Tym razem bardzo praktycznie i zwięźle. Co gdzie i za ile i
czy warto. A na pewno warto! - ruszyć się poza turystyczne Playa del Carmen czy
resorty Cancun. Ludzie są tu przemili, jedzenie wyśmienite i różnorodne a
zabytki i natura zapierają dech w piersiach. : (...)W kościele, tylko dla ludzi o stalowych nerwach jest możliwość oglądania ciekawych zwyczajów. Samo wnętrze tworzy niesamowitą scenerie do krwawych rytuałow. Wszędzie palą się świece w ilości niepozwalającej swobodnie oddychać a na podłodze porozrzucane jest gęsto igliwie pokrywajace ślady krwi. Ludzie niczym w transach wygłaszają swoje mantry kończąc ceremonie ukręceniem kurze karku (..) ...czytajcie dalej Będzie bo czym !.
!! Znakiem $ - oznaczane są lokalne pieniądze Peso meksykańskie i 1$ =ok 0,2 złotego
Dzień 1 Samolot Polska Cancun-Tuxla Gutieres – 45 euro Taxi z lotniska do Tuxla Gutieres – 315$
Dzień 2 Tuxla Gutieres - San Christobal de la Casas. Po nocy spędzonej w mieście i pierwszych margaritach odebraliśmy auto i pojechaliśmy do kanionu Sominero (20 min). Wycieczka zapełnioną po brzegi łódką zajęła 2 h – cena 270$ Na przystani można zjeść cos przed lub po podróży W pobliskim miasteczku trafiliśmy na uliczny market i znaleźliśmy rewelacyjną kawe mrożoną. Wszystko nas fascynowało. Z kanionu przejechaliśmy do San Cristobal de la Casas, ktore jest kultową destynacją cyfrowych nomadów i backpackersów. Uroczo położone miasteczko pełne imprez, barów i restauracji w każdej kategorii cenowej. Dodatkowo znajdziemy tu galerie sztuki, rękodzieło, koncerty muzyczne w tym dużo eventów spontanicznie odbywających sie na ulicach miasta.
Celem zgłębienia lokalnych zwyczajów wzięliśmy colectivo za
18$ do San Juan Chamula. W kościele, tylko dla ludzi o stalowych nerwach jest możliwość oglądania
ciekawych zwyczajów. Samo wnętrze tworzy niesamowitą scenerie do krwawych rytuałow. Wszędzie palą się świece w ilości nie pozwalającej swobodnie oddychać a na podłodze porozrzucane jest gęsto igliwie przykrywajace slady krwi. Ludzie niczym w transach wygłaszają swoje mantry kończąc ceremonie ukręceniem kurze karku. Miasteczko jak
to miasteczko – dla nas wciąż meksykańskie i nowe więc ciekawe. Zgodnie z
rekomendacjami udalismy się do posherii czyli bimbrowni. Jest tam duży wybór
trunków. Kokosowe, pomarańczowe, pinakolada.
Można przed zakupem popróbować.
Buteleczka 0,5l pysznej nalewki kokosowej kosztowala nas 30$. Później bylo
wciąż tylko mało. Posh sprzedaje sie raczej w górzystej części Chiapas wiec
wyjeżdżając weźcie zapas. Dalej wzieliśmy za pare groszy taksówkę do wioski
Zinkantan, ktore miało dla nas jeszcze wiecej uroku. Trafilismy na regularne
obchody niedzieli. Za, zapewne ceremonialnie, upitymi muzykami szła grupka
mężczyzn. Śledząc ich udało nam sie zdobyć zaproszenie na impreze. Poczęstowano
nas kleikiem z manioku oraz lokalnym bimbrem.
Dzień 4 Celem wjazdu do strefy archeologicznej trzeba zakupić 2
bilety za 90 i za 80$ oraz przejść przez kontrole sanitarną. Za Godzinną trasę
z przewodnikiem zapłaciliśmy jeszcze 1000$ po tej godzinie pospacerowaliśmy
jeszcze z pół godziny do godziny i wystarczyło. Przy wyjeździe z miasta
Palenque zjedliśmy rewelacyjny obiad i ruszylismy w droge do Cabanas Calakmul w
Nuevo Conhuas. – okolo 4h. ( droga była glównie prosta ...zakręciła moze 3 razy!!! a tak to jedzie sie i jedzie) Na miejscu prawie nic nie ma. Jedna restauracja. My
wzięliśmy własne jedzenie. Zrobilismy guacamole i sałatkę, ktore zjedliśmy pod
wynajętym domkiem w dżungli. W koło piszczały tylko gekony.
Dzień 5
Dzień 6 W Campeche panuje już wyższy rygor sanitarny. Pilnuje sie maseczek. Wszystko jest
regularnie dezynfekowane. Na wejsciu do hotelu w restauracji nasze rece
regularnie są spryskiwane alkoholem. W mieście jest typowa zabudowa kolonialna
oraz budynek urzędu w stylu brutalistycznym. Wzdłuż wybrzeża ciagnie sie
przyjemna promenada. Po lunchu udaliśmy sie w droge do Uxmal – około 2 godziny
ale po drodze wstąpiliśmy do uroczej wioski Pomuch. Przywitała nas tutaj bardzo
milo policja a jeden mieszkaniec zachwalał lokalne wypieki. Był to chleb na
ciepło faszerowany serem szynka i papryką – mniam. W wiosce znajduje sie
cmentarz gdzie kości leżą w pudełkach na widoku. Co roku na wszystkich świętych
są czyszczone by zawsze dobrze wyglądały. Zwiedzanie Uxmal zajęło nam okolo 2
h. Płaci sie za parking 45peso/auto oraz 461/os za wstęp. Kompleks ten różni sie
od poprzednich pięknymi zdobieniami. Po terenie krąży stado iguan pieknie
pozujących do zdjęć. Kompleks otwarty do 17. Na noc pojechaliśmy na wybrzeże do
Progreso.
Dzień 7 Progreso ma przyjemną plażę z długim deptakiem. Na plażę
można sobie zamówić jedzenie z pobliskich restauracji. Owoce morza są tu
wyśmienite. Trafilismy tu za każdym razem na rewelacyjnie podane dania. Zjeść
można w rożnym przedziale cenowym i klimacie a wszystko jest pyszne.
Zaczęliśmy
od kolacji pod palmami w wypasionym nietanim resto gdzie wszystko łącznie z
obsługą było na wysokim poziomie. Ceny nie były wyższe niż w typowej
restauracji w Krakowie- okolo 400$ z drinkami /os. Śniadanie zjedliśmy
przecznice od plaży w meksykańskiej jadłodajni ale obsługa była przemiła a
dania choć mniej wyszukane zaskakiwały jakością (160$ z kawa i świeżym sokiem z
pomarańczy). Na koniec lunch na targu pomiędzy odrapanymi brudnymi
stoiskami....tutejsze owoce morza zwłaszcza klasyczne meksykańskie ceviche były
wyborne ( ceviche: surowa ryba, krewetki, slimaki, osmiornice ścięte w soku z
limonki lub innej kwaśnej zalewie z cebulką i chili – 150$ wielki talerz).
Mozna tu zjeść też tamales za 15$ czy wielkie smażone pierogi z krewetkami
(empenady) za 25$ albo kotlet z kurczaka w panierce za 50$. Wieczorem
pojechaliśmy do Celestun - decyzją chwili.
Dzień 8. Trudno było się zebrac z Progreso ale Celestun mnie oczarowało bardziej. Jest to wioska portowa raczej skromna z piękną plażą. Więcej tu zieleni. Na plaży są liczne restauracje ale mniej wyszukane niz w Progreso. Są to raczej proste plastikowe stoliki obsługiwane przez pobliskie rodzinne jadłodajnie. Na plaży naganiacz zbierał ludzi do łódki ktora płynęła gdzieś na flamingi. Dokładnie nie wiem bo my wybraliśmy opcje o świcie z portu przy wjeździe do miasta. Bez umówienia sie zjawiliśmy sie jakoś po 6 w porcie. Poza nami nie było nikogo. Łódka cała kosztowala 1700peso. Nie czekaliśmy aż ktoś jeszcze sie zjawi bo warunki na fotopolowanie były idealne. Podczas około 1.5-2h wycieczki zobaczyliśmy stada flamingów, czaple i inne różne ciekawe ptactwo. Wpłynęliśmy w tunele lasu namorzynowego oraz zatrzymaliśmy sie przy jeziorku z woda słodką w której można pływać. Pół dnia spędziliśmy na plaży a po południu przemieściliśmy do Izamal z krótkim postojem w Mieridzie. Izamal wieczorem ucicha bardzo szybko. Z powodu covid nie ma tu wielu turystów. Ale mieliśmy wypasiony hotel z basenem i ogrodem w którym przyjemnie spędziliśmy czas.
Dzień 9 Polecam sniadanie w restauracji w samym centrum przy
piramidzie z widokiem na zakon. Wcale nie bardzo drogo a widok cudo. W
miateczku jest pare piramid. Z jednej jest widok na miasto. Z Izamal ruszylismy
do Valladolid przez Chitzen Itza. W ruinach wzięliśmy przewodnika 650peso za 1h
i 15 min. Oprowadził nas po głównym kompleksie z ciekawymi historiami. Warto
było. Bilet drogi koło 500peso dodatkowo za dojazd 113peso za autostradę i 80peso za parking. Na zwiedzanie na
spokojnie warto przeznaczyć ok 3-4h łącznie z tym przewodnikiem. Na koniec
pochłonęły nas też stoiska z tanimi pamiątkami. Był koniec dnia więc ceny
spadały do śmiesznych poziomów. Z powodu basenu w hotelu za późno wyjechaliśmy
z Izamal i ostatecznie zabrakło nam pół godzinki żeby zobaczyc jeszcze Ik Kill
– cenote 3km od ruin. Wracaliśmy sie tu dzien później co nie było tego warte.
Valadolid nocą w czasie covid tez był bardzo spokojny. Zjedliśmy kolacje w
Exelente – restauracja niedaleko cenoty Zaci. Bardzo polecam cenote i restauraje! Przemila obsługa
wystrój, olbrzymie meksykańskie jedzenie i super dobre i mocne Margarity.
Miasto poza tym w czasie covid cichnie nocą. Bary są dość puste. Alkohol tylko
do 22.
Dzień 10 Z rana spacerek po mieście głównie do cenoty Zaci. Tania -
30peso i bardzo przyjemna i praktycznie nikogo poza nami. Można pływać bez
kamizelek, jasna, zielona. Nastepnie zwiedziliśmy jeszcze pobliskie San Lorenzo
Oxman – ktora była najlepszą jaką widzieliśmy. Położona na terenie prywatnej
hacjendy. Dodatkowo znajdował się tam bar hamaki restauracja i nikogo poza nami
na początku dnia. Później przyszlo pare osób. Widok i woda nieziemska. Cenoty
Samula i Xkeken – w jednym kompleksie, sa bardziej jak jaskinie, mroczne z prześwitami.
Dużo nietoperzy wiec w wodzie pływają bobki
cena za obie 125 peso plus 20 za kamizelke. Te 4 cenoty można też
zwiedzić wygodnie na rowerze. Wróciliśmy na koniec do osławionej ik kill. Może
ładna ale wcale nie ładniejsza od Oxman czy nawet Zaci a tłum tu straszny i
koszt 150peso. Po obiedzie ruszylismy w daleką wieczorną drogę do Bacalar-4h –
dojechalismy na 22. To już zupełnie inny stan i inne zasady. Niewiele ludzi
chodzi po ulicach w maseczkach a knajpy sa otwarte nawet do 2 w nocy.
Dzień 11. Tego dnia w planie było odpoczywanie. Za 600 peso od
osoby wynajęliśmy żaglówkę na 3 godzinny rejs. Nasz kapitan mówił dobrze po
angielsku. Pozwiedzaliśmy piekne zakamarki laguny z przystankiem na kąpiel i
owoce. Można też zobaczyc wielki opuszczony hotel którego właściciel siedzi w
więzieniu. Bacalar zwany jest laguną 7 kolorów i choć dzis bylo raczej
pochmurnie to woda i tak była cudna.
![]() |
Dzień 12 Mieliśmy wziąć kajaki i popływać po lagunie ale
sie okazało ze wszystkie aktywności przy lagunie sa zakazywane raz na tydzień
żeby laguna mogła odpocząć. Cieszy mnie takie podejście ale co z naszymi
kajakami. Na szczęście wskazano nam inna lagune bardziej na południe. Ustronne
wioskowe miejsce z małą przystanią gdzie byli raczej miejscowi. Pożyczyliśmy
kajaki za 150peso /h / kajak. Jeziorko bylo cudne. Poplywalismy ok 3 h.
Przypłynęliśmy to opuszczonych domków letniskowych oraz pozniej do kolejnej
małej przystani gdzie zdobylismy piwko i mogliśmy sie pokompać z rybkami. Cudo.
Na wieczór ruszylismy do Tulum ok 3h jazdy.
Dzień 13 W Tulum zatrzymaliśmy sie w Residencia Gorillaz w
trefie bogatych hoteli przy plaży. Nasze lokum bardziej przypominało bungalow
ale było przyjemnie, czysto i taniej. Tulum to wybieg, wielki dom mody.
Wszędzie drogie restauracje, najdrozsze piwo, ciężko przedostac sie do plaży
przez te wszystkie resorty. Jedyny plus to architektura. Budynki z drewna i
kamienia nierzadko z wymyślnymi
figurami, plecionymi lampami i ozdobami ciekawie komponują się z lasem palmowym.
Można jednak tu tez znaleźć bardziej normalne cenowo miejsca i banalniejsze
bary ale jest tego niewiele. Tego dnia zwiedzilismy Cobe. Ciekawe ruiny i jedne
ze starszych około tysiąc lat starsze od Chitzen Itza.
Dzień 14. Oddalismy nasze autko, którym przejechaliśmy ponad 2.5
tyś km. Na kolejny nocleg przenieśliśmy sie do miasteczka Tulum w którym więcej
ekonomicznych hoteli a na ulicy wiele wózków z lokalnum tanim jedzeniem.
Pożyczyliśmy rowery za 120peso/dobe i ruszylismy do Zona archeologica ktora
znajduje sie przy plaży na lewo od drogi z miateczka. Tamtejsza plaza ma też
mniej napuszony charakter. Co jakiś czas ktos przychodzi z czymś do jedzenia
czy picia na sprzedaż. Nawet nie trzeba sie ruszać. Dużo jest jednak glonow
ale to dotyczy całego tego wybrzeża.
Dzień 15 Po śniadaniu Wojtek z polskiej bazy nurkowej zabrał mnie do cenotu Dos Ojos. Cenotu słynącego z przepieknych nurkowań. Byliśmy tylko we dwójkę za 2 nurkowania w jednym cenocie (rozne trasy) zapłaciłam 120 dolarów amerykańskich ze sprzętem i prostym posiłkiem. Głębokość nurkowań w okolicy 8m. Nie głęboko ale magicznie. Piękne zatopione jaskinie, bogate w formy krasowe. Dodatkowo prześwity z pieknymi iluminacjami. Magia. Po nurkowaniach zawiózł mnie do Akumal gdzie czekała reszta ekipy.
16. Akumal to raczej leniwe ciche miasteczko. Jedynie miejsce przez które mozna wejść na plażę pływać z żółwiami było oblegane przez ludzi. Godzina pływania z żółwiami 400-500 peso. Tutaj mielismy przecudny pokój z plażą. Idealny na koniec wyprawy. Na impreze czy otwarte do późna barytutaj liczyć nie można ale jest cudnie. Na rowerach pojechalismy w kierunku małpiego ale nie zdecydowaliśmy sie na zwiedzanie gdyż miejsce wyglądało na zoo a bilet kosztował 55USD. Próbując dostac sie do cenot ktore znajdują się w pobliżu ale nigdzie nie chciano nas wpuścić bo byly to prywatne cenoty trafilismy na Maya ktory zaofiarował sie nam pomóc. Jego hiszpanski był rownie kiepski jak mój, mówił glownie w Maya lub mieszanką. Zaprowadził nas do swoich znajomych z ktorych jeden kazal mam iść za sobą w las. Komunikacja też byla słaba ale sie uśmiechał uroczo i raczej przyjacielsko wiec poszlismy. Po paru minutach doszlismy do czarnej dziury w ziemi ze schodkami prowadzącymi w głąb ciemnych czeluści. Tam było już totalnie ciemno i latały nietoperze. Przyswiecalismy komorkami. Po paru metrach za zakrętem ukazało sie światło i doszliśmy do cudnej tafli. Woda byla krystalicznie przejrzysta a nad nia prześwit i zieleń. Meksykaniec żeby nas zachęcić do pływania sam wskoczył i wywijał różne figury wskazując na fajną zabawe. Wskoczyliśmy 🙈 Frajda ale troszkę stresu też. Pływamy sobie z pijanym meksykancem w jakieś małej cenocie w lesie. Wracając na droge spotkaliśmy kolegów naszego przewodnika, którzy nas chcieli poczęstować piwem. Bylo wesoło i wciąż mamy jeszcze nerki.
Dzień 17. Dzień powrotu. Złapaliśmy colectivo do Playa del carmen
za 45 peso z głównej drogi. Tu trzeba sie przemiescic najlepiej taxi do
terminalu turistico przy plaży i można autobusem jechać za 216 peso.
Konkurencyjną cene rzucają taksowkarze bo 200/osobe. Ostatnie piwko wypiliśmy
na plaży. Playa del carmen nie zachwyca. Taki meksykanski Sopot. Na pewno
idealne miejsce jeśli szuka sie tłumów, butików i imprezy a plaża nie jakaś
zachwycająca.
Na koniec wyprawy nie moge uwierzyć ile wspaniałych miejsc widzielismy i le przeżyliśmy. Przygody z poczatku wyprawy wydają sie abstrakcyjne. Nasila to fakt, ze tereny zwiedzane przez pierwsze dni czyli stan Chiapas to zupełnie inny świat zwłaszcza w porównaniu z turustyczną Riwierą. Tam pachnie prawdziwy Meksyk a ceny sa bardzo przystępne.