piątek, 6 stycznia 2012

Buenos Aires - zaczynamy nowa przygodę!

Zmiana azjatyckich klimatów na południowoamerykańskie była dla nas niemałym szokiem. Buenos Aires na pierwszy rzut oka wydało się miastem brudnym, szarym, zimnym, niebezpiecznym i zupełnie pustym. W porównaniu do kolorowej tętniącej życiem Azji… Eh… tęskno. Przyjechaliśmy późno w nocy. Taksówkarz eskortował nas do samych drzwi mówiąc by uważać na aparaty i torebki, po czym czekał aż bezpiecznie weszliśmy do środka.

Wokół wszystko zakratowane. Recepcjonista przez domofon wypytał nas o numer rezerwacji - inaczej nie otworzy. Gdzie myśmy wylądowali?! Hostel mamy na jednej z głównych ulic w samym centrum. O co chodzi? Recepcjonista dodatkowo ani słowa po anielsku, więc w biegu trzeba było przestawić się na hiszpański, którego żadne z nas nie zna albo zna tylko trochę. Dogadaliśmy się bez kłopotu choć powoli. Zamieszanie z łóżkami w dormie i dostajemy znów podczas naszej podroży za tę samą cenę prywatną dwójkę. Rano miasto wcale nie wydało się przyjemniejsze. Angielskiego nikt nie rozumie. Wszędzie, nawet pod wielkimi biurowcami w samym centrum, porozstawiane są sterty śmieci które przegrzebują wciąż i wciąż kolejni ludzie. To jakoś dziwnie wygląda przed wejściem np. do muzeum. Podczas pierwszego spaceru po ścisłym centrum wciąż gdzieś się przewijały nam przez głowę porównania do Azji. W końcu spędziłam tam ostatnie 7 miesięcy. Pierwszy szok to tutejsze społeczeństwo. Eh. Wierzcie lub nie, ale w porównaniu do BA Azja ubiera się z szykiem! Hihi. Po ponad pół roku pomiędzy smukłymi Azjatkami i muskularnymi, śniadej cery Azjatami, tutejsi mieszkańcy są po prostu spasieni. Panie dodatkowo z zamiłowaniem ubrane w ciuchy o dwa numery za małe. Tak więc gdzie nie spojrzymy przewala się wał za wałem wypływając soczystym tłuszczem spod miniówki na stukilogramowej pani. Bleee. I gdzie Ci gorący Argentyńczycy? Eh... Brakuje nam też tej azjatyckiej gościnności, ciekawości i gadatliwości. Nikt nas tu nie zaczepia, nie zaprasza na pogawędkę, nie częstuje lokalnym trunkiem, nie robi nam zdjęć. Czasy sławy minęły. Czujemy się tu tacy... pozostawieni samym sobie. Nawet słońce jest tu inne. Już chyba wolę wysoką wilgotność w Azji południowo wschodniej niż tutejsze słońce które wbija się w ciało jak sztylet. Co jeszcze: BA jest po prostu puste! Jest 29 grudnia i wszyscy uciekli z miasta na długi weekend. Szok cenowy także dołożył się do ogólnego zniechęcenia. Cóż - po prawie trzydziestu godzinach w samolotach i lotniskach oraz przemierzeniu jedenastu stref czasowych zmęczenie mąci w głowie i wszystko wydaje się szare. Ale my się nie damy! :) Trzeba się otrząsnąć! Resztki starych kalendarzy co chwila lecą z nieba jak śnieg. To tutejszy zwyczaj wyrzucić stare kalendarze i notatki w ostatni dzień pracy. Bardzo mi się ten zwyczaj podoba. Jak nie można mieć śniegu no to kalendarze - dlaczego nie. Całe ulice pokryte są drobnymi papierkami. Hihi. Idzie Nowy Rok!!! Nowy Rok i nowy kontynent - ale będzie zabawa! Wspólne pomieszczenia hostelu wieczorem zapełniły się ludźmi. Większość mówi tylko i wyłącznie po hiszpańsku więc było ciężko na początku wbić się w tutejsze grupki ale powoli się rozkręciliśmy. Zmęczenie też rzucamy w kąt i wszystko nabiera kolorów. Hostel Rayuela jest jednym z chyba najlepszych hosteli podczas naszej podróży. To jak mieszkać u kolegi w mieszkaniu. Mamy nawet młodą rodzinę z 9 miesięcznym bobasem - maskotką hostelu. W Sylwestra wszyscy siadamy do wspólnego stołu. Każdy przyniósł co miał i tak stworzyła się międzynarodowa impreza. Świętowaliśmy Sylwester każdego kraju. Trochę nam umknął tylko australijski bo był za wcześnie (około 10 godzin przed naszym). Po jedenastej idziemy szukać imprezy na ulicach Buenos. Większość ludzi gromadzi się w Palermo w dyskotekach lub na nabrzeżu Puerto Madero. Dołączamy do dość skąpego tłumu na nabrzeżu. Cóż, w tradycji argentyńskiej Sylwestra spędza się w domu z rodziną więc spotkaliśmy tam głownie turystów i bawiliśmy się do rana z Brazylijczykami. Znów mogliśmy się porozumiewać po angielsku. Yes! W niedzielę mimo posylwestrowego kaca wybieramy się do San Telmo na niedzielny targ. Na placu Dorrego w centrum dzielnicy świętujemy Nowy Rok w stylowej restauracji. Tutejsze jedzenie to uczta dla podniebienia, jednak nie uciecha dla portfela. Scena targowa rozgrywająca się na całej długości ulicy Defensa przeszła wszelkie nasze oczekiwania. Pomiędzy wszędzie rozstawionymi stoiskami z Bóg wie czym grają zespoły muzyczne i to nie byle jakie. Gdzieś się przewinie pan z domowym burrito czy paru ulicznych magików. Na stoiskach można znaleźć wszystko od antyków i starych lalek po magnesy na lodówkę i indiańskie kolczyki. Wszystko pośród malowniczych kamienic San Telmo. Po Sylwestrze Buenos zapełnia się z dnia na dzień. Ulice Peru i Floryda opanowuje dziki tłum sprzedawców wszystkiego i niczego, naganiaczy, mieszkańców i turystów. Tu ktoś dzierga sweterki, tam wykluwa kufle, nabija skore ćwiekami, rzeźbi, maluje, wytłacza, wyszywa... Aż się kręci w głowie. Tluszczyk na paniach i panach tańczy pod kusym ubraniem z argentyńskim wdziękiem, a na chodniku za rogiem co jakiś czas potykamy się o czyjąś darmowa akomodacje. Ach to Buenos Aires! Do wszystkiego dołączmy jeszcze kolorową La Boca gdzie by dojść trzeba się przedrzeć przez mało przyjemne, choć ciekawe, dzielnice. W końcu za którymś rogiem źrenice zwężają się od ilości bijących w oczy kolorów i dodatkowo dźwięki - ach to argentyńskie tango! Zaglądamy w każdą dziurę by odkryć rożne artystyczne dziwadła. W co drugiej restauracji na powietrzu jest pokaz tanga. Jak na mój gust średnie. Normalnie za wieczór z tangiem trzeba zapłacić minimum (!) 190 AR. Według mnie nie warto i nie poszliśmy. Mimo bardzo turystycznego charakteru na ulicy Cominito, tuż za rogiem, znajdziemy bardzo miły argentyński klimacik. Jest tu nawet taniej niż w centrum czy na San Telmo. Kolejnego dnia zwiedzamy jeszcze Cmentario de la Ricoleta który zobaczyć naprawdę warto. Rzeźby grobowce i tworzony przez nie klimat to coś niesamowitego. Zaraz obok znajduję to o czym marzyłam od wielu miesięcy... Grillowaną kiełbachę w bułce z musztardą. Hihi! :) Może tutejsze chorizo to nie polska kiełbasa, ale zawsze. Nieco dalej w dzielnicy Palermo dla przeciętnego turysty nie ma w sumie nic ciekawego, choć miło można spędzić czas w parkach na południu, ogrodzie botanicznym czy zoologicznym, a wieczorem na północy restauracje i liczne kluby przy ulicy El Salvador zapełniają się tłumami. Jest to także bardziej przyjemna dzielnica dla przeciętnego mieszkańca BA niż poprzednie. Ma bardziej europejski charakter i znikają tu te wszędobylskie kraty i bramy. Jest czyściej i spokojniej. Podczas naszego pobytu w BA przenosimy się z centrum do San Telmo. Po pierwsze ze względu na promocje w tutejszym hostelu, po drugie San Telmo bardzo lubimy i znamy już jak własną kieszeń. Zwłaszcza po paru przypadkach zagubienia się w tych uliczkach. Nowy hostel mieści się w ciekawej starej kamienicy, gdzie korytarze między pomieszczeniami są na świeżym powietrzu. Jest dzięki temu miły przewiew i przestrzeń. Nikt tu z obsługi nie zna słowa po angielsku, a i tak bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Mamy tu w San Telmo nasze ulubione knajpki i pizzerie. Jedzenie na mieście jest dość drogie dlatego często gotujemy sami, ale przecież trzeba spróbować tutejszych specjałów. Bardzo popularne oraz stosunkowo tanie są restauracje z jedzeniem na wagę. Około 33AR za kilo. Jedzenie jest wyśmienite i każdego dnia można odkryć coś nowego. Polecam tanią pizzerie sprzedającą także popularne argentyńskie tapas na Bolivar Street zaraz poniżej Marketu San Telmo. Empanady za 3 AR duża pizza za 18 AR! Słynny argentyński steak to dość duży problem, bo ceny w restauracji zaczynają się od 70 AR! Za porcję. Eh - może później. Zycie nocne BA toczy głównie właśnie w naszym San Telmo w małych argentyńskich barach albo w Palermo, które jest miejscem tych większych i wypasionych klubów. Imprezy w klubach zaczynają się po 1am. W większości za dnia są to restauracje, które po północy przechodzą metamorfozę. Ta przyjemność nie należy do najtańszych, ale jak się dobrze popyta można znaleźć coś w rodzaju studenckich tanich barów i wiele promocji. Hostele rozdają także darmowe wejściówki. Pobyt w tym dziwnym mieście dobiega powoli końca. Przygotowaliśmy plan: Argentynę dzięki przewodnikom i sugestiom innych napotkanych podróżników. Porezerwowaliśmy hostele i podszkoliliśmy się już z hiszpańskiego. Z czystym sumieniem możemy powiedzieć ze rozumiemy prawie wszystko. Choć z mówieniem jest gorzej, nie mamy żadnych problemów z porozumieniem się z ludźmi. Maxa włoski jest także bardzo pomocny. Hiszpański rozbudowaliśmy także o słownictwo komputerowe gdyż Maxa laptop się posypał dość poważnie. Daliśmy radę i już działa. Podsumowując: Buenos Aires to nie miasto na dwa dni. Tylko dzięki dłuższemu pobytowi odkryliśmy tutejszy unikalny klimat. Nawet spacer przez te same miejsca za każdym razem jest inny. Czasem zobaczymy coś zupełnie nowego. Na przykład w drodze do La Boca znajdujemy park gdzie latają jaskrawozielone papużki. Każdy także dzień w mieście jest inny. Inaczej ulica żyje w południe, inaczej wieczorem. Miasto ma tu swój własny rytm. Ostatni nasz sobotni spacer przed wylotem był wspaniałym pożegnaniem z miastem. Zdecydowaliśmy się w końcu spróbować argentyńskich słynnych steków. Kolejny wydatek, ale jak tu specjałów narodowych nie skosztować. Max powiedział, że wyśmienite. Ja tam miłośnikiem wielkich kawałów czerwonego mięsa nie jestem, wiec niewiele mam do powiedzenia. Hi hi. W weekendy większość sklepów i restauracji jest wyzamykana. Ludzie spędzają czas z rodziną w domu, przed domem na ulicy, w parku... Całymi grupkami skupiają się wokół kosza z kanapkami i termosu z ciepłą wodą by przygotować swoją mate. Dzieciaki graja na perkusji gdzieś w szczerym polu. Panuje atmosfera beztroskiego południowoamerykańskiego relaksu. Buenos wcale nie jest też tak niebezpieczne jak nas straszono na początku, choć wiadomo - przezorności nigdy za wiele. Nie raz spacerowałam z aparatem fotograficznym po biednej dzielnicy i ludzie się tylko uśmiechają do obiektywu. Na koniec Max pragnie dodać ze jak na miasto gdzie sprzedaje się litrowe piwa, brak toalet publicznych to skandal. :) Przed nami dalekie południe, Ushuaia, pingwiny, cieśnina Magellana, patagońskie góry, jeziora okolicy Beriloche, pustynie północnego Chile i nowi przyjaciele. Przygodę z Ameryką czas zacząć na dobre! 
Szybkie info praktyczne o BA:
Bankomaty są dostępne. Wymiana pieniędzy w kantorach lub na ulicy u ludzi krzyczących kambio kambio - druga opcja mniej polecana.
Uwaga!!! Znak $ odnosi się tu do peso argentyńskiego zwanego także dolarem!!!
Dolar jest w ogólnym obiegu jak peso. Można płacić w hostelach i niektórych sklepach.Autobus z lotniska międzynarodowego nr 8 do Playa de Mayo: 2 AR.W nocy prywatny autobus wraz z dowozem pod hotel: 70 AR
Autobusy miejskie: 1,25 AR dokładnie wyliczone ponieważ nie wydaje reszty.Metro: 1,10 AR za przejazd, do zakupienia na każdej stacji. Można zmieniać linie, bilet ważny do czasu opuszczenia metra.
Taxi z centrum na domestic aeroport: około 40-50 AR
Jedzonko: woda duża ok 4 AR, paczka makaronu: 3AR, paczka knorra do spaghetti: 5 Ar, puszka kukurydzy 4 AR. Piwo od 6,50AR. Bardzo poważnie jest brana pod uwagę ochrona środowiska i za butelkę sklepy życzą sobie od 2-4AR
Chorizo w bułce od 8 AR, Empenada od 3 AR,
Polecamy pizzerie Muzarella na Bolivard. Pizza duża 18 AR
San Telmo i niedzielny market:


La Boca:



Cementario de la Recoleta:





2 komentarze:

  1. No chyba nie mialas szczescia, bo w Argentynie jest duzo ludzi mowiacych po angielsku. Tez tak mi sie wydalo jak bylam w Polsce, ze malo bylo tam ludzi ktorzy znali angielski.
    Buenos Aires jest szary i ludzie generalnie nie sa tacy fajni, bo sa ciagle zastresowani i w ogole. (ale jest tez bardzo fajnych i ciekawych ludzi i miescj do zwiedzania - ja nie mieszkam w Bs As ale lubie tam przyjezdzac od czasu do czasu i spacerowac, bo znajdzie sie wszystko czego nie ma na wlasnym miescie - , no i niektorzy z nami mowimy po angielsku i po polsku nawet :P )
    Argentyna jest bardzo duza, wiec nie mysl ze wszyscy argentynczycy sa tacy jak ci ludzie z Buenos Aires, tz "porteños". No ale to chyba za duzo gadac bo reszty twoich postow o Argentynie nie przeczytalam ale na pewno na koniec podrozy zdalas sobie sprawe ze ludzie sa inni w kazdym rejonie.

    Gratuluje Cie za odwage, ja tez bym chciala podrozowac po swiecie ale do tej pory odwagi nie nabralam :P
    Pozdrowienia z Argentyny i przepraszam za bledy w pisaniu, moj polski nie jest jeszcze taki dobry jakbym chciala :P

    Ana

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak napisalam w poscie szarosc Buenos Aires byla zdwojona kontrastem do ledwo co pozegnanej Azji.Co do Angielskiego moze sa ludzie ktorzy cos tam z siebie wydusza ale raczej zadko ktos sie przejmuje wysilaniem. Nawet w agencjach turystycznych, autobusowych itp. W porownaniu do Peru, Ekwadoru czy Kolumbii angielski w Argentynie jest kiepski. Nawet w POlsce nie ma mozliwosci pracy w agencji podrozy bez znajomosci angielskiego.

    Podrozowanie po swiecie w cale nie jest trudne. Zazdroszcze Ci ze masz tak blisko do tych wspanialych panstw Ameryki Poludniowej. Gdybym mogla kazdy urlop spedzalabym gdzies w Boliwii Kolumbii czy w Ameryce Srodkowej.

    OdpowiedzUsuń