niedziela, 4 marca 2012

Kopalnia w Potosi - pośród górników diabła

W Potosi wydarzenia nabrały dziwnego tempa i ni stąd ni zowąd znaleźliśmy się przy kamiennym posągu bożka El Tio gdzieś głęboko w kopalni popijając z górnikami wysokoprocentowy alkohol z plastikowej buteleczki. A miał to być spokojny dzień na relaks po nocnym autobusie. Tymczasem zaraz po dostaniu się do centrum i znalezieniu hostelu z miejsca o 8 rano zostaje nam na twarz rzuconą ofertą wycieczki do tutejszej kopalni. Szybko szybko bo piątek! no tak!
W sobotę mało górników pracuje, w niedzielę w ogóle, a warto zobaczyć kopalnie w całej górniczej okazałości. Ech, że my nigdy nie wiemy co za dzień tygodnia!! Nie chcąc jednak brać pierwszej z brzegu oferty i będąc strasznie głodnymi poszliśmy na miasto w poszukiwaniu agencji i śniadania. Z wielu zasłyszanych po drodze do Potosi historii mieliśmy już mniej więcej upatrzoną agencję, która w dodatku znów ni stąd ni zowąd wyrosła nam przed oczami chociaż nie znaliśmy jej adresu. Szczęście podróżnika nam sprzyja! Big deal to młoda agencja powstała około roku temu jako mały biznes ex górników, których nazwiska jako przewodników figurowały kiedyś na ulotkach dużych turystycznych agencji. Prowadzona jest przez Efraina ex górnika którego wycieczki są od parunastu lat opisywane jako najlepsze przez lonely planet i inne przewodniki. Jego nazwisko w lonely planet (choć to nieaktualne) jest połączone z agencją Koala. Chłopaki w biurze mają tylko stół, kiepski telewizor i jedna szafkę, ale za to rzesze fanów, przez których wieści o nich doszły i do nas. Nie padamy na kolana od pierwszej chwili, a zaczynamy biznesową rozmowę. Wszystko nam jednak pasuje i decydujemy się zapłacić te standardowe 100 Bolivianos. W innych agencjach w których byliśmy ceny podobne, tańsze lub droższe. Można zapłacić i 50B za przewodnika bez znajomości angielskiego języka, około 70 za przewodnika mówiącego po angielsku albo i 60B tylko często zwiedza się w tej taniej opcji tylko kopalnie dla turystów albo kopalniane muzeum z figurami woskowymi górników i paroma niby pracującymi. Ja jednak uważam, że warto zagłębić się w lokalne realia zwłaszcza jeśli ktoś naprawdę chce poczuć odwiedzanie miejsce, a nie tylko odbębnić, zaliczyć, odkreślić na swojej backpackerskiej liście za najniższą cenę. Lubie pogadać z miejscowymi, posłuchać o ich zwyczajach, wejść między wrony i krakać jak one :) Ta wycieczka z przewodnikiem Pedro który w kopalni pracował od 10 roku życia dała nam właśnie taką możliwość. Nie tylko wysłuchaliśmy jego historii, ale także usłyszeliśmy wiele o życiu w Potosi i boliwijskich realiach. Więc tak: Biegiem biegiem prosto z agencji zostaliśmy zapakowani do busa. Mieliśmy szczęście, że zdążyliśmy jeszcze na poranną wycieczkę. Druga zaczyna się o 1pm a górnicy jako że piątek kończą pracę wcześnie. Jak to powiedział Pablo, droga wiedzie do baru albo do kochanki. Na początek zajechaliśmy na górniczy market. Tu została nam opisana obsługa laski dynamitu. Cały komplet wraz z detonatorem kosztuje tylko 15 B. Mogliśmy kupić także wkupne dla górników - to taki tutejszy zwyczaj. I w tym miejscu przewodniki (LP) jak i inne agencje robią duży błąd polecając turystom kupić papierosy czy alkohol. O nie! Czego górnicy pragną najbardziej to butelka wody! Jakie to proste. Można także kupić liście koki albo dynamit. Oczywiście górnik weźmie wszystko co mu się da, ale w kopalni jest miejscami ponad 45 stopni i duże zapylenie więc ani alkohol ani papierosy z górnikiem w parze nie idą. Zjedliśmy tu także wraz z górnikami nasze śniadanie, bo do tej pory nie mieliśmy czasu i poszliśmy przymierzać nasz górniczy ekwipunek. Przyodziani w kombinezon, kalosze, i kask z latarką ruszamy na podbój Cerro Rico (Bogaty szczyt) gdzie znajdują się szyby kopalniane. Wydobywa się tu głównie srebro, ale także inne minerały. Po drodze odwiedzamy hale produkcyjno-oczyszczającą czy coś (bo po polsku to ja nie wiem) i patrzymy jak się izoluje srebrny proszek z brudnej wody. Przed wejściem do kopalni Pablo namawia wszystkich na żucie koki. Pomaga w oddychaniu, a w kopalni nie jest to łatwe. Nie są to kopalnie ze ścieżkami dla turystów jak w Wieliczce. Jest ciemno, wszędzie jest błoto, miejscami trzeba iść prawie w kucki, a po przejściu parunastu metrów zaczyna się robić dusznawo. Co jakiś czas musieliśmy się zmieścić w ciasnym korytarzu z innymi górnikami pchającymi lub ciągnącymi wózek. I tu nadchodził czas na prezenty. Wciśnięci pomiędzy wózek a twardą ścianę słyszymy "refresco, refresco". Panowie chcą wody i nie ruszą dalej. Górnicy to tak czy siak bardzo przyjemni i nawet rozmowni ludzie. Pablo nam niezmiernie pomagał w kontaktach. W głębi kopalni robiło się naprawdę duszno i gorąco. Co jakiś czas robiliśmy przystanek na odpoczynek i pogaduchy. Dowiadujemy się, że górnicy tutaj zarabiają średnio 400-500 US$ na miesiąc czyli około 3 tys B, co nie jest takie złe gdyż przeciętny Boliwijczyk zarabia tylko 900B. Płacone jest im od ilości lub od jakości, w zależności jaka jest polityka danej grupy. Lider takiej grupy zarabia nawet i 4-5 tys US$!!! I często Ci liderzy są właścicielami wielu nieruchomości w La Paz czy Sucre. Problemem więc górniczego życia jest nie kasa, a kiepska edukacja i ignorancja. Średnio taki górnik posiada także około szóstki dzieci na utrzymaniu. Po kolejnych historiach i kolejnej garści koki wrzuconej pod policzek wchodzimy w jakąś ciemna norę. Dosłownie musieliśmy się przeczołgać. W korytarzu odnajdujemy przedziwną siedzącą figurę przyodzianą kolorowymi serpentynami, z papierosem w wypalonych zębach i szkieletem młodej lamy u stóp. To kopalniany bożek albo diabeł, jak kto woli, ot górniczy El Tio. Ten stwór nie lubi ani miłych słów ani grzecznych modlitw. Kopalnia to twardy męski świat i on tu jest władcą. W ofierze za bezpieczną kopalnię i dalsze podróże nie składamy dziś jednak lamy, ale ofiarowujemy mu liście koki i pokropujemy go wysokoprocentowym alkoholem trzcinowym. To co zostało w buteleczce pijemy za zdrowie górników. Tak sobie siedząc przy El Tio i przekazując buteleczkę z rąk do rąk słuchamy kolejnych górniczych historii. Praca w kopalni wcale nie jest prosta. Czasem zdarza się, że któryś górnik zemdleje z powodu braku tlenu lub przegrzania, wtedy koledzy wyprowadzają go do bardziej przewietrzonego korytarza i cucą świeżym moczem. Po paru chwilach jest gotów do pracy. Mimo że większość ludzi w Boliwii jest katolikami, w kopalni są inne zwyczaje. Tutaj włada el Tio i za bezpieczeństwo parę razy do roku składa się lamę w krwawej ofierze. Ech nasłuchaliśmy się historii wielu, ale nie da się wszystkiego opisać. Pablo to rewelacyjny człowiek z nienagannym angielskim i przedziwnym poczuciem humoru. Wyprawa w kopalniane czeluści była ciekawa, ale przyznam się, że odetchnęłam z ulgą wychodząc na światło dzienne i świeże powietrze. Ufff. W kopalni ginie średnio około 12 górników rocznie z powodu różnych wypadków głównie związanych z wybuchami i oparami trujących gazów. O żadnej śmierci turysty nas nie poinformowano.
Po powrocie do agencji rozpadało się tak strasznie że postanowiliśmy zostać na dalsze pogaduchy. Chłopakom z agencji usta się nie zamykały. Spędziliśmy tu chyba kolejne parę godzin słuchając historii z dawnych czasów Potosi. Obydwoje zaczęli pracę w kopalni bardzo wcześnie, bo około 13go i 10 roku życia. Kiedy zaczęli się pojawiać turyści, chłopaki zaczęli się uczyć prostych angielskich słów. W końcu szef jednej z najstarszych i obecnie największych agencji w mieście zauważył ich i zaproponował im pracę przewodników. Po latach współpracy z powodów różnych o których pisać nie będę chłopaki wraz z innymi ex górnikami-przewodnikami porzucili duże agencje i założyli swoją. I jak hostel Koala jest wciąż jednym z najlepszych hosteli w mieście z wifi i ogrzewaniem, a właściciel posiada dwa hostele, restauracje i głośno reklamowaną agencję turystyczną, to czy nie warto na wycieczkę pójść z ludźmi, którzy należą do kopalni od małego i stworzą klimat jakiego nie zapomnicie. Zobaczcie film o tej kopalni pt. "Devil's miners".

Agencja Big Deal Tours: ul. Bustillos 1092  http://therealdealtours.blogspot.com/


Pablo: 






 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz