Z samego rana łapiemy autobus do Bago. Tu czekamy na transport do Kalaw. Znów mamy przyjemność zakosztować tutejszych zwyczajów. Już pomijając fakt, że w restauracji obsługuje nas czterech panów gotowych do spełnienia każdego naszego życzenia to jeszcze jeden zaczyna nas wachlować ot bo nie ma wiatraka :) Po około 14 godzinach w nocnym busie jesteśmy na miejscu około 6 rano trzęsąc się z zimna.
Temperatury tutaj o wiele niższe niż te do których się przyzwyczailiśmy. Dłuższą chwilę zajęło nam znalezienie hotelu gdyż większość była zapełniona pielgrzymami z powodu wizyty jakiegoś ważnego mnicha. W końcu się udaje i od razu zostajemy także wciągnięci w wyprawę taksówką po okolicy i do jaskini Pindaya . Miejsce niesamowite. Sam widok na monastyr wtopiony w zalesione wzgórze jest wspaniały. Jaskinia inna niż zwykle. Zamiast stalagmitów i stalaktytów z każdej strony otaczają nas niezliczone posągi Buddy które tworzą swoisty wielopoziomowy labirynt. Po grocie taksówkarz zabiera nas do kolejnych atrakcji. Nikt tak naprawdę nie wiedział gdzie dalej jedziemy bo interesowała nas głównie jaskinia, ale spoko -zobaczymy co się będzie działo. Zawozi nas jeszcze na lokalny market - gdzie porobiliśmy mnóstwo zdjęć. Dalej do uroczego, najstarszego w okolicy monastyru oraz do fabryki papieru i parasolek. Znów na każdym kroku spotykamy grupki życzliwych ludzi. Tyle uśmiechów i pozdrowień wokoło sprawia, że każdy dzień jest radosny. W końcu taksówkarz odwozi nas do hotelu - nareszcie, bo wszyscy byli strasznie zmęczeni i głodni. Prądu znów nie ma. Jutro zaczynamy dwudniowy treking, a nasze aparaty już na resztach mocy. Tak to już w Birmie jest. Prąd od rządu - czasem jest. a czasem go nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz