czwartek, 15 grudnia 2011

Sukau - zachód nad rzeką Kinabatangan i nocny spacer po dżungli

Zaczynamy nie lubić Borneo! Eh. Od pierwszych chwil kiedy opuściliśmy KK wszystko idzie nie tak.Wiadomo zdarza się. Transport się nie ułoży czy coś ale dlaczego tu każdy podkłada nam nogę na każdym kroku. Z premedytacją i samozadowoleniem. Pośród wszystkich państw na mojej trasie jest to najmniej gościnne miejsce. Każdy każdemu tu ręce myje i byle by tylko wyciągnąć od biednego backpackera więcej kasy.
Wiadomo było że Borneo będzie drogie ale że często ludzie tacy niemili? Najdroższe noclegi w całej 7-miesięcznej podróży a standard niski, transport tak samo strasznie drogi choć luksusowy i inaczej się nie da. Piwo - lepiej nie mówić :(. A to jeszcze nic. Każda wycieczka kosztuje fortunę. I po co komu pięciogwiazdkowy resort w dżungli? Eh co za dziwny kraj. Na dworcu w Inanam pytamy o transport do Sukau albo Sandakan. Od razu pokazują nam jeden autobus który odjeżdża za chwilę. Pytam gdzie? - Sukau; Pytam: jak to? bezpośredni? Tak tak. Wiem że to raczej niemożliwe. Pytam jeszcze parę osób i panią w kasie. Tak tak bezpośredni do Sukau. Na bilecie pisze nam pani Sukau. No to zobaczymy, może wjeżdża do wioski i później wraca na drogę dalej? Nie wiemy i nikt nam nie chce powiedzieć. Widoki po drodze na Gore Kinabalu przepiękne. Pogoda dziś wspaniała więc było widać całą gorę. Na postoju na lunch kolejny przypadek nie z tej ziemi. Zamawiamy w bufecie to samo co klient lokalny sekundę przed nami za 4RM czyli wielką michę ryżu zalaną mięchem w sosie. Ale pani nakłada mi tylko pół ryżu i małą łyżkę sosu może z jednym kawałkiem mięsa. Mówimy że chcemy więcej - ona NIE! Więcej to za 8RM. No ale ten pan przed nami zapłacił 4RM za pełen talerz. Pani na to: NIE i koniec. No to my nie i nie będziemy tego jeść. Najlepsze że klient lokalny po nas zamówił to samo. Pani wzięła ten sam talerz, dołożyła wszystkiego uczciwie i patrząc się na nas z uśmiechem podała panu lokalnemu za 4RM. To po prostu żenujące. Malezji nie lubię, koniec kropka. A to był dopiero początek i bynajmniej nie odosobniona sytuacja. Po sześciu godzinach jak przypuszczałam wysadzono nas na skrzyżowaniu 48 km od miasteczka. Wyrzucono plecaki i spadajcie... z pięknym wykpiwającym uśmiechem na ustach. Szkoda gadać! Tak czy owak musielibysmy wziasz ten autobus ale po co ta cala scena? Rozumiem takie rzeczy w północnym Wietnamie, Peru, w Laosie - choć nigdy się to nam nie zdarzyło... ale w kraju który chce się uważać za cywilizowany? Zaraz zjawia się busiarz i chce 50RM za dwie osoby za dojazd do wioski. Kiedy, pytamy, dlaczego tyle i czy może jakiś bus będzie jechać z Sandakanu - on na to: nie mowię po angielsku. I koniec rozmowy. No cóż więc może bus złapiemy albo stopa. Stajemy na drodze bo z lokalnymi nie było rozmowy. Śmiechy, hihy, 50RM i tyle. Stoimy i nikt nam się nie zatrzymuje. Nawet autobus który widzieliśmy później w wiosce się nie zatrzymał. Nawet w busiku który wziął dwoje lokalnych powiedziano nam: nie nie! (także bus widziany później w wiosce). No to po prostu mafia!!! to kpina!! Zaczyna padać tak strasznie że nie zostaje nam nic innego tylko zapłacić te łaskawie utargowane 20RM od osoby za dojazd do wioski.
Jedziemy od razu do ostatniego samotnie na końcu wioski położonego Sukau B$B. Ludzie polecali to miejsce, więc czemu nie. Zresztą dużego wyboru nie ma. Koszt: 25RM od osoby!! za marny pokój jeszcze bez łazienki. Zostajemy poinformowani że za pół godziny zaczyna się wycieczka łodzią i jest już 6 chętnych. Bierzemy, 30RM od osoby i taniej nie będzie. Trzeba się trochę rozerwać i uspokoić nerwy. Więc na łódź! Zaraz po paru minutach jazdy po mulistej rzece zapomnielismy o calym ferelnym ranku. Mieliśmy dziś dużo szczęścia. Widzieliśmy pasące się przy rzece dzikie słonie. Co było niesamowite - widzieć te zwierzęta na wolności. Dalej udało nam się zobaczyć trochę ciekawego ptactwa i mnóstwo małp. Ktos wie jak jest ptak hornbill po Polsku? Na koniec miła niespodzianka! Widzimy krokodyla. Może niedużo bo tylko wystające z wody nozdrza i oczy ale zawsze. Być w okolicy swobodnie sobie pływającego wielkiego gada. Wow! Były ich nawet dwa. Chowały się i wychylały. Przewodnik kazał nam sledzić bańki powietrza na wodzie i płynęliśmy tak za nimi jeszcze kawałek. Przez połowę wycieczki lało ale co to dla nas. Tylko przygoda! Jak na las deszczowy przystało.
Po powrocie chcieliśmy się wybrać poszukać czegoś do jedzenia, jednak zaczęło znów padać. Inni podróżnicy powiedzieli, że i tak niewiele jest w okolicy, więc zostało nam zamówić kolację u gospodarzy jak wszyscy za niesamowita kwotę 10RM!!!! I żeby jeszcze coś specjalnego. Ot, ryż z miechem i warzywami. Cóż. Podczas kolacji po tarasie grasują nam olbrzymie motyle (ok 25cm rozpiętości skrzydeł) i nietoperze. Przynajmniej jakaś atrakcja :) Dżungla wchodzi nam prawie na talerz. Tak czy owak spędzamy czas bardzo miło na graniu w karty z innymi mieszkańcami. Wokoło słychać odgłosy lasu. Po pewnym czasie decydujemy się wybrać na nocny spacer po tej resztkowej dżungli. Ścieżka zaczyna się zaraz za naszym domem. Włóczymy się w ciemnościach przez dłuższą chwilę. Oglądamy każdy krzaczek i drzewo bardzo dokładnie. Co jakiś czas ktoś coś znajduje. Głównie to śpiące gady albo insekty. Podsumowując wycieczkę do Sukau: Troche się zawiodłam tym miejscem. Oczywiście niesamowitym przezyciem było zobaczyć te zwierzątka na wolności i posiedzieć w chacie w dzungli pośród tylu dzikich odgłosów, ale czy warte jest to tych pieniędzy i nerwów to już nie wiem. Jest wiele innych ladniejszych  kawalkow dzungli ze zwierzetami na swiecie niz Sukau. Drogo strasznie by się tu dostać czy tu najeść. A bus do Sandakanu też jest, tylko jeden rano za 35RM i taniej nie będzie! Rządzą się tutaj jak chcą. Ceny jakie sobie wymarzą, to turysta musi zapłacić. Przed każdym sklecionym z desek domku stoi wypasiona nowa Toyota lub Nissan. Dżungla jest szczątkowa. Napotkany pozniej przewodnik powiedzial ze wszystkie zwierzeta z powodu ogolnego rozwoju okolicy przenosza sie jesli jeszcze moga a rzeka Kinabatangan juz nie jest taka jak byla kiedys. Wokół tego skrawka dżungli tylko plantacje palmowe zajmujące całe hektary. Cóż. Malezyjczycy ogólnie dżunglą się nie przejmują. Podróżując do Sukau widzieliśmy po drodze plantacje palmowe na każdym stadium uprawy. Od właśnie przekopywanej ziemi i małych drzewek po wielkie palmy. Całe pole widzenia pokryte palmowym lasem aż po horyzont. A jak nie palmy, to dżungle zapchają drewnianymi podestami i resortami tak jak to jest w Malezji kontynentalnej. Cóż, jesteśmy tu więc cieszmy się tym co mamy.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz