Tym razem przypadkowo zamieszkalismy na barce w porcie wnikajac
doglebnie w portowe zycie. W koncu gdy ruszylismy mielismy przed soba tylko
setki kilometrow rzeki Ucayali, trzy magiczne zachody slonca, nieliczne
zapomoniane przez swiat wioski i dzungle dzungle dzungle na lewo i na prawo
przez cztery dni. Zdecydowalismy ze plyniemy w strone Amazonki tak czy siak.
Czy w kabine czy na hamaku pomiedzy dzieciakami, kurami i tysiacami pakunkow.
Cztery czy piec dni-nie wazne. Czy Iquitos jest tego warte czy nie-plyniemy. Przeciez chodzi o podrozowanie i przygode a
odkad oposcilismy Lime jest tylko coraz lepiej.
Pomimo braku nadziei znalezlismy lodz w dodatku z wolna kabina zaraz po powrocie z Pucallpy. Diro-ktoras reka kapitana- oprowadzil nas po barce Linares IV.
Przyjeto nas
bardzo zyczliwie i nalegano bysmy sie wprowadzili od razu. Lodz odplywala dnia
nastepnego ale po co placic za hotel. Zaoszczedzenie parunastu dolarow to
zawsze cos a po drugie nie chcielismy stracic kabiny, ktore bardzo ciezko jest
znalezc. Zrobilismy drobne zakupy czyli pare litrow wody na glowe, pare zupek
chinskich i dwie puszki tunczyka tak awaryjnie jesli wyzywienie na statku
bedzie niezjadliwe. Zajechalismy do
portu i na miejscu dowiedzielismy sie ze lodz odplynela po zaladunek i wroci za
pare godzin. Rozlozylilsmy sie z pakunkami pod dyrekcja portu a ze bylo dosc
upalnie przynieslismy sobie piwko z pobliskiego
baru i zaczelismy sie
zaprzyjazniac z tutejsza brygada. Poznalismy takze ponad czterdziestoletnia
samotnie podrozujaca szwedka ktora wlasnie z Iquitos wrocila. Poradzila nam
zabrac wiecej jedzenia gdyz to na statku bylo ochydne i troche ponarzekala na
lazieke ale po za tym optymistycznie mowila o calej przygodzie na hamaku w sali
wspolnej. Do kajuty dostalismy sie w koncu po 3 godzinach czekania. Specjalnie
dla nas wysprzatano. Mamy stolik i krzesla a nawet kontakt-jest super. Kazdy
nam sie przedstawil i wszyscy byli bardzo mili. Dodatkowo mielismy na lodzi
–nie uwierzycie!- papuge. Taka zielona, gadajaca wiec bylo calkiem klimatycznie. Barka jest
bardzo prosta i wiekszosc przestrzeni zaladowana byla towarem wszelkiego
gatunku. Glownie warzywa i owoce ale poza tym takze kury, rury, deski samochody,
pralki, rowery itp. Jedna sala
przeznaczona byla dla pasazerow. Na jednym
koncu schowana jest za kratami mala kuchnia. Poza malym stolem nie ma tu nic.
Sala z czasem powoli zapelnila sie hamakami, bagazami i ludzmi. Nasza kabina
byla na samym szczycie zaraz przy mostku i kabinie kapitana. Wiec w ciagu dnia
nagrzewala sie jak maly piekarnik i nie dalo sie w srodku wysiedziec, ale
wieczorem byla calkiem przyjemnym schronieniem przed chlodnym wiatrem. Cala
barka jest jak wielka metalowa puszka i
kazdy odglos przenosi sie do naszej kabiny walac jak mlot w glowe. Do
wszystkiego mozna sie jednak przyzwyczaic
zwlaszcza ze spedzilismy na barce wiecej czasu niz to bylo w planie. Po pierwszej nocy na barce okazalo sie ze
jednak start zostaje przesuniety na dzien nastepny z powodu braku dokumentow.
Pierwszego maja, ktorego to mielismy odplywac byl narodowy dzien pracy i papiery
byly dopiero dnia nastepnego. W porcie
wszyscy juz nas znali i czulismy sie calkiem swobodnie. Na prawo
przesiadywalismy w portowym barze a na lewo
wzdloz brzegu rzeki mozna dotrzec do centrum portowej rozrywki,
jadlodajni i marketow. Muzyka z wielkich kolumn ustawionych ni stad ni zowad na
srodku blotnistej drogi gra prawie 24 godziny na dobe. Portowe spelunki sa
pelne takze od rana do wieczora. Alkohol leje sie tu bez przerwy tak w nocy jak
i z samego rana. To najciekawsza czesc Pucallpy. Spedzilismy tu w porcie dwie
noce i prawie trzy dni wiec poznalismy caly klimacik do bolu. Barka
zapelniala
sie kazdego dnia coraz bardziej ludzmi jak i bagazami. Mimo ze myslelismy ze
juz nie ma tu na nic wiecej miejsca, ludzi i bagazy wciaz przybywalo. W
ostatnich godzinach przed wyplynieciem atmosfera zaczela sie robic bardziej
napieta. Scisnieci w niewiarygodnym
tloku ludzie zaczeli sie niecierpliwic. Sprzedawcy hamakow, plastikowych
kubkow, slodyczy wody i jedzenia walczyli jak zwierzeta o ostanich klientow. My
takze chcielismy zmienic widok na jakis nowy. W koncu ruszylismy nawet wedlog
planu nieco po trzeciej. W Sali wspolnej mieszkano na dwoch poziomach. Czesc na
hamakach a czesc na materacach lub na golej ziemi pod hamakami. Tlok taki ze
nie dalo sie przejsc do lazienki na drugim koncu wiec pozwolona nam kozystac z
lazienki pracownikow. Czasem w jednym
hamaku spaly dwie osoby albo i trojka dzieciakow. Czesc ludzi rozlozyla sie
nawet zaraz kolo naszej kabiny.
Ogolnie kazdy sie rozlozyl gdzie mogl. Na
gornym pokladze rozpoczela sie takze walka o kawalek cienia. Jako ze lodz
czasem skreca, cien takze zmienial pozycje i wszyscy przenosilismy sie z jednej
strony przybudowki na druga i tak w kolo. Jako jedyni posiadalismy krzesla i to
calkiem wygodne. Wokol nas rozrabiala gromadka brudnych zawszonych ale slodkich
dzieciakow. Po pierwszym zdjeciu pozowaly juz non stop. Nie moglam sie wymigac.
Ludzie byli nas jak zawsze ciekawi. Pytali skad do kad i takie tam. Max mial
nawet swoich fanow, dwoch nastolatkow ktorzy chodzili za nim krok w krok a ten
opowiadal im o Austalii, Bali i McDonaldzie-eh australijczycy. Jak Diro nas zapewnial na barce byl zapas
zimnego piwa slodyczy i zimnych napoi.
caly dzien a zwlaszcza po kolacji rozbrzmiewala na barce muzyka.
Latynosi nie potrafia zyc bez muzyki. Mielismy jedna pania; ktora grala
doslownie z cyca jakos tak wcisnela sobie radyjko. Czasem ktos spiewal, czasem
ktos tanczyl. Ludzie w kazdy sposob probowali umilic sobie rejs. Jedzenie bylo
bardzo podstawowe, zjadliwe ale monotonne. Glownie skladalo sie z
weglowodanowych wypelniaczy. Makaron, kilo ryzu na porcje,
ziemniaki, gotowane
banany, juka i zawsze kawalek kurczaka. Tak na sniadanie obiad i kolacje w
roznych proporcjach i z dodatkiem jakiegos sosu lub w zupie. Wszystko
przygotowywane na wodzie z rzeki w dosc kiepskich warunkach higienicznych ale
jakos przetrwalismy. Wladca kuchni byl mily nieco grubasny gej. Lazienki byly
takze bardzo podstawowe a w rurach oczywiscie plynela rzeczna woda rownie
zamulona jak na zewnatrz. Dopoki stalismy w porcie nie spieszylo nam sie brac
prysznic. Co z toalety wyplywalo do rzeki, w naturalnym obiegu pozniej wyplywalo
pod prysznicem. Do prysznica
przekonalismy jak ruszylismy, zwlaszcza ze w takich temperaturach zimny mulisty prysznic lepszy niz zaden.
Pierwszy wieczor minal nam calkiem szybko. Wszystko
bylo nowe. Poznawalismy
zwyczaje na lodzi i ludzi. Po pokladze lataly rozbrykane dzieciaki i psy. Rano
czyli o szostej budzily nas przewozone na lodzi koguty. Zreszta tutejsi tez
wstaja wczesnie. Juz o swicie lodz byla pelna rozmow a nasza puszka(kabina)
dudniacych zewszad odglosow. To co sie na lodzi dzialo to az ciezko opisac. Ot
zycie :) Przez pierwsze dwa dni lodz tetniala zyciem przplatanym nuda i
oczekiwaniem na jakas najmniejsza akcje. Oczywiscie najwiecej oczu obserwowalo
nas. Okazalo sie ze jestesmy tutaj traktowani jak w pierszej klasie. Niedosc ze
mamy dostep do toalet pracownikow to takze zawsze nas zapraszano do stolu gdy
normalnie
wszyscy odbieraja jedzenie zza kraty i ida na swoj hamaczek. Zapytano
nas nawet czy chcemy by nam przyniesiono do pokoju. Nie chcielismy jednak robic
problemu a po drugie podczas poslkow w sali wspolnej zawsze mozna poobderwowac
co sie dzieje wokol. Jak wszyscy zakupilismy plastikowe naczynia na jedzonko
bo talerze czasem sa a czasem nie ma. Jednego popoludnia zapukal do nas starszy pan by nam pokazac wielkiego
motyla. Rewelacja-takiego na wolnosci jeszcze nie widzialam. Czesto do nas w
sumie pukano. To ze wioska przed nami,
ze barka wycieczkowa bardzo droga itp Pierwszej nocy wpadlismy na mielizne. Ktos
szybko wskoczyl do malej lodeczki zeby sprawnie barke wyprowadzioc. Rano
obudzilismy
sie przy malowniczo za mgla schowana wioska Contamana. Pozniej tu i
owdzie posypaly sie drobne wioseczki. Czasem ktos wsiadal czasem wysiadal.
Kazdy postoj przyciagal wszystkich na poklad a cala wioske nad rzeke. W koncu to jedyna rozrywka. Panie
z wiosek wskakiwaly na barke z koszami pelnymi swierzych owocow, ryb i
smazonego ryzu. Czlowiek na lodzi nie umrze z glodu. Raz nie zdazyly powrocic
na lad i cztery panie zostaly uwiezione.. Kapitan podplynal do brzegu kawalek
dalej w dodatku po drugiej stronie rzeki. Ktos z wioski podplynal lodka. Nieco
ciezka pani wyskoczyla jako pierwsza i ku uciesze tlumu zanuzyla sie niespodziewanie
po swe grube uda w blotnistej mazi. To bylo wydarzenie dnia. Poza tym rejs
monotonny ale piekny. Rzeka rozlewala
sie szeroko a oba brzegi zajmowala dzungla i tak non stop. Dochodzily nas co
jakis czas dzikie lesne odglosy roznego ptactwa, malp i kto wie czego jescze.
Czasem gdy podplywalismy blizej udalo nam sie zaobserwowac ciekawe ptaki.
Krzeselko, zimne piweczko, ksiazka, wiaterek. odglosy
dzungli i tak relaksik
przez cale cztery dni. W sumie to zimne
piwko skonczylo sie na lodzi dnia drugiego ale mielismy jeszcze rum :) Podczas
podrozy wysluchalismy wielu ciekawostek o Peru i zyciu w dzungli.
Obserwowalismy jak sobie ludzie zyja na lodzi i jak sie toczy zycie w wioskach. Dnia trzeciego na naszym linares
IV bylo juz o wiele luzniej. Ostatni zachod slonca nad Ucayali podziwialismy
juz z lekkim smutkiem. Dzien czwarty wlokl sie juz strasznie powoli. Kazdy
znudzony hustal sie w swoim hamaku. Poczatkowo pelna wrzaskow, bieganiny, plotek,
muzyki i smiechow lodz tak jakby zamarla. Tylko nieliczni przychodzili na gorny
poklad popatrzec na leniwie przesuwajace sie brzegi dzungli. Kiedy zawolano nas
ze wplywamy na faktyczny
teren rzeki Amazonka poczulismy niemala satysfakcje.
Moze nie plyniemy do Manaus w srodku
brazylijskiej dzungli ale zawsze to takie mile uczucie kiedy dociera sie do
miejsc o ktorych zawsze sie marzylo. Ilosc wody jest po prostu nie do ogrniecia wzrokiem. W pewnych miejscach
rzeka rozlewa sie jak jezioro. Od dluzszego juz czasu mijalismy tylko dachy zatopionych
wiosek. Nawet dzungla rozbrykala sie jak szalona tysiacem gdakan, cwierkan,
swiergotan i nawolywan. Po zachodzie slonca juz moglismy obserwowac swiatla
Iquitos. Mimo ze wyprawa rewelacyjna, ale ile dni mozna jesc to samo?!nie moge
patrzec na ryz i kurczaki Lad bedzie dobra odmiana.
Pomimo braku nadziei znalezlismy lodz w dodatku z wolna kabina zaraz po powrocie z Pucallpy. Diro-ktoras reka kapitana- oprowadzil nas po barce Linares IV.
Info: sala wspolna: 100Soli plus od 20S hamak; kabina: 300-400Soli/2os. Czas: 4 dni; Lodzi nalezy szukac bezposrednio w portach Pucallpy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz