czwartek, 3 listopada 2011

Pagan - w krainie 4 tysięcy stup

Trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce by się zgubić. Ja, Max i Ania rowerem przemierzamy połacie zielonego terenu. Podążając do kolejnego dumnego zarysu pagody na horyzoncie mijamy uśmiechniętych ludzi pracujących w polu i stada kóz. Tak właśnie się najlepiej zwiedza Pagan. Uciekając od najsłynniejszych stup, w poszukiwaniu swoich własnych -cichych, pustych i tajemniczych.
Kiedy cel zostanie osiągnięty,  radość da nie tylko chłód murów, ale i odkrycie że można się małym korytarzykiem wdrapać na szczyt. Na górze okrzyk zachwytu sam wydostaje się z gardła. Pośród kolorowych pól i wysokich palm wyrastają setki ceglastych budowli o dzwonowatych kształtach.  Mimo że Pagan to najbardziej turystyczne miejsce Birmy, to jednak wciąż zachowuje swój niepowtarzalny charakter, którego nie znajdziecie w Angkorze. Spędziliśmy tu ponad dwa dni jeżdząc po okolicy na rowerze i wciąż odkrywaliśmy nowe miejsca i nowe tajemnicze schody czy schowane w ciemnościach malowidła. Tutaj można się poczuć jak prawdziwy odkrywca. Czasem poprowadzi nas pani z chatki obok by otworzyć nam drzwi do ciemnych wnętrz. Przy bardziej znanych stupach panuje tłok i gwar. Ludzie bywają podstępni. Zaprowadzą na najlepsze miejsce na zdjęcie czy pożyczą latarki, ale później krzyczą o prezent. Przyjmują wszystko od długopisów po tusz do rzęs.
Zatrzymaliśmy się w Nyaung U położonym około 3 kilometrów od Old Bagan. Miasteczko w okolicy marketu po prostu cuchnie o każdej porze dnia i nocy odpadami składowanymi zaraz za budynkami na głównej ulicy. Dlatego najlepiej znaleźć hotel gdzieś dalej, a wybór jest akurat tutaj jak na birmańskie warunki dość duży. Nasze miejsce: Oasis hotel wydawało się na pierwszy rzut oka bardzo przyjemne. Z czasem starsze małżeństwo właścicieli zaczęło być bardzo nachalne, co chwilę prosząc o prezent. Ostatniego dnia stali nad każdym z nas z osobna całymi godzinami. Eh. Tak czy owak czas nam płynął bardzo przyjemnie. Jedzenie w okolicznych restauracyjkach (przy ulicy gdzie jest Bagan restaurant i cyber cafe-każdy wskaże drogę) było wyśmienite. Jedno z najlepszych jakie jadłam w Birmie. Dwukrotnie wybraliśmy się na zachód słońca, ale tak naprawdę wschód słońca pobił zachód tysiąckrotnie. Nigdy tak nie cieszyliśmy się z pobudki o 4 rano :) Na stupie którą wyszukaliśmy wcześniejszego dnia byliśmy jako pierwsi jeszcze jak było ciemno. Później dołączyło do nas parę osób. Z czasem wraz z podnoszącym się słońcem; z ciemności wyłaniały się kolejne szpiczaste sylwetki osnute w porannej mgle. Coś wspaniałego! Trzeciego dnia pobytu nocnym autobusem wróciliśmy do Yangon. Przed nami lot do Bangkoku, dalsza przygoda i duże zmiany. Ja, Ania i Max jedziemy aktywnie odpoczywać na tajskie wyspy: nurkowanie, snurkowanie, cień palm i biały piasek. Z Magda w tym punkcie rozstajemy sie juz na stale.








.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz