poniedziałek, 21 listopada 2011

Cameron Highlands: turystycznie - z deszczu pod rynnę

Trochę mam zaegłości w postach, ale czasem szkoda czasu na siedzenie na internecie. Tyle się dzieje po drodze i tak wszystkiego opisać nie można. Wracając do tematu: wyjeżdżając z Tajlandii myśleliśmy, że odpoczniemy na chwilę od turystycznego kiczu. Jednak nie. Tanah Rata i okolica okazały się wielkim wakacyjno-weekendowym resortem dla malezyjskich mieszczuchów i białych turystów. KFC, starbucks pod junglą i tysiące olbrzymich kurortów zasłaniających widok w każdą stronę.
Poza paroma ciekawymi ścieżkami przez junglę i cudnym widokiem na plantacje herbaty, które się ostały tylko dlatego że są biznesem samym w sobie, według naszej całej trójki nie ma tu nic godnego uwagi, ale każdy musi przekonać się sam. Nawet by zrobić zdjęcie owych zielonych herbacianych wzgórz trzeba oddalić się kawałek od szarych wielkich blokowisk. Całe autobusy turystów przyjeżdżają na sztucznie "wypolerowaną" agroturystykę pozwiedzać liczne szklarnie warzywne, plantacje truskawek, kaktusów i półżywe motyle zamknięte w klatce niedaleko wielkiej budowy odprowadzającej ścieki do rzeki. Wszystko opatrzone turystyczną ceną i turystycznym szykiem. Truskawki nie są uprawiane gruntowo jak u nas ale na półeczkach i choć przyzwoite nie dorównują naszym polskim. Jest tu znacznie chłodniej, wręcz byłam zmuszona do wyciągnięcia polara nieużywanego już dobre parę miesięcy. Mimo wszystko my się odnajdziemy wszędzie no i miło odpocząć od upałów. Zapuściliśmy się więc w leśne ścieżki herbaciane plantacje a na deser truskawki samemu zebrane z krzaczka i pyszne truskawkowe lody. Jako że niedawno minął miesiąc naszego wspólnego podróżowania postanowiliśmy to uczcić a jak już szaleć to z rozmachem i gustem. Dobry szampan - nie jakieś tanie wino, parę paczek świeżych truskawek i idziemy pod las.Czasem można sobie pozwolić na odrobinę luksusu. Za podróżowanie!! Zwiedziliśmy także wilgotny las tu zwany mossy forest (mszany las) gdzie wilgotność sięga chyba 100%. Grunt jest miękki a przy każdym kroku spod buta wydostaje się woda. Mech pokrywa wszystkie drzewa i jest o wiele chłodniej niż poza lasem. Zupełnie nie ma sensu brać tu wycieczek - nie warte są złamanego grosza. Wszystko można zobaczy samemu. Nawet wpomniany mossy forest można zobaczyć po drodze na najwyższe wzniesienie w okolicy Brinchang. Wystarczy wejść w ścieżki odchodzące od głównej drogi byle nie za głęboko by się nie zgubić. Mieliśmy tutaj także pecha co do restauracji. W orchid market w centrum wszystkie 3 nasze zamówienia były ohydne w innej kucharz wysmarkał przy nas nos w rękę po czym chwycił kurczaka tandori, a w następnej pomimo że jedzenie wyglądało wyśmienicie i smakowało także dobrze po połowie mojej porcji zaczęłam wyciągać z jedzenia nóżki a później korpusik czegoś spalonego - prawdopodobnie karalucha. Cóż dostałam obiad gratis a niesmak dobrze było przepić tutejszą whisky. Trzeciego dnia bierzemy transport do Kuala Lumpur skąd mamy samolot na Bali. W życiu nie jechałam bardziej luksusowym autobusem a cena tylko o 2RM wyższa od publicznego busa. Malezja szokuje i zadziwia na każdym kroku.W Kuala Lumpur kierowca wysadza nas przy kolejce i autobusach na lotnisko. Wszystko idzie szybko i sprawnie. W biegu łapiemy widok na Petronas Tower.



Poza ladnymi widokami za ktorymi trzeba sie bylo nachodzic okolica w wiekszosci wyglada tak:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz