Większość tras trekingowych jest położona kawałek od miasta i większość backpackerów korzysta ze stopa. My szczęśliwie mamy samochodzik. Nie mieliśmy wiele czasu więc zrobiliśmy parę małych trekingów.Jeden na górę Iron, a drugi do lodowca Rob Roy. Zachmurzenie było dość duże więc zdjęcia powychodziły takie sobie. Oba trekingi dość łatwe. Drugi wiedzie przez teren Mt. Aspiring National Park do którego trzeba dojechać drogą szutrową. Tragedia. Nasz mały samochodzik wpadał w takie wibracje że myśleliśmy że się rozleci w drobny pył. 20km/godzinę i ani kilometra więcej i tak przez prawie godzinę!! Treking za to był fajny.
Wieczorkiem można posiedzieć w barze nad jeziorem albo wrzucić kiełbaski na jeden z plażowych publicznych grylli. Ot taki chill out.
Na koniec trochę o naszym pierwszym hostelu w Nowej Zelandii. Po
standardzie południowej Ameryki czy Azji jestem po prostu zszokowana! Jest
czysto ale bez jakiś rewelacji. Brak schowków w których można laptop czy coś innego zostawić i wielu innych
rzeczy brak do których się przyzwyczailiśmy. Dodatkowo twarde reguły: nie wolno
tego , nie wolno tamtego, opuścić hostel przed 10 am punkt i nawet z pokojów wspólnych korzystać nie można po tym czasie. Dodatkowo płatne wi-fi! 4$/dobę lub internet 4$/godzinę.
Nawet komputer jest na dwu dolarowe monety! Później przekonaliśmy się, że większość hosteli jest podobna. Przynajmniej klimat pozostaje podobny bo
backpackerski. Dlatego każdy sobie radzi jak może i dostaliśmy cynk że przy
budkach telecomu jest darmowe wi-fi. Wystarczy się zarejestrować i chwile później można śmigać za darmo po sieci siedząc na krawężniku pod budką :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz