wtorek, 22 maja 2012

Trekking Santa Cruz - pośród odchodów

Trekking wysławiany wniebogłosy, a tak w sumie to nie zrobił na mnie większego wrażenia. Banalny więc cztery dni się trochę dłużą i tylko człowiek marznie niemiłosiernie w nocy jakby spał na lodowcu. Widoki trzeba przyznać były ładne, ale w sumie to rewelacyjna międzynarodowa ekipa była najlepszą częścią wyprawy. Dodatkowo szlak obsadzony odchodami każdego gatunku w ilości potopowej! Po trzech dniach wydawało mi się, że już wszystko śmierdzi kupą. Wliczając w to jedzenie, ciuchy i wodę. Kupa końska na lewo, ośla na prawo i wielki placek krowi na wprost.
Kupy psie, ludzkie itp. Drobne bobki i wielkie stosy jakby zwierzęta wypróżniały się grupowo. Odchody na szlaku, za szlakiem, na kempingu, na namiocie (jakim cudem się zjawił w nocy? - nie wiemy - Ale był). Szlak zatłoczony jak na Trzy Korony mimo że sezon się jeszcze nie zaczął, więc cieszyliśmy się, że obóz rozstawiano zawsze 10 minut przed lub po głównym kampingu. Dokładnie rzecz biorąc: Wyruszyliśmy z agencją Galaxia, chociaż wycieczkę wykupiliśmy gdzie indziej i takim oto manewrem zapłaciliśmy 110$. Mieliśmy ofertę za 100$, ale ta agencja nie robiła podejścia do Alpamayo base campu i pobliskiej laguny, który jest jednym z najbardziej malowniczych punktów treku. Jest to dodatkowa trasa na 4 godziny, odchodząca od głównego szlaku, dlatego część agencji i większość indywidualnych turystów jej nie robi. Do punktu startu w Vaqueria dojechaliśmy przed południem zatrzymując się po drodze przy lagunach Llanganuco i dalej przy punkcie widokowym na te laguny wysoko na wzgórzach. Laguny mało interesujące. Nie widzę sensu brania tam wycieczek. Polecam Churup i 69, nie dość że ładne laguny, to także fajny treking, a nie prawie dwie godziny w busie czy taxi.Na Langanuco można zerknąć po drodze na Santa Cruz trek i do Laguny 69. Prawdziwa rewelacja to widok na całą dolinę z drogi wysoko wysoko nad lagunami. Pierwszego dnia szliśmy tylko niecałe 5 godzin i z powodu mało porywających widoków skupiliśmy się głównie na rozmowach towarzyskich. W ekipie mieliśmy ludzi od 20 lat do 70ciu. Podróżników wielomiesięcznych jak i urlopowiczów trzytygodniowych, ale każdy miał ciekawe historie do opowiedzenia. Ci co szli na północ opowiadali o południu i na odwrót. Przy kolacji rozmowy z podróżniczych zeszły także na inne międzynarodowe tematy jak polityka czy  gospodarka i przyznam, że dobrze się czasem do edukować w tak wyborowym towarzystwie. Pogodę mieliśmy taką sobie przez całą wyprawę. Chmurzyska przewalały się wciąż nad szczytami; słońca było mało, więc na dobre zdjęcia nie było szans. Tylko od czasu do czasu mogliśmy zobaczyć ośnieżone szczyty w pełnej krasie. Nocami i nad ranem temperatury utrzymywały się blisko zera więc cieszyło mnie że w takim mrozie nie musiałam sama gotować, a rano na pobudkę dostawaliśmy herbatkę do namiotu - rewelacja! Drugi dzień był nieco bardziej ekscytujący. Musieliśmy wyjść do Punta Union na 4750mnpm. To najwyższy punkt treku. Po wycieczkach na lagunę Churup i 69 dosłownie wybiegliśmy na przełęcz w samej czołówce. Zupełnie bez zadyszki. Po drugiej stronie widoczek na dolinę Santa Cruz był przepiękny choć lazurowa laguna z powodu niedawnej lawiny błotnej zamieniła się w brunatne jeziorko. Drugą noc spędziliśmy w malowniczej dolince i nawet szczyty nam się odsłoniły całkiem przyzwoicie. Trzeciego dnia odbiliśmy od głównego szlaku w stronę majestatycznego szczytu Alpamayo i po dwóch godzinach doszliśmy do malowniczej laguny po drodze podziwiając najpiękniejsze widoki całego treku oraz wspaniałą roślinność. Po przeciwnej stronie doliny mogliśmy widzieć między innymi szczyt uwieczniony na logu Paramount Pictures. Tego dnia szliśmy 8 godzin. Po powrocie na główny szlak musieliśmy się przedzierać przez piaszczyste tereny niedawnego osuwiska. Przewodnik powiedział, że wody laguny położonej nad doliną przebiły się przez ziemię i cały grunt zasypał zieloną dolinę. Było to około dwóch miesięcy temu i szlak przed dłuższy czas był zamknięty. Dopiero biedni Arierros własnymi rekami odbudowali szlak by znów móc zarabiać. Ostatnia kolacja była niczym uczta. Zresztą na jedzenie nie było co narzekać przez całą wyprawę. Było śniadanko, lunch do plecaka, po trekingu herbatka z jakąś przegryzką i później kolacja. Czwarty dzień to już tylko powrót do Huaraz i ostatni dość nudnawy trzygodzinny treking do Cashapampa skąd odebrał nas autobus. Podczas pierwszego i ostatniego dnia mijaliśmy wioski i pojedyncze zagubione gdzieś w dolinie chaty. Rodziny popychały dzieciaki po cukierki, flamastry, zeszyty czy i inne drobiazgi. Bieda tu straszna, co wiedzieliśmy od ludzi z Caraz dlatego zapakowałam ze sobą stare  podkoszulki i dałam jednej pani z gromadą bachorków. Seniorze ręce się trzęsły i oczy iskrzyły na widok prostych ciuchów i aż się bała po nie sięgnąć wciąż powtarzając „gracias gracias” Nawet kiedy już trzymała je w rękach, one wciąż się trzęsły, a oczy iskrzyły i dalej „gracias gracias” Ludziska jeśli macie coś na zbyciu, zostawcie u ludzi takich jak Ci, bo oni potrzebują każdego drobiazgu, a radochę i satysfakcję będziecie mieli przez cały dzień murowaną. Dodatkowo rozdaliśmy po drodze masę cukierków i ciastek które mieliśmy na lunch. Dzieciaki szalały z radości. Podsumowując: Trek jest całkiem całkiem, łatwy i dość malowniczy choć nudnawy, cztery dni ciągną się i ciągną bez szczególnej satysfakcji. A może my już robimy się trochę wybredni. Żałuję jednak że nie wybraliśmy się na jakiś łatwiejszy pięciotysięcznik. Czy byśmy weszli czy nie miałabym więcej satysfakcji i na pewno lepsze widoki. Możliwości jest tutaj wiele i szkoda się ograniczać tylko do najbardziej popularnej trasy. Teraz jednak nie ma już ani czasu ani pieniążków, więc może innym razem. Po powrocie do Huaraz i prysznicu wybraliśmy się na spotkanie z naszą trekingową ekipą w restauracji Samuel’s (Luzuriaga 483) gdzie okazało się że serwują wyśmienite olbrzymie ćwiartki kurczaka za 9.50. Czasem można zaszaleć. A następnego dnia rano spotkaliśmy się znów na wyśmienitej kawie w California Cafe (28 de Julio 562). Zebraliśmy mnóstwo rad na temat podróży przez Ekwador i Kolumbię. Te znajomości się nie urwą.

 Laguny Llanganuco i dzień pierwszy:




 Podejście i widoki (zachmurzone) z Punta Union - dzień drugi




 Nocleg drugi:
 Alpamayo i widoki z dodatkowego szlaku
 




 Paramont Pictures :)
 Laguna pod Alpamayo
 Tak wygląda po lawinie

 Dzień czwarty:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz