czwartek, 14 lutego 2013

Podróż za jeden uśmiech


Nowa Zelandia przywitała nas darmowym samochodem, darmowym jedzeniem ,darmowym noclegiem, darmową imprezą i kupą darmowej zabawy. Po prostu podróż za jeden uśmiech. Zaczęło się jednak kiepsko... Na lotnisko przyleciałam o 5 rano. O 9-ej mieli po nas przyjechać z agencji samochodem, a tu nic. Pan w telefonie powiedział że blisko i musimy iść na piechotę bo coś tam. Okazało się jednak że było to ponad 40 minut z plecakami przez autostrady.
 Kiedy w końcu zjawiliśmy się pod agencją pani była zaskoczona bo czekała na nasz telefon by nas odebrać. Okazało się, że wcześniej połączono nas z centralą w Nelson i koleś który  miasta Christchurch nigdy na oczy nie widział tak nas właśnie przez autostrady przegnał. Cóż. Ostatecznie spacer nam się opłacił bo dostaliśmy dwa dni wynajmu za free!!!!  Pognaliśmy od razu na drogę w kierunku jeziora Tekapo gdzie zatrzymaliśmy się na piknik pod starym kościołem i dalej aż do Aoraki- Mt Cook Village. Nie będę opisywać widoków bo od tego są zdjęcia. Mt Cook Village to super turystyczna miejscowość. Same hotele, motele i centrum informacji dla wspinających się. Taki sobie klimacik. Przeszliśmy się po pobliskiej okolicy, ale że lało i zachmurzenie było duże postanowiliśmy ruszyć do Twizel na nocleg, bo w wiosce było drogo. (od 39 NZ$ wzwyż)W Twizel znalezienie noclegu okazało się niemożliwe. Pan z jednego z moteli wydzwonił wszystko w okolicy i nic (nawet tych droższych opcji) Wszystko zarezerwowane na najbliższy tydzień. Nic nam innego nie pozostało jak iść do wioskowego pubu na piwo i tyle. Może cud się zdarzy... I się zdarzył. W ogródku piwnym poznaliśmy typowych ciężko pracujących i ciężko pijących Kiwi. Boso Stopa Jo i Od Stup do Głowy Wytatuowany David jak dowiedzieli się, że zamierzamy spać w samochodzie zaprosili nas do siebie i już po pierwszym piwku podążaliśmy za nimi w nieznane. Nie powrócimy już na trekingi do Mt Cook NP, ale cóż bardziej sobie cenie kontakt z lokalną kulturą. Po około pół godzinie jazdy zajechaliśmy do malutkiej wioski Otematata nad jeziorem Aviemore. Prześliczna okolica otoczona górami. Trochę zboczyliśmy z naszego szlaku, ale co tam. W prześlicznym małym domku z różowymi poduszeczkami, pluszowymi  kotkami w łazience i innymi prze słodkościami przywitano nas wyśmienitą kolacją i skrzynką piwa. Jo chwiejąc się już nieco przygotowała szynkę z grilla w ananasach, jajka w majonezie, sałatkę, pikle i inne drobnostki-uczta! Później słuchaliśmy różnych dziwnych historii. Ooooooo!!!! Życie Jo to scenariusz na dobry film. Niektórych historii aż nie chce powtarzać. Ogólnie do 7go roku życia żyła w Bangkoku i Sajgonie, a to było w latach siedemdziesiątych więc sobie wyobraźcie! Jej ojciec był kimś ważnym i wychowywana była przez tajską służbę. Powróćmy do teraźniejszości. Chłopaki którymi się teraz opiekuje to drwale  w warunkach ekstremalnych. Pracują w wysokich górach i w różnych dziwnych miejscach. Ciężka praca, ale zarabiają przynajmniej więcej niż typowi Nowo Zelandczycy, choć i tak mało jak na tak ciężkie warunki pracy. Oto jak wyglądał nasz pierwszy dzień na tej wyspie. Zabawa i pogaduchy trwały dość długo. Rano nam się nie chciało wyjeżdżać. Jo zaprosiła nas na cały tydzień, ale czekała na nas Wanaka i inne rejony Nowej Zelandii więc po pysznym śniadaniu ruszyliśmy dalej.







3 komentarze:

  1. Oj...jak ja bym sie do Was dolaczyl;) Ps. dzieki za info o OZ. Wyslalem juz aplikacje. Moze wopadniesz do Sydney w odwiedziny jak bede?;) Jacek;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zobaczymy zobaczymy, W sydney jeszcze nie bylam wiec dlaczego nie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oby dalej też było darmowo! Serdecznie pozdrawiamy i życzymy wspaniałych wrażeń!!

    OdpowiedzUsuń