niedziela, 29 stycznia 2012

Chilijskie fiordy - przyroda i przygoda


Rejs statkiem przyniósł nam więcej niż oczekiwaliśmy. Nie tylko wspaniale widoki, błogie lenistwo i zwiedzanie lodowca ale i wiele nowych ciekawych znajomości i dużo wiedzy o Patagonii. Na pokładzie oprócz typowej załogi która zawsze była do naszych usług płynęło z nami trzech przyrodników. Każdego dnia mieliśmy wykłady na różne przyrodnicze tematy.  Fauna i flora Patagonii, ciekawostki o okolicznych miastach a także na temat lodowców i efektu cieplarnianego oraz co ma wulkan do wzrostu lodowca. Co chwila byliśmy informowani przez megafon o położeniu oraz o osobliwościach natury do sfotografowania czy obejrzenia.
Mieliśmy nieograniczony wstęp na mostek oraz możliwość nauki nawigacji statku. Atrakcji co nie miara. Dodatkowo jak zwykle przeróżne filmy, karaoke, bingo itp. Nasze prycze były bardzo przyjemne a wyżywienie jakiego w ogóle nie spodziewaliśmy się. Obżarstwo przez cały rejs i to jeszcze jakie pyszności. Wielki stek z łososia, mięso wieloryba, zapiekanki, pieczenie... Mniam!! Obsługa profesjonalna a nawet i lepiej.  Każdy uśmiechnięty i chętny do udzielenia pomocy. Po prostu żyć nie umierać. Atmosfera na statku panowała wyborowa. Dodatkowo żadnego korkowego za wniesienie na statek własnego alkoholu :)
Zaokrętowaliśmy się w nocy w poniedziałek by wypłynąć z samego rana. Zapoznaliśmy się za statkiem i załogą na bardzo przyjemnym spotkaniu zapoznawczym. Na statku było ok. 50 członków załogi i 170 pasażerów w tym największą grupę tworzyli o dziwo Francuzi. Ja byłam jedyną Polką, a poza tym ludzie z całego świata. Pierwszego dnia podpłynęliśmy do jednego z chilijskich lodowców. Wycieczka cieszyła zwłaszcza po wykładzie na temat lodowców z ust znawców. Widzieliśmy także statek Kapitan Leonidas, który lata temu utknął na mieliźnie. Przyrodnicy byli niesamowitymi pasjonatami co jeszcze bardziej zachęcało do oglądania tych wszystkich ptaków i waleni, lasów itp. Tak czy owak po parunastu alarmach delfiny, orki, hambaki, foki, lwy morskie przy burcie! nikt już nie reagował. Zresztą ja i tak nie wiem jak oni te walenie odróżniali. Ja tyko widzę fontannę wody co jakiś czas i czasem cień pod taflą wody. Foki za to są przekochane. Cały rejs nam minął bardzo przyjemnie. Niczym się człowiek nie przejmuje, ogląda sobie widoczki, słucha szumu fal. Karmią go, napoją. Dlaczego nie :) Na pokładzie poznaliśmy przeróżne ciekawe osobistości, między innymi: starsze (50-60) bułgarskie małżeństwo wybierające się na Aconcaguę; parę Australijczyków w średnim wieku podróżującą przez Chile na rowerach i pisarza Lonely Planet podczas zbierania informacji do nowej edycji chilijskiego przewodnika. Wytknęłam mu trochę drobnych szczególików w przewodniku (powiedział, że poprawi hihi). Zebraliśmy tez wywiad z że tak powiem pierwszej ręki co robić i jak dalej. Tymczasem sielanka trwała przez cały rejs od wtorku rano do piątkowego ranka gdy statek trzeba było opuścić. Pogoda nam dopisywała, więc siedzieliśmy na pokładzie jeśli nam wiatr zbytnio nie doskwierał lub w barze głównie z zaprzyjaźnioną ekipą z Kanady. Jednego dnia wypłynęliśmy na otwarty Pacyfik więc trochę nami pokołysało. Jedna czwarta osób tego dnia nie zjawiła się na kolacji hihi. Dla nas to była frajda i... mówcie blondynce by nie piła czerwonego wina przy ponad dwumetrowych falach w jasnych spodniach:)












Cena rejsu: 380$; ze znizka studencka: 342$; zaoszczedzilismy na busie z poludniania do Beriloche (160-190$) i zrobilismy ciecia tu i tam;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz