Postanowiłam przeskoczyć ostatnie dwa miesiące podróżowania po Australii i zacznę jednak od Bali. O
Australii nadrobię później. Przepraszam za zamieszanie, ale zrobiłam się leniwa w pisaniu. Pierwszy tydzień spędziłam na wyspie w małej
wiosce Canggu przy Echo Beach. Znalazłam się tu zupełnie przez
przypadek i tak już zostałam, wciągnięta w środowisko tutejszych expatów. Jak się tu znalazłam....? Po prostu na lotnisku spytałam
pewną trojkę młodych ludzi czy nie chcą dzielić taksówki do Kuty, a oni się zgodzili.
Tam mieli zakupić deskę surfingową i ruszyć dalej na jakąś surferską plażę o której w
życiu nie słyszałam. Koniec końców pojechałam z nimi. Znaleźliśmy rewelacyjny pokój na całą naszą czwórkę
za 30$. Co jest całkiem niezłą ceną. Na miejsce zajechaliśmy jednak
bardzo późno ale pani gospodyni zgodziła się jeszcze ugotować nam
kolacje i zasiedliśmy na tarasie ze świeczkami, a w około balijska
architektura. Rewelacyjny początek przygody na Bali. Dnia następnego
kiedy moi przyjaciele poszli surfować ja wybrałam się na spacer po plaży. Miejsce okazało się wspaniałe.Niewiele tu turystów. Na plaży
jest parę restauracyjek i wielka świątynia wzniesiona z czarnego
wulkanicznego kamienia. Panuje tu przyjemny wioskowy klimat. Ludzie są mili i uśmiechnięci i nie tak fałszywi jak to bywa w turystycznych
miejscach. Na śniadanie zamówiłam sobie standardowo naleśniki z
bananami i kawę. O balinezyjskich naleśnikach myślałam już od dawna.
Niby takie nic a cieszy. Zwłaszcza gdy zajadając można obserwować
poranne ceremonie balijskie i wracających z wody mokrych surferów. Z
nowymi przyjaciółmi spędziłam 3 dni. Przyjechali tu na weekend z Singapuru. Tak sobie jeżdżą co parę tygodni-fajnie! Jednego wieczoru wybraliśmy się do Deus najdroższej restauracji w okolicy gdzie i tak
w porównaniu z Australią jest tanio, a jedzenie jest rewelacyjne.
Dodatkowo znajduje się tu sklep z motocyklami. Remontują i sprzedają
stare maszyny za niebosiężne kwoty. Dnia drugiego postanowiłam sprawdzić lokalną spelunkę gdzie dnia poprzedniego widziałam małą imprezę. Szybko wciągnęłam się w towarzystwo. Okazało się że wszyscy
to lokalni, znaczy mieszkający tu cztery lata albo dłużej i każdy ma
ciekawą historie do opowiedzenia. Poznałam miedzy innymi producenta koncertów muzycznych który pracował z takimi kapelami jak U2 (trasa
po Ameryce Południowej) Lady Gaga czy Rolling Stones, bilion-era z
diamentowej rodziny z Afryki który ma tutaj sierociniec czy bankiera
z Melbourne który nigdy nie miał karty bankomatowej i kasę trzyma w
skarpecie. Wszyscy siedzą sobie w tej lokalnej spelunce którą ciężko nazwać barem gdyż sprzedają tu tylko piwo (jeden rodzaj - bintang) i wódkę (zawsze lana podwójnie czyli prawie pół dużej szklanicy)
Ostatecznie postanowiłam zostać w Canggu dłużej. W barze zaoferowano
mi nocleg za free jeśli będę dużo pić. oczywiście do ostatniego
klienta. W końcu nie mam żadnych
planów gdyż Bali widziałam jako tako podczas poprzedniego pobytu prawie dwa lata temu (ale ten czas leci)
Teraz idę tam gdzie woła mnie przygoda. I wole siedzieć w małych przytulnych miejscach chłonąć klimat i angażować się w lokalne życie niż skakać z miejsca na miejsce. Wciąż się zastanawiam czy jechać na Lombok i Gili. W niedziele pożegnałam się z ludźmi którzy mnie tu przywieźli i po kolejnym dniu sączenia świeżych soków owocowych na plaży poszłam z nowymi znajomymi ze
spelunki na koncert na plaży. Co niedziele jest tu wielka impreza na którą zjeżdżają się wszyscy z okolicy a nawet z Kuty czy Seminyak. Głównie bardziej wyrafinowane towarzystwo przyciągnięte przez
olbrzymie BBQ z owoców morza. Poznałam tu kolejne osobistości. W nocy pojechałam z producentem na kolejny
koncert do Seminyak. Daryl zagrał z kapelą parę numerów, a ja robiłam za fotografa. Ale była
zabawa! I tak kolejne dni mijały mi na plaży lub w barze lub włócząc się po malowniczej wiosce gdzie w cieniu balijskiej architektury wciągałam sok kokosowy z młodego kokosa i zaczepiałam lokalne
dzieciaki. Poznawałam coraz więcej ludzi. Każdy jest tu otwarty a dodać do tego jeszcze mój charakterek i zrobiło się ciekawie. Po
trzech dniach znałam tu tylu ludzi że wszyscy zaczęli myśleć że ja tu
mieszkam już od dawna! Jednego wieczoru do stolika przysiadła się
bardzo mila blondynka 43 lata a wygląda na 32. Wszyscy tu wyglądają
niesamowicie zdrowo i zachowują młody
charakter! Okazała się lokalną businesswoman. Rewelacyjna kobieta. Poprosiła mnie o pomoc w napisaniu
listu do jej Babci która jest Polką i zaprosiła mnie na BBQ do swojej
willi. Spędziłyśmy na plaży miły wieczór. Później zaczęły się schodzić inne osobistości (jak zawsze) bilion-er (który zawsze wygląda
jak łachmaniarz) zaczął mówić o pokazie mody na który leci w weekend
do Nowego Yorku a inni mówili o botoxie i takie dziwne rozmowy. BBQ następnego dnia okazało się ucztą w dodatku w niesamowitym klimacie
binezyjskiej ekskluzywnej willi. Zobaczcie na zdjęcia bo to aż ciężko opisać. Poznałam tu kolejnych biznesmenów. Musze się przyznać że czułam się jak mała głupia dziewczynka pośród tych grubych ryb. Bardo
dobrze się jednak bawiliśmy i każdy wymienił się ze mną Facebookiem.
Jednym z tematów była filantropia i przeróżna charytatywna działalność. Zaczęłam także drążyć temat pod względem tego czy nie potrzebują jakiegoś lekarza bez doświadczenia przez ostatnie 3 lata.
Ostatecznie Dona zorganizowała mi spotkanie w Kucie za parę dni.
Yeah!!! Zobaczymy co się będzie działo, Do willi wpadłam także następnego dnia na śniadanie. Rewelacja ale także dziwne uczucie
kiedy śniadanie robi mi służba! Poznałam także tu Denis która także
ostatnio złamała twarz (no właśnie nie wszyscy wiedzą że w Australii roztrzaskałam prawy policzek na drobne kawałeczki i moja dalsza podróż stanęła pod znakiem zapytania-to już wiecie) Rozmawiałam z
Denis o podejściu do wypadku i tak rozmawiamy
ze sobą jakbyśmy słyszały same siebie. Znaczy nasze charaktery i podejście do
wielu problemów jest zupełnie identyczne... Ostatecznie okazało się że jest urodzona także 18 tego lutego jak ja!!! Ale dziwnie!! Dobrze
mi płynął czas w tej wiosce. Po obcowaniu w Cairns głównie z młodymi
backpackerami i ich dziwnymi problemami zmiana klimatu na starszych
ludzi z nieco innym spojrzeniem na świat i niesamowitymi historiami była ciekawym odświeżeniem. Stałam się jeszcze lokalnym dziwadłem
jako że nie serfuje (bo mam połamaną twarz) nie medytuje, nie jeżdżę na motocyklu bo tu każdy jeździ i śpię w barze, który jest w
dodatku nawiedzony. Ja tam widziałam duchy raz, śpiąc w jednym z nieużywanych pokoi na tyłach. Pokój jak z horroru z baldachimami nad głównym łóżkiem i staromodnym łóżeczkiem dla dziecka w
rogu. Rano
kiedy powiedziałam o tym właścicielowi jako żart (bo, a może mi się śniło) on na to że to prawda i że miał zamówić szamana ale mu się nie
chce bo te duchy nie są groźne i jego córka też je widzi. Ha-ha co za
dziwy na tej wyspie. Kiedy zaczęłam rozmawiać o takich dziwach ze
znajomymi okazało się że niektórym też przytrafiły się dziwne
paranormalne historie, które wymagały ceremonii oczyszczająco-poświęcających. Po tygodniu postanowiłam jednak ruszyć
w nowe miejsce no i miałam spotkanie w Kucie z jedną z organizacji
charytatywnych. Wyjechałam wraz z producentem który wracał do
Londynu. Przynajmniej załapałam się na darmowy transport. W ostatnią
noc odbyła się jeszcze pożegnalna impreza najpierw w naszej spelunce, a później w willi z basenem jednego ze znajomych. Na koniec nie obyło się bez przygód. Producent musiał zapłacić za motocykl i za
rachunek w barze (500$) i za noclegi itp, a tu okazało się że karty zostały zablokowane przez bank ot tak. 3 godziny do samolotu i powstała wielka awantura. Eh Były bankier oczywiście znów próbował udowodnić wszystkim że trzymanie kasy w skarpecie jest lepszym rozwiązaniem hi-hi. Ostatecznie
wszystko się wyjaśniło i producent dojechał na lotnisko, a ja do Kuty.
Moja śniadaniowa lokalizacja
Tam mieli zakupić deskę surfingową i ruszyć dalej na jakąś surferską plażę o której w

Moja śniadaniowa lokalizacja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz