Nad jeziorem
Toba spędziłam prawie dwa tygodnie słuchając historii o czarach, ucząc się gotować, śpiewać i tańczyć lokalne piosenki i stając się częścią wioskowego życia. Przyjechałam zmęczona i bez odrobiny snu. Z dworca w Parapat podjechałam
na przystań. Łódź odpływa co godzinę. Na przystani odebrała mnie matka mojego
przyjaciela z Bali. Elly okazała się bardzo milą dziarską kobitką.
Prowadzi restauracje, która jednak w niskim sezonie praktycznie nie działa.
Dała mi pokój za całkiem dobrą cenę i uzgodniłyśmy, że obiady będę płacić symboliczną cene za to samo co dla siebie przegotowuje. Noclegi także poszły w górę ze względu na zblizający sie festiwal. No właśnie nawet nie planowałam, a trafiłam
na festiwal!! Świetnie!
Pierwszy dzień spędziłam głównie z Elly na pogaduchach i na obserwowaniu okolicy z balkonu bo
strasznie lało. Widok miałam rewelacyjny. Po przeciwnej stronie drogi jest mały
bar gdzie siedzieli lokalni z gitarkami. Poszłam tam na chwilkę, a oni poczęstowali mnie moim pierwszym winem palmowym. Takie trochę w smaku i wyglądzie przypominające chiche z ameryki. Ten mleczno –biały trunek w zależności od jakości produkcji może być mniej lub bardziej słodki ale przeważnie
jest kwaśny z lekkim posmakiem drożdży.
Drugiego dnia rozglądnęłam się po okolicy. Miasteczko jest ciche, nieduże, ulokowane na małym cypelku wielkiej wyspy Samosir zajmującej środek największego jeziora w Azji południowo- wschodniej. W okolicy można się porozumieć po angielsku, ale jest to bardzo podstawowy i prosty angielski.
Wieczorem wyskoczyłam do jedynego baru z muzyką na żywo i jedynego gdzie coś tu się dzieje wieczorami czyli Roy’s pub. Było jednak cichutko. Znaczy kapela grała całkiem całkiem, ale w pubie były tylko 3 osoby. Zapoznałam się z Barmanem
imieniem Rozzy. To przeuroczy dziewiętnastoletni chłopiec, którego rodzice wysłali tutaj do wujka do pracy. Chłopak pracuje każdego dnia od otwarcia do zamknięcia baru -szaleństwo! Niektórzy jednak nie mają innego wyjścia jeśli chcą zarobić. Następnego dnia poznałam kolejnych miejscowych którzy pomogli mi zapoznać się z okalnym życiem. Jezdzilismy na motocyklu zwiedzając bliską okolice a na koniec dojechaliśmy do małej
chaty gdzieś za Tuk Tuk. Tam na ganku siedziało małe zgromadzenie przy
szklankach z winem palmowym. Dowiedzialam sie że to najlepsze wino w wiosce. Fajnie! Nowy wgląd w lokalną kulturę. Oczywiście nikt tu nie mówił po angielsku ale każdy o mnie pytał. Coś
tam zrozumiałam. Już w sumie się przyzwyczaiłam by dużo
nie mówić.Wystarczy, że pozwalają mi przesiadywać w męskim towarzystwie w
zamian mogę zapoznawać się z odrobiną lokalnej klasy i pozwolić mężczyznom prowadzić ich męskie rozmowy. Towarzystwo Indonezyjki byłoby raczej dziewne ale tutejsze podejście do białej kobiety jest bardziej luźne i
pozwala się nam na wiele więcej. Następnego dnia poszłam z Elly na próbę
otwarcia festiwalu. Dzieciaki ćwiczyły taniec z miskami. Nie jest to łatwy
wyczyn zatańczyć z czterema miskami na ramionach i jedną na głowie. Wyglądało
to rewelacyjnie. Po próbie zgromadziły się wokół mojego aparatu. Elly namówiła
je do zaśpiewania piosenki. Był to uroczy spektakl. Nie mogę doczekać się
festiwalu! Po próbie wyskoczyłam na Bilarda w Roy’s pub z Rozzy, a chwile później motocyklowe wycieczki. Odwiedziliśmy
festiwalowe przygotowania oraz zabrał mnie do paru punktów widokowych. Na
koniec pojechaliśmy na soczek i
tradycyjne tańce w jednym z hoteli. Tak mi powoli i leniwie płynęły dni. koło noclegu mam bardzo wygodny dostęp do jeziora, a woda
jest wspaniała więc prawie każdego dnia przychodziłam tu sobie popływać, albo po
prostu posiedzieć, wpatrując się w jezioro.Czasem wskoczyliśmy na motocykl i szukaliśmy śniadania gdzieś po okolicy...wiatr we włosach... dla mnie główną przyjemnością była po prostu przejażdżka na motocyklu. Lunch jadłam głównie
z Elly. Czasem razem gotowałyśmy. Nauczyła mnie jak przygotować dobre curry czy
dobry sos chilli do ryby. Podczas lunchu siedziałyśmy sobie na tyłach domu plotkując z sąsiadkami. Na słyszałam się tu wielu lokalnych historii. Bardzo się
ciesze że tu zamieszkałam. Takich wrażeń w hotelu nie przeżyjecie. Plotkowanie
z Elly to poważna dawka lokalnej kultury. Pewnego dnia powiedziała mi by nie kupować od sąsiadki po prawej bo to zła osoba. Zaklina psa by zostawiał odchody
zawsze u Elli w restauracji. Stwierdziła że inni sąsiedzi także mają z nią problem i już niejeden złożył
na policji zażalenie o rzucanie złych czarów. “Zła sąsiadka-kontynuowała Eli
–zna się na magii, my też wiemy o co tu chodzi. Czary to poważna sprawa. My Batak nie lekceważymy takich sił i mamy poważne czary w naszej kulturze. Ona
chodzi także do innych wiosek a ludzie wynajmują ją do rzucania złych uroków.
To jej praca. Dodatkowo zostawia coś co dziwnie pachnie pod swoim sklepem by przyciągało ludzi do kupowania u niej” Ja tak słucham i słucham i mi szczena
opada do ziemi. Elly to cwana inteligentna babka widać kultura i tradycja sa bardzo wazneu. Jako dobra matka zadbała
o językową edukacje swoich dzieci których angielski jest imponujący. Po południu spotykałam się z Rozzy w barze pograć w bilarda czy na
gitarze a później wskakiwaliśmy z kolega na motocykl w poszukiwaniu dobrego
miejsca na kolacje i lokalnego palmowego wina, noce spędzałam spokojnie w Roy’s Bar lub
na festiwalowych wydarzeniach lub siedząc u sąsiadów (nie tych co rzucają
czary) na pogaduchach. Dzień przed rozpoczęciem festiwalu wioska się zagotowała. Przyjechało mnóstwo ludzi. Głównie z innych stron Sumatry. Osobistości rządowe arystokracja itp. Roy’s Pub
w sobotnią noc był pełen, a koncert był rewelacyjny. Uwielbiam kulturę Batak.
Kolejnego dnia ciężko było wyjść na ulice. Samochody i ludzie tamowali przejścia. Jak na tak malutką wioskę ruch był jak w Djakarcie. Dobrze że znałam skróty przez krzaki. Na każdym kroku ktoś pytał mnie o
wspólne zdjęcie. Napadła mnie grupa 15 stu dziewczyn i każda chciała zdjęcie!..
z osobna! W każdym kącie trwały przygotowania. Po mieście chodzili ludzie w
tradycyjnych strojach. Open Stage gdzie odbywało się przedstawienie była napakowana po brzegi, a bramy już były zamknięte. Dla mnie oczywiście zrobiono wyjątek. Dzięki mojej urodzie mogłam wejść gdziekolwiek chciałam. Przedstawienie było wyborowe. Bardzo jestem szczęśliwa że miałam przyjemność zobaczyć ten
tradycyjny spektakl. Przez kolejne dni było nieco spokojniej. Na Open Stage odbywały się konkursy wokalne. Nad wodą szykowano się do wyścigów łodzi wiosłowych. Większość imprezy przeniosła się do Bukit Beta. Około 5km z Tuk Tuk
na wzgórzu. Tam wzniesiono wielką scenę a w około rozstawiono wiele atrakcji i barów. Lało jednak prawie każdego wieczoru więc teren był dość błotnisty. Wyskoczyliśmy tam parokrotnie w drodze powrotnej z pijalni wina. Wśród
atrakcji był tu także Międzynarodowy festiwal bębnów. Zobaczyliśmy koncerty
kapeli regionalnych, które bardzo mi się podobały. Później wystąpiła grupa z
Bali która mnie nieco zawiodła. Grali w sumie jazz na balijskich instrumentach. Zaczęło tak padać że schowaliśmy się za sceną na ganku jednego z domów. Kolejna
kapela była gdzieś ze wschodniej afryki. Również grali bardziej jazzowo w dodatku po francusku. Eh a ja się spodziewałam fajnych afrykańskich rytmów.
Peris zawsze dbał o to by pokazać mi coś ciekawego. Czasem się za bardzo narzucał, ale ja się przynajmniej nie nudziłam. Potrafił dzwonić już o 9 rano i
zaraz gnaliśmy na motocyklu gdzieś na śniadanie. Super człowiek. Inni lokalni często się proszą by za nich zapłacić
itp jak już pisałam wcześniej tak tu a zwłaszcza na Bali ludzie się nauczyli że
turysta płaci. Jednego dnia zabrano mnie na przejażdżkę w góry. Stamtąd rozciągał się wspaniały widok
na jezioro. Przysiedliśmy się do ludzi w jednym z lokali. Wspaniale było zagryzać orzeszki i pić palmowe wino z pięknym widokiem na całą okolice. Mogłabym tu zostać na długo! Innego dnia pokazano mi najpopularniejszą
restauracje w okolicy. Każdego dnia gotują tylko jedną specjalną potrawę którą
wszyscy zamawiają. Miejsce na lunch jest zapakowane lokalnymi po brzegi. Wiele
nocy spędziliśmy z jego znajomymi grając na gitarkach i śpiewając lokalne
piosenki. Uwielbiam je! Spędziłam tu w sumie 12 dni! Miałam jechać do Berastagi i Bukit Lawang ale ostatecznie zdecydowałam zostać tutaj.Dżunglę widziałam,
orangutany też. Każdego dnia leje i treking byłby raczej ciężki. Jak już wspominałam wcześniej teraz wole spędzać więcej czasu w jednym miejscu i cieszyć się zapuszczaniem korzeni i czasem spędzonym z nowymi przyjaciółmi.
Niby nic tu nie robiłam ale uwielbiam każdą minute mojego pobytu tutaj.
Poranki, przeciąganie się na balkonie z widokiem na jezioro, pływanie w jeziorze, gotowanie i plotki z Elly, przejażdżki
po okolicy na motorze, bilard z Rozzy, granie na gitarkach przy palmowym winie gdzieś w ciemnej dżungli i koncerty w Roy’s pub do późna w nocy od czasu do
czasu. Aha jednego dnia Elly powiedziała mi jeszcze że czterech najlepszych szamanów zostało sprowadzonych do wioski prze rząd wyspy by zmniejszyć albo
zatrzymać opady na czas festiwalu. Moja gospodyni była święcie przekonana że
gdyby nie oni to lało by więcej niż leje. Tak także próbowała mnie przekonać by zostać w Tuk Tuk. “ Wszędzie indziej leje więcej, nie ma co się stąd ruszać.
Dzięki szamanom tutaj możesz cieszyć się lepszą pogodą” powiedziała. Super!
Więc zostaje :P Trzy dni przed moim wyjazdem z wyspy poznałam także dwie Polki które zaczęły niedawno swą backpakerską podróż. Dziewczyny życzę Wam udanej
wyprawy jeszcze raz i napiszcie mi na maila co nieco! W Tuk Tuk zaczęłam planować także mój kolejny ruch. Wkrótce kończyła się moja wiza w Indonezji i trzeba było wyruszyć gdzieś… hmm. Nie mając pojęcia co robić odpowiedziałam na
zaproszenie Kapitana Briana ze strony Findacrew. Widać moja kolejna przygoda zaciągnie mnie na Flores i zaraz później
na Filipiny! Musze tylko jak najszybciej dostać się na Flores bo Kapitan
wyrusza 17 tego lub 18 tego najpóźniej! Zakup biletów lotniczych wyczerpał moją cierpliwość. Eh ta Indonezja! Czasami pomimo że ją kocham to mam dość! Ja nie mogę zakupić biletu bo nie chcą przyjąć mojej karty z różnych dziwnych powodów,
a w agencji biletów kupić nie mogę… nie tych tanich bo oni sprzedają tylko na
Air Asia i LionAir nie na Merpati i SkyAviation gdzie bilety prawie 60$ tańsze!
Eh się musiałam nadenerwować! Cóż nie zawsze jest pięknie. Podczas mojego
pobytu tutaj zdarzył się także nieszczęśliwy wypadek. Pewnego popołudnia kiedy grałam z Rozzy w bilarda zadzwoniła do mnie koleżanka Keponk z Bali pytając co się dzieje nad jeziorem.. Ja na to” festiwal jest” .. Keponk: “ Cztery osoby
nie żyją!’” ja: że co?!... Dochodząc powoli co się stało okazało się że dwie
godziny wcześniej dwa promy zderzyły się ze sobą na jeziorze. Jakie było moje
zaskoczenie gdyż ja właśnie byłam na promie dwie godziny temu ale na szczęście
na innym! Przez parę dni trochę się bałam pływać w jeziorze bo dwóch ciał nie
mogli znaleźć! Ostatni dzień mojego pobytu był za to rewelacyjny! Tego samego
dnia kończył się festiwal więc cała okolica zebrała się na wielką imprezę! Zasiadłam przy jednym z barów
polowych z widokiem na scenę i jezioro. Poznałam tu Alexa który jest indonezyjską gwiazdą muzyki i wygrał indonezyjski Xfactor. Bardzo fajny człowiek, który właśnie pochodzi z tej okolicy Na
scenie tego dnia królowała typowa
indonezyjska muzyka popularna. Znowu wyjeżdżać mi było bardzo ciężko. Bardzo tęsknię za ludzmi z Tuk tuk:(
Praktycznie
Prapat- dość duże miasteczko z przystanią z której odpływają łodzie do Tuk Tuk; cena 10 000.
Płaci się na łodzi. Odpływa co godzinę np.8.30; 9.30 itp Z Tuk Tuk o każdej pełnej godzinie.
Transport po mieście: 3000 za przejażdżkę w busiku (tzw. trafel)
Bus do
Medan: 80 000 można kupić w każdej agencji w Tuk Tuk czy w Prapat albo wziąć tańszy lokalny autobus z dworca
Tuk Tuk:
noclegi od 50 000 przy parodniowym pobycie. Bardzo luksusowe pokoje w dobrej
cenie 80 000 w Samosir Cottages. Oryginalny domek batak przy jeziorze z Mandi:
60 000 w Zoe’s homestay; czyste pokoje z gorącym prysznicem i widokiem na jezioro
także w tym miejscu w samym centrum Tuk Tuk
Wyżywienie:
wiele restauracji w wiosce: proste potrawy od 15 000; soki owocowe 10 000; świeża grillowana ryba od 35 000
Na podworku Zoe's homestay:
Mila -ty dużo nie mówić?
OdpowiedzUsuń