Często jest tak,
ze obarczamy góry naszymi oczekiwaniami. To tutaj uciekamy w nadziei
znalezienia odpowiedzi na nurtujące nas pytania. To tu poszukujemy
naszej pewności siebie, spokoju, wielkości. Czekamy aż natchną
Nas głębokie myśli, zrozumiemy sedno wszechświata, poczujemy z
nim bliskość. Przecież w wielu pismach religijnych (od Biblii po
pisma buddyjskie) oraz w literaturze powszechnej góry były często
miejscem wewnętrznych przemian, boskich obietnic.
Przez pierwsze dni
trekingu a zwłaszcza pierwsze dni gdy pojawiły się białe szczyty,
próby wytężenia umysłu do przeżycia „czegoś wielkiego” było
czuc od dużej liczby podróżników (zwłaszcza tych indywidualnych)
jak nieświeże skarpetki. W ostatnich dość ciężkich dniach
zaczęłam się zastanawiać nad moimi „głębokimi myślami” ,
więc tak: myślę sobie: idę, góry, jest magicznie...hmm...głodna
jestem…. Góry...jest magicznie… Ile jeszcze do postoju? To już
nie miało być tu? Psss...Góry jest magicznie, Buddyzm… jeszcze
pięc kroków… cztery wdechy….góry, na pewno mam chorobe
wysokościową...K%&*%* ile jeszcze!!! pięć kroków, trzy
wdechy… Góry jest magicznie….&$#@# ale ja się poce jak świnia…. (…) No to chyba by było na tyle ^^
Po
ostatnich dniach czołgania sie przez lód i stromizne ten
dzień wydal sie jakis magiczny. Mijane
po drodze twarze były bardziej niż
zwykle radosne.
Znikneło nawet meczące napiecie
poszukiwania głębokich przeżyć. Pokonujac dzisiejszy szlak miałam
wrażenie że każdy podskakuje w dziwnej beztrosce. Grupowe
katharsis? Nadszedł taki dzień kiedy przestajesz mysleć,
albo przestajesz myśleć że myślisz i po prostu cieszysz się,
przestajesz szukać powodu i celu i ściągasz z gór i z siebie
te Twoje oczekiwania i cieszysz się zupełnie bezpodstawnie…-
wtedy jestes wolny.
Roslinośc
dzisiejszego dnia zmieniała się nieustannie. Zeszlismy do doliny
Marsyangdi przez malowniecze lasy, by po drugiej stronie ponowne
przywitac niska rozslinnosc wysokogórską i miejscami snieg. Minelismy Yak Kharkę
by zatrzymac się tylko godzine dalej w Letdar. Tu juz też nie było
jak przebierac z noclegami. Na postoju było pare chat. Zajelismy
ostatnie miejsca. Wyżej ma być tylko gozej. Kazdy się spieszy i wyrusza o świscie żeby dostac jakiekolwiek łóżko a nie zięmie
w sali jadalnej. Dobry sen to podstawa sił na kolejny dzien marszu.
Zaczełam sie zastanawiać czy nie pocisnac
jeszcze 2 godziny do thorung Pedi. Stamtad juz tylko ostateczny dzień
przejścia na druga stronę najwyższego punktu i spełnienie marzeń
o ciepełku coraz blizej! Zimne noce na prawde dawały mi sie we
znaki. Tutaj grzeja tylko przez okres kolacji w sali jadalnej i
koniec. Zaprzyjaźnieni podróżnicy przekonali mnie jednak żeby nie cisnac za bardzo. Zreszta z zaprzyjaźnionymi ludźmi
zawsze raźniej W schronisku było
jak zwykle przyjemnie dopóki ogień w
kominku się palił, ciepła imbirowa
herbata grzała rece I garło, dal bath żoładek a gitara i śpiewy
serduszko. Później jak
zwykle tylko zimno, kaszel
i męka.
Dzień
dziesiąty
Z
Letdar
4230 m n.p.m. do
High camp 4850
m. n.p.m.
Do
Thorung Pedi
(4540m n.p.m.) doszliśmy
prawie z rozpędu. Tu
chwila przerwy. Nikt nie chciał się spieszyć kolejne
400m do góry. Juz
nawet nie chcielismy walczyc o nieliczne miejsca w High Campie…
najwyżej bedziemy spac na ziemi, ale co za szybko to niezdrowo.
Każdy przewodnik
przestrzegał przed nocą w High
Campie. Tego
dnia do góry podchodzi sie dośc wysoko. Jak ktoś nieaklimatyzował
się np w Tilicho lepiej zeby spedził noc nizej. Dziennie zaleca się
pokonywanie 500m w góre by ustrzec sie przez rozwojem choroby
wysokogórskiej. Baza w Thorung
Pedi wyglądała
przytulnie. To chyba jedna z najlepiej
przygotowanych
miejsc. Zapachy z tutejszej piekarni były
zachęcające, skusiłam
się na szarlotke I oczywiście standardowo jak już od paru dni zupa czosnkowa I herbata imbirowa bo kaszel rozrywał
mi juz płuca. Chwilę porozmawialam
z żoną wlasciciela -z
południowej afryki. 3 dni temu helikopter
brał ciężki przypadek obrzeku płuc. W
sumie codziennie zdarzają
się jakieś mniejsze przypadki. Co chwila
coś się dzieje. PO tych rozmowach trochę się przeraziłam.
Głowa boli mnie już
od 3 dni ale to
chyba od kataru- chyba.
Powoli
zaczęliśmy pokonywać kolejne 400m w górę. Tylko
godzinka i high camp ukazał nam się w całej swej okazałości.
Widoki były cudne a dodatkowo
cudną
niespodzanką
były specjalnie dla nas zarezerwowane pokoje przez przewodnika
Johane I Dizy. Pobiegli przed nami bez tchu
zebyśmy wszyscy wypoczeli przed najcięższym dniem.
Tych którzy nie
odwiedzają High
campu w ciagu dnia omijają wspaniałe widoki ze wzgórza nad campem.
Dla ludzi którzy nocuja w Thorung Pedi podejscie zaczyna się
wczesnie w nocy bez możliwości podziwiania tych widoków. A widoki cudo!
Chwilę siedzieliśmy w zadumie...nikt
nie wypowiedział słowa.
Po
kolacji pare osób zdecydowało się zejść ze wzgledu na złe
samopoczucie. Jedna dziewczyna musiała być sprowadzona bo lekko się
zataczała. Helikoptera nikt nie słyszał więc chyba 400 m w dół
było wystarczajace by się lepiej poczuć.
Ceny
noclegów i jedzenia porównywalne: noclegi 100 Rp. Jedzenie jak
zawsze pożywne, porcje duże. Od 200-600Rp/ za danie. Woda ok. 200 Rp
Dzień
jedynasty
Dzień
próby! Start o 6 w sumie o 5 byłam
już na nogach bo Andrea obudziła mysz I
gonił ja po pokoju. Z dołu już
wędrowały
światełka latarek. Ja się ciesze że
przebyłam tę tase dnia wczorajszego, dziś tylko boli mnie
głowa...od kataru...tak myslę. Po wielkiej misce zupy czosnkowej
rozpoczełam wspinaczkę. Droga niby łatwa,
stromizna nieimponujaca ale kiedy jesteśmy na 5 tys metrów wysiłek
którego trzeba uzyc do kazdego kroku jest abstrakcyjnie olbrzymi. Po
drodze spotkałam pare polaków na rowerach I wiele osób które
gdzieś mijałam przez ostatnie 10 dni trekingu. Ból głowy w sumie
nie był wiekszy… to przeciez od kataru… chyba…A moze jednak to
choroba wysokogórska? A jak nie zdaze zejsć I padne? I poco mi to
było? Nigdy wiecej (haha) Zjadałam po drodze 3 snikersy I po 3
godzinach byłam na przełeczy. Na miejscu juz czekały Dizy I johana
wraz z Filo!! Jak dobrze kiedy w sumie zupełnie obcy ludzie o
tobie pamietaja. BYła tu tez budka z gorącą herbata! Teraz już tylko w dół… jakies
4 godziny i 1620 m w dół !!! Po drodze zrobilismy sobie postój z
widokiem na wspaniała dolinęi miasteczko Mutkinath. Juz nigdzie nam
sie nie spieszyło. Nocleg udało isę znależć w kultowym hoteliku
Bob Marley. W wielu relacjach z trekingu to tam wszyscy się
spotykali I tak było także I dziś. Radość nieopisana. Ledwo
powłucząc nogami doczołgałysmy się na słoneczny taras na
pierwsze od paru dni piwo I lokalną brendy. W koncu nie grozi nam
choroba wysokościowa I mozna sie napic, Yeah! Na jedzeniu tez nikt
nie oszczedzał. Bob marley słynie z rewelacyjnej kuchni. Zresztą
-zasłuzyliśmy!!! ^^
Info praktyczne:Nocleg w Bob Marley za darmo -trzeba zamawiac jedzenie na miejscu. jak jesz nie płacisz za pokój
Jedzenie w cenach standardowych zupy 100-300Rp
Dania obiadowe 300 - 1000 Rp w tym wysmienite burgery z Yaka
Piwko 500Rp lokalna brendy szklaneczka ok 200 Rp
Siri Kharka
Widoki z High Camp!!!
Thorung La i pierwszy rzut oka na drugą strone
Schodzimy
Titanium Phone Case | TITIA-ART
OdpowiedzUsuńThe titanium water bottle Titanium Phone ford titanium Case is 2017 ford fusion energi titanium compatible with most black titanium fallout 76 smartphones and The Titanium Phone Case is titanium ion color compatible with most smartphones and tablets.