nie ma co się kłócić bo mnie nie wezmą. Eh! Po drugie mówiłam że chce się dostać na ten dworzec autobusowy i oczywiście usłyszałam tak tak, a wylądowałam na zupełnie innym dworcu i chciano ode mnie kolejne 20 tys za transfer przez miasto. Dużo za dużo! To tylko parę kilometrów. Wyszłam więc z dworca i utargować na ulicy transport za 10 tys. Wciąż za dużo ale co zrobić. Na dworcu jednak miałam szczęście bo bus był prawie zapełniony i ruszyliśmy w ciągu 15-stu minut. Przypominam że tu trzeba czekać aż każde miejsce jest zajęte inaczej nie ruszy. W Denpasar oczywiście musiałam z jednego dworca dostać się na kolejny i tu znów chciano ode mnie 20 tys za parę kilometrów jazdy. Uch! Wyszłam znów na ulice i tu ni stąd ni zowąd jakiś niewyglądający koleś zaproponował 10 tys (normalnie 40-50tys)do samej Kuty. Hmm. Niewiele się zastanawiałam. Wyglądał na poczciwego człeka. Mieliśmy tylko podjechać do jego domu po drugi kask ale tak jechaliśmy chyba 15 minut. Nic mnie jednak nie martwiło poza szaleńczą jazdą przez miasto bez kasku i rozmawiało nam się miło. W końcu zajechaliśmy do wioski a mój porywacz zaprowadził mnie do swoich sąsiadów ot tak na kawkę. Hihi. Zasiedliśmy w niewielkiej salce która okazała się szkołą dla lokalnych dzieci. Poznałam tu Ketut, która z własnej inicjatywy stworzyła tę szkołę i sama w niej uczy, dając dzieciakom możliwość zbierania dodatkowej wiedzy z zakresu matematyki i angielskiego na dodatkowych zajęciach po normalnej szkole. Każdy może uczestniczyć w lekcjach. Szkoła jest otwarta dla każdego chętnego. Ketut chce pomóc dzieciom z wioski i rozszerzyć ich horyzonty aby miały lepszy start w życiu. Zależy jej głównie na tym by dzieciaki miały kontakt z obcokrajowcami i możliwość nauki angielskiego dlatego zaprasza często studentów obcokrajowców z uniwersytetu w Denpasar, a także wolontariuszy którym oferuje pokój przy szkole. No ale porwanie? :D hihi ciekawa praktyka na znalezienie wolontariusza. Ketut sama utrzymuje szkołę i bardzo ją za tę inicjatywę podziwiam.  Pogadałyśmy chwile w zaciszu ogrodu popijając wyśmienitą kawę. Jej mąż się śmiał, że Ketut to tylko dobrą kawę robi ale gotuje gorzej :) Zapytano mnie czy mam czas bo właśnie wszyscy wybierają się na ceremonie pogrzebową. Jak dla mnie super. Ketut pożyczyła mi swoje ubrania i przyodziana w tradycyjny strój balijski wyszłam do wioski. Ale się za mną wszyscy oglądali!!! Główna ceremonia trwała około dwóch godzin. Najpierw modlitwa i słuchanie tradycyjnych grajków w świątyni a później procesja. Wyszliśmy na ulice podążając do strumienia zaczerpnąć wody do poświęcenia zmarłego. Ta ceremonia ma miejsce na dzień przed samym pogrzebem.  Podczas tych dwóch godzin rozmawiałam z Ketut na temat lokalnych zwyczajów i obowiązków. Okazało się że każda kobieta z wioski albo danej społeczności lokalnej musi uczestniczyć w pogrzebowych ceremoniach. Taki obowiązek nie dotyczy  mężczyzn jako że niby pracują (a przynajmniej powinni jako głowa rodziny co nie zawsze się jednak zdarza) Ten zwyczaj jest przyczyną częstych konfliktów z pracodawcami z zachodu. Jak jest pogrzeb pracodawca traci pracownika przynajmniej na trzy dni. Koniec i kropka z kulturą i zwyczajami walczyć się nie da.  Spędziłam tu bardzo miło czas. Wstydziłam się jednak robić zdjęć więc Ketut poprosiła swojego kuzyna fotografa by użył mojej kamery.  Świetnie! Cała ceremonia została udokumentowana. Każdy był tu bardzo miły i uścisnęłam wiele rąk. Po powrocie z nad strumienia w domu rodziny zmarłego czekał na nas mały poczęstunek. Sok z kokosa i mały deser. Dalsza ceremonia jest dla najbliższej rodziny więc my wróciliśmy do szkoły. Już 5 metrów przed szkołą wybiegła na mnie zgraja rozwrzeszczanych dzieciaków. No to do Kuty szybko nie wrócę :) Czas na lekcje angielskiego którego dzieciaki nie umiały prawie wcale! Każdemu z osobna uścisnęłam rękę przedstawiłam się i zapytałam o imię i wiek. Odpowiedzi były nieskładne, ale zawsze się znalazł ktoś kto podpowiadał… jak to w szkole. Później przeszliśmy do lekcji fotografii. Dzieciaki całkiem nieźle radziły sobie z ciężkim aparatem. Ale było śmiechu i zabawy. Na koniec trzy dziewczynki zatańczyły dla mnie tańce balijskie i pokazały także trochę współczesnych choreografii. Po tych wszystkich rewelacjach Ketut zawiozła mnie do Kuty za darmo. To był ekscytujący dzień.

Info Praktyczne
Lovina:
Nocleg: od 100 tys rupia/2os np hotel Dupa na głównej ulicy. Lovina nie jest duża większość miejsc w zasięgu spaceru. W wiosce jedna ulica dokładnie naprzeciw powyższego hotelu prowadzi przez parę barów z muzyką na żywo do plaży z pomnikiem delfina.
Wycieczka małą łódką na pościg za delfinami: 50 tys do zakupu wszędzie w wiosce
Szkoła Ketut w Tabanan:
Udostępnia możliwość wolontariatu w miłych lokalnych warunkach i przyjemnej atmosferze:
Akasa Tabanan; adres strony:  https://www.facebook.com/akasabali;

http:///www.akasabali.wordpress.com



 
 Śniadaniowy widok

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz