wtorek, 8 listopada 2011

Koh Tao, las palmowy i podwodny świat

Ostatnie dni spędziliśmy bardzo aktywnie na Koh tao. Słyszałam opinię, że wyspa jest nudna. O nie! Nawet pomimo pory monsunowej było świetnie, pogoda nam sprzyjała i nie było tłoczno. Wiele miejsc - restauracji i klubów nurkowych było zamkniętych, ale to czego potrzebowaliśmy bylo otwarte.
Mimo ogólnego spokoju zawsze można było znaleźć miejsce gdzie coś się działo. Przybyliśmy po 10 rano wprost z Bangkoku po nocy w super komfortowym busie i prawie 3 godzinach na łodzi. Nocleg nas znalazł sam jak zwykle. Postanowiliśmy zostać przy głównej plaży właśnie ze względu na duży wybór wciąż otwartych klubów nurkowych i innych atrakcji. Nie zatrzymaliśmy się przy samej plaży, a w Happy Bungalow nieco dalej, gdyż ceny nas po prostu zabiły. Od 600 Bath za dwie osoby. Z biegu wzięliśmy wycieczkę wokół wyspy ze snurkowaniem na następny dzień u naszej gospodyni. Tylko 500 Bath - najtaniej w okolicy. Resztę dnia spędziliśmy na zapoznawaniu się z wyspą i miejscowymi. Szokuje tutaj wręcz prawie brak Tajów. Po prostu giną gdzieś pomiędzy ogromem pracujacych tu wszędzie białych instruktorów nurkowania, barmanów, naganiaczy, recepcjonistów itp. Inwazja! Czy ktoś to powstrzyma!? Następnego dnia wcześnie rano przyjeżdża po nas pick up i jedziemy na przystań. Na łodzi panuje przemiła atmosfera. Naszymi przewodnikami snurkowania są zwariowani Tajowie - cud! Opływamy całą wyspę oraz dopływamy do malowniczych wysp Nang Yuan z krystalicznie czystą wodą i piękną rafą. Po drodze zatrzymujemy się w paru miejscach na snurkowanie. Toczące się tu życie podwodne jest niesamowite. Gdyby nie zaciśnięte wokół rurki usta to by mi szczena opadła. I strasznie żałuję, że nie mamy aparatu do podwodnych zdjęć, bo to po prostu trudno opisać. Nie jest to może największa czy najbardziej kolorowa rafa, ale mimo to potrafiła wręcz zahipnotyzować. Ryb wszelkich kolorow, kształtów i wielkości było zatrzęsienie. Nie raz wpływaliśmy w ławice albo małe rybki zaczynały nas skubać. W jednym miejscu natrafiliśmy na małe tzn nieco ponad metrowe rekiny. TO było przeżycie. Pomiędzy przystankami częstowano nas owocami. Do dyspozycji byla kawa, woda, herbata, a później tez lunch. Wstęp na prywatne wyspy Nang Yuan był płatny 100 Bath, ale naprawdę warto. Widoki, piasek, rafa jak nigdzie indziej. Wróciliśmy po czwartej totalnie wyczerpani. Po kolacji udało nam się zarezerwować lekcje nurkowania. Zdecydowaliśmy się na Discover Diving. Jednodniową przygodę z nurkowaniem za 1500 Bath. Wieczorem jeszcze aerobik w klubie i zabawy z ogniem.
Nurkowanie zaczynamy od szybkiej lekcji w barze o 10 rano i wypełnienia ankiety medycznej i innych papierzysk. Potem łódź zabiera nas na miejsce pierwszej praktyki. Fale były dość silne, a plaża otoczona przez skały, więc było dość ciężko, ale może dzięki temu uczyłam się szybko. Mały błąd i usta smakowały słonej wody. Po paru ćwiczeniach zaczynamy zanurzenie. Jak już się opanowało ból uszu i poruszanie w wodzie z całym tym sprzętem zaczęła się frajda. Podwodny świat stanął przed nami otworem. Wiem na pewno, że w przyszłości zrobię caly kurs nurkowy. Ten ogrom wody ponad i zarazem dziwne poczucie wolności prawie jak latanie. Po wypłynięciu byłam podekscytowana jeszcze przez całą resztę dnia! Wróciliśmy znów po piątej. Kolejny dzień pełen atrakcji. Dodam jeszcze, że jedzenie na Koh Tao jest najlepsze jakie jadłam w Tajlandii, a ceny jak na wyspy powiedzmy że do przełknięcia. Muszę przyznać, że przestaliśmy tu na jedzeniu oszczędzać. Bo jak tu nie spróbować owoców morza czy wyśmienitej ryby - najlepszej w waszym życiu. Co tam że kosztuje 200Bath. Eh żyje się raz J Bawimy się wyśmienicie i o to chodzi.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz