Na drugi dzień, kiedy deszcz w końcu przestał padać, okolica ukazała nam się w nowym świetle. Miasteczko na północy jeziora, gdzie się zatrzymaliśmy - naprawdę urocze. Parę ulic na krzyż, mały targ parę restauracyjek i port – nieco zalany, gdyż poziom wody wyższy niż zwykle. Wczoraj była łódka i zwiedzanie jeziora od “wewnątrz”, więc dzisiaj bierzemy rowery. Na pierwszy rzut - wschodnia strona jeziora.
Droga sama w sobie nie jest ciekawa i położona dość daleko od jeziora.
Mijamy jedynie parę przydrożnych knajpek i szkół z rozwrzeszczanymi dzieciakami. Po drodze odbijamy w wijącą się ostro pod górę w drogę do winnicy. Po szybkim zwiedzaniu decydujemy się na degustację win tutejszej marki: Red Mountain (2000 Kiat). Jak już zakosztowaliśmy luksusu, tak poszliśmy za ciosem i na następnym skrzyżowaniu odbiliśmy do malowniczo nad jeziorem położonego resortu. Na bungalow delux za 100-170 nie było nas stać, ale widoki za to za darmo.Droga sama w sobie nie jest ciekawa i położona dość daleko od jeziora.
Następnego dnia zwiedzamy zachodnią stronę jeziora. Tutaj historia zupełnie inna. Droga przed dłuższy kawałek wije się brzegiem malowniczego jeziora, za którym ciągną się pasma zamglonych wzgórz. Mknąc po błotnistej drodze mijamy grupki radosnych i życzliwych ludzi oraz skromne chatki na palach z gromadką bawiących się tam dzieci. Wszyscy się uśmiechają i żwawo machają w naszym kierunku. I mimo że droga wymaga trzymania kierownicy oburącz - odmachać wypada. Taka Birma jest i trzeba się z tym pogodzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz