poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Sacred Valley - Pisaq, inne fortece i inkaskie szlaki

Dotarlismy do zagubionych w gorach wiosek, malowniczych salin i inkaskich labolatoriow rolniczych. Zdobylismy nowych znajomych i smiem twierdzic byla to jedna z moich ulubionych mini wypraw. Polecam!! Po raz kolejny wybieramy się bez przewodnika. Zresztą po co? Transport jest łatwy a okolica zasługuje na nieco więcej uwagi i czasu niż tylko szybki przejazd przez najważniejsze atrakcje archeologiczne i sklepy z wełnianymi pamiątkami szumnie zwanymi wyrobami lokalnymi. Nasz plan jak zwykle to nie tylko zwiedzić Pisaq czy Olantaytambo, ale i poczuć tutejszy klimat: przewędrować drobne leśne ścieżki i inkaskie szlaki wtulone w malownicze wzgórza, spróbować tutejszej chichy z truskawkami i cieszyć się sielanką wioskowego życia.
Dolina rzeki Urubamba to malownicze miejsce otoczone wysokimi górami; pełne małych wiosek i tych większych miasteczek, przez które wiedzie szlak wielu inkaskich i innych prehiszpańskich czy późniejszych kolonialnych zabytków.
Wyruszylismy z ulicy Grau szybko skompletowanym colectivo w strone Urubamby. Nie wiedzac jak sie przymierzyc do zwiedzenia Salin w ostatniej sumie chwili wysiedlismy przy drodze do Maras. Szczescie okazalo sie nam sprzyjac. Wraz z nami wysiadla czteroosobowa grupa studentow turystyki z Limy. Wszyscy zapakowalismy sie do duzej taksowki czekajacej na skrzyzowaniu do wioski. Kierowca wyjasnil nam jak najlepiej wszystko ogarnac i za 3 Sole od osoby zawiozl nas pod sama brame centrum archeologicznego w Moray a okazalo sie to byc calkiem daleko (13km). Stad mozemy spacerem dostac sie do Maras i Salin. W Moray znajduja sie przedziwne tarasy wybudowane przez inkow ktrore prawdopodobnie byly labolatorium rolniczym. Idac w dol temperatura na kolejnych tarasach zmienia sie. Prawdopodobnie inkowie osiagneli takze roznice w nawodnieniu na kolejnych stopniach. Nasi nowi przyjaciele przekrzykiwali sie w  informacjach o tej formacji. Fajnie jest miec czterech prywatnych przewodnikow. Na samym dole zrobilismy sobie przerwe na owoce, pogaduchy i wylegiwanie sie na trawie. Angielski studentow byl bardzo slaby ale bez problemow dawalismy rade w hiszpansko-angielskim. Obok jakas dziewczyna medytowala. Coz, Ludzie nadaja inkaskim budowla czesto dziwne kosmologiczne czy energetyczne znaczenie. Z inkaskiego warzywniaka powedrowalismy przez pola kukurydzy i przenicy w strone Salin. Okolica jest tutaj niesamowicie malownicza. Zielone pola otaczaja wysokie gory o osniezonych szczytach. Co jakis czas pytalismy miejscowych o droge a studenci wyszykiwali w okolicy rosliny o ktorych uczyli sie na zajeciach. Ekipa wysmienita! Po drodze zulismy trzcine cukrowa podarowana przez pania w polu i jakies slodkie czerwone kwiaty. W Maras dolaczyly do nas trzy francuski. Zrobilo sie jeszcze bardziej wesolo. W sumie nie musielismy isc przez wioske ale nie znalezlismy innej drogi -coz. Mamy czas a spacer byl rewelacyjny! W Maras nasi przewodnicy wskazali nam zabytkowe portale tutejszych domostw. Prawie co drugi jest opatrzony tabliczka Unesco. W koncu po okolo trzech i pol godzinie po oposzczeniu Moray zobaczylismy zdumiewajacy widok tarasow solnych wtulonych w jedno ze zboczy glebokiej doliny. Cos powalajacego. Sol produkowana jest tu wciaz jak za dawnych czasow. Czesc sadzawek schowana byla w cieniu gory ale w innych odbijalo sie niebieskie niebo. Nasza trasa wiodla dalej przez solne pola w dol doliny az do mostu na Urubambie. Stad zlapalismy wszyscy busika do Urubamby –miasta. Studenci i Francuski wracali do Cusco a my zeby w milym towarzystwie zostac dluzej postanowilismy wziasc busik w tym samym kierunku i wysiasc w Chinchero. Tutaj szybko znalezlismy nocleg i wysmienita kolacje. Bylo juz ciemno wiec zwiedzanie zostawilismy na dzien nastepny a tylko poplatalismy sie po lokalnych uliczkach. Mieszkancy zamykali wlasnie swoje sklepiki i skladali stragany. Przez przypadek zostalismy wciagnieci wraz z ostatnia autobusowa wycieczka do centrum wyrobow lokalnych co okazalo sie calkiem ciekawym doswiadczeniem. Tradycyjnie ubrane panie poczestowaly nas herbatka z muni a nastepnie objasnily cala produkcje lokalnych rekodziel z alpaki. Najciekawsze dla mnie bylo farbowanie naturalnymi substancjami. Przeciekawe jak nici zmienialy kolor na jasniejszy przy zastosowaniu soli czy na ciemniejszy po wulkanicznych mineralach. Max doszedl do wniosku ze nie kupi niczego co bylo farbowane insektami (kolor czerwony) –Ble.  
Dnia drugiego powedrowalismy na wzgorze ku kolonialnemu kosciolowi wybudowanego na inkaskich murach. Widok na okolice z tego punktu jest wyborny, takze wnetrze kosciola jest chyba jednym z moich ulubionych. Ze wzgorza skierowalismy sie kamienistym prehiszpanskim szlakiem w kierunku wioski Urquillos. Najpierw minelismy przedhiszpanskie tarasy i zaglebilismy sie w eukaliptusowy las.  Po przejsciu obok malowniczych wodospadow zaczelismy schodzic w dol gdzie za jednym z zakretow otworzyl sie przed nami spektakularny widok wzdloz glebokiego kanioniu. Na koncu zobaczylismy cel naszej podrozy z drugiej strony jednak zaczely zbierac sie ciemne chmury. Po zejsciu na dno nieco sie zgubilismy. Napotkana pastereczka oszczegla nas, zeby nie isc dalej droga na ktorej bylismy gdyz mozemy zostac zaatakowani przez niebespieczne psy. Dobra rada. Dziewczyna zaprowadzila nas do malej kladki i wskazala droge po drugiej stronie strumienia. Po przejsciu paru malych poletek warzywnych doszlismy do wioski ktora wydawala sie zupelnie oposzczona. Gdy probowalismy znalesc kogos kto wskaze nam droge zaatakowaly nas psy. Zrobilo sie nieciekawie ale jakos z kijem i kamieniami w rekach wysofalismy sie bespiecznie z wioski i sprobowalismy ja obejsc od dolu. W koncu napotkalismy na naszej drodze mlodego acz bardzo rezolutnego chlopczyka ktory wszystko nam wyjasnil jak nalezy w pieknym hiszpanskim; co jest rzadkoscia u malych dzieci w queczuanskich wioskach. Po parunastu minutach doszlismy do Urquillos i chwile pozniej do glownej drogi Sacred Valley. W okolicy znajdowaly sie jeszcze drobne ruiny a w wiosce natrafilismy na tak czeste podczas Wielkiego Tygodnia procesje ze swietymi figurami. Na przystanku zastalismy pania z wielkimi beczkami lokalnej chichy oraz jej dwoch klientow. Oczywiscie sprobowalismy tak polecanej przez wszystkich chichy truskawkowej. Max zakochal sie od pierwszego lyku. Musze przyznac ze jest lepsza niz Boliwijska. Tak sobie popijajac lekko alkoholowy rozowy trunek minelo nas pare busikow ale przeciez nigdzie nam sie nie spieszy i fajnie nam sie rozmawia z przy kubku chichy. W koncu deszcz przegonil nas do busa i po szybkiej przesiadce w Urubambie dojechalismy do Ollantaytambo. Od razu skierowalismy nasze kroki do hoteliku poleconego przez Ernesto jednego ze studentow turystyki. Maria dala nam po znajomosci pokoj z prywatna lazienka, wifi itp za 30 soli/2os. Hotelik jest zaraz przy ruinach ale z powodu niasamowitych tlumow zostawilismy zwiedzanie na dzien nastepny. Miasteczko jest strasznie turystyczne ale wciaz ma calkiem przyjemny klimacik. Max przyniosl cala butle chichy z miejscowej chichobimbrowni tutaj znakowanej czerwonym kwiatem na patyku. Bylo jeszcze wczesnie wiec ogolnie chlonelismy wioskowe zycie leniwie toczace sie na glownym placu. Poznym popoludniem mieszkancy zaczeli usypywac z kolorowych ziem wielkie obrazy przed kosciolem na wieczorna procesje. Wygladalo to calkiem ciekawie.
Dnia trzeciego naszej wyprawy wstalismy wczesnie by zdazyc przed tlumami zwiedzic tutejsza twierdze inkaska. Budowla calkiem imponujaca a z samej gory mozna podziwiac malownicza panorame  miasteczka. Dalej ruszylismy do Pisaq, gdzie znajduje sie jescze wiekszy kompleks inkaskich budowli. Sa one polozone nieco poza miastem na wysokim wzgorzu. Na placu glownym pelnym straganow z welnianymi wyrobami poznalismy pare ze stanow i razem wzielismy taksowke. Chlopak w sumie jest Peruwianczykiem ale mieszka w stanach juz prawie dziesiec lat. Zwiedzanie tutejszych swiatyn i mieszkalnych zabudowan bylo samo przyjemnoscia. Dodatkowo widok na Sacred Valley jest ze wzniesienia powalajacy. To po prostu trzeba zobaczyc. Spacer zajal nam dobre pare godzin wraz z zejsciem starym inkaskim szlakiem do miasteczka. Wzdloz kamiennej scieszki odkrywalismy kolejne budowle az w koncu przechodzac wzdloz kolejnych inkaskich tarasow doszlismy do glownego placu. Przez prawie caly czas straszylo deszczem albo kropilo. Ciemne chmurzyska zaszly nad cala dolina. Przy przystanku gdzie zatrzymuja sie busy do Cusco znalezlismy lokalna restauracje i po obiedzie zaczelismy sie kierowac w droge powrotna do miasta. Planowalismy wysiasc w Tambomachay i przespacerowac sie przez kolejne trzy ruiny az do samego Cusko (zobacz post) ale ze wzgledu na pogode odlozylismy tez spacer na nastepny dzien. Ta wyprawa i tak byla pelna wrazen.
Info:
Transport: 1)Cusco-skrzyzowanie do Maras: 4 S; 2) busik z tego skrzyzowania do Moray 3 S przy 6 osobach 3) bus do urubamby po zejsciu ze szlaku z Salin: 1Sol; 4) Urubamba-Chinchero: 3 Sole; 5) Huayllabamba (zejscie z Urquillos)-Urubamba 0.80 S; 6) Urubamba- Ollantaytambo: 1,50 S 7) Ollantaytambo -Pisaq: 1,50+2,50 (z przesiadka w Urubambie) 8) Pisaq –Cusco: 2:50 Sol; czasy przejazdow sa dosc krotkie.
Noclegi: Chinchero: Mi Piuray: 30/2os ul Garcilaso; Ollantaytambo: Los Andinas: 30/2os z wifi (po znajomosci)
Wyzywienie: nie ma problemu zakupic w wioskach czy miasteczkach, ceny w sklepach nie sa wygorowane. Zestaw obiadowy w Chinchero ok 4 Soli; kolacja (dwa dania) w Ollantaytambo 5.50 Soli.
Wstep: Saliny: 5 Soli (prywatne) reszta podchodzi pod Boleto Turistico: 130 Soli na 10 dni; studenci ponizej 25 roku zycia 70 Soli; albo 70 Soli na 1 dzien na cala doline, bilety na zabytki od Tambomachay do Cusco (druga dolina) dodatkowo 70 Soli lub na tym samym Boleto Turistico za 130 Soli.

Droga z Maray do Salin 


zabytkowy portal i znak chichy

 Saliny:
 Chinchero:

 Inkaski szlak do Urguillos




 Ollantaytambo:





 Pisaq:







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz