Wyspa, wyspa,wyspa... palmy, bungalow, hamak, szum Mekongu, lenistwo. Całyyy dzień bujania się w hamaku, a na koniec Lao beer w barze 4000 islands na poduszkach.
Warto przejść się ścieżką wzdłuż brzegu Sunrise wśród knajpek, bungalowów, pól ryżowych. Na drugą wyspę Don Khon łatwo się dostać przez most. Można zobaczyć największe wodospady (pod względem ilości wody) na Mekongu w Azji płd-wschodniej - robią wrażenie zwłaszcza w porze deszczowej.
Bungalow mamy podstawowy, ale jest wszystko co trzeba: tarasik z widokiem i hamakami, a pod podłogą płynie Mekong - zresztą z kranu też :) na szczęście w miarę przefiltrowany. Ranki są słoneczne i ciepłe, aczkolwiek nie gorące. Wieczorem leje codziennie, ot taka pogoda barowo - hamakowa. Idealna! :) bo cóż tu więcej robić. Przedzieramy się przez błotnistą drogę do któregoś z wielu przytulnych tarasowych barów nad Mekongiem. Zostawiamy butki przed progiem jak wszędzie tutaj, nieważne czy to sklep czy kafejka internetowa. W knajpkach uspołecznienie powszechne. Nieważne skąd, nieważne dokąd - wszyscy podróżnicy bawią się razem. Tysiące historii z całego świata sączą razem z beerlao. Czasem zagadamy się z miejscowymi w barze i tak czas płynie po laotańsku, leniwie i powoli. Każdego dnia wysilamy nasze umysły tylko 3 razy, by zadecydować, w której restauracji i co jemy na śniadanie, obiad i kolację. W knajpce naprzeciwko, po lewej, czy za rogiem. Z krzesłami czy po rzymsku... tak płyną dni na hamaku na rozważaniach czy dziś Mekong płynie szybciej, czy może nie? I na wpatrywaniu się w gekony łapiące komary na suficie tarasu. Wokół soczysta zieleń i równie rozleniwieni miejscowi. Nieraz trzeba czekać by sprzedawca pojawił się za ladą, a kupno biletów do Pakse to dopiero problem. Woleli nas posłać do sąsiada, bo się im nie chciało wypisać. Eh, co za życie. W końcu odpoczynek po tych tygodniach w otoczeniu nieugiętych nachalnych ulicznych naganiaczy i sprzedawców. Tak więc szukamy kolejnej pozycji w hamaku i niech się buja...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz