Z lotniska dojechaliśmy metrem bardzo sprawnie, później było tylko “gożej” ale to “gożej” to nie znaczy źle. To jest właśnie urok Indii. Gdzie w indiach chaos staje się lokalnym kolorytem. Mawia się, że w Indiach możesz się zakochać albo je znienawidzieć. TAk własnie jest! I to “gożej” oznacza


Jesteśmy w Paharganj, popularnej dzielnicy backpakerskiej i handlowej. Jest tu wszystko co kręciło kiedyś podróżników: tanie hoteliki, bazary, sklepiki, handlarze z którymi można zorganizowac biznes. KIedyś wielu podrózników kupowało tanie produkty hinduskie i sprzedawało za granicą. Dotyczy sie to przypraw, ubrań ale także produktów skórzanych. Obecnie z tego co miejscowi opowiadają coraz mniej ludzi przyjeżdza robić biznesy, już mniej się opłaca. Także backpackersi (ludziska podróżujące z plecakiem) coraz chetniej szukają lokum w bardziej spokojnych choć droższych dzielnicach z dala od zgiełku ulicznych bazarów. Paharganj jednak nadal pozostaje miejscem, które w Delhi warto odwiedzić. Spróbować miejscowych przysmaków, najlepszej na bazarze chai lub obkupić sie świeżych przypraw i poczuć ten charakterystyczny zgiełk. Trochę jakby przenieśc się w czasie. Dzielnica połozona jest wzdłuż głównej ulicy zwanej Main Bazar

Nieopodal naszego hotelu z czasów koloni angielskich jest duże tłoczne skrzyzowanie. Tam znależliśmy schronienie od zgiełku i możliwość pierwszego wnikliwego kontaktu z lokalnym chaosem na bezpieczna odległość. Był nim taras Krishna Cafe. Wchodzimy na góre waskim przejściem gdzie filigranowy hindus co chwila krzyczy “uwazać na głowe” gdyż sufit w pewnym miejscu jest niebezpiecznie nisko. PO pewnym czasie mam wrażenie że to zdanie utknęło mu w gardle jak zacięta płyta. W restauracji jak zwykle bogate hinduskie i nepalskie menu: na śniadanko naleśniki, owsianka z miodem , ale także sniadanie typowo hinduskie i coś w rodziaj angielskiego. Pozostałe menu zawiera róznego rodzaju curry, makarony, momo (pierożki nepalskie) i koktajle owocowe oraz lassi (jogurt lokalny) Wracaliśmy w to miejsce nie raz. NIe wyobrażąjcie sobie gustownej restauracji. To skromne miejsce, ale jedzenie warte grzechu i bezpieczne dla europejskiego żoładka. Zbawcza była także godzina otwarcia ok 7 rano (typowe dla indii tak nie typowe dla Europy) wiec mogliśmy nawet zamówić na rano śniadanie na miejscu lub na wynos w przypadku porannego pociagu. Zaprzyjażniliśmy się z właścicielem, który każdej wizyty przybliżal nam hinduskie wierzenia, zwyczaje. Wokół tego skrzyżowania sa także inne rooftop bary, do których można uciec na piwko czy koktajl owocowy jeśli bedziemy zmęczeni hałasem i zgiełkiem poziomu ulicy.

Po zapoznaniu sie z resztą ekipy powoli zjeżdzającą do naszego rooftop baru poszlismy na zwiedzanie okolicy z bliska. Trzeba sie było przyzwyczaic, że wszyscy nawołuja, przepychają sie i my sie musimy przepychać pomiedzy ludżmi, krowami, samochodami straganami i przy tym wszystkim nie wdepnąć w g.... Trzeba też było przywyknac do zgiełku. Wracalałam na Paharganj parokrotnie i za każdym razem zgiełk był makabryczny. Jednak ciekawość nowego świata koiła wszelkie niewygody zwiazane z tłokiem. Oczy błądziły po wspaniałych tkaninach a nos wodził za smakołyami i przyprawami. W okolicy stacji kolejowej był targ jedzeniowy, taki miejscowy food squer. Tutaj dopiero sie można było naoglądac i nawąchać. Zaczeliśmy spokojnie od placków smażonych na blasze z cebulką i przyprawami z pózniej już poszło ... pierozki, chai, inne placki, curry samoy. U wejściu do food squeru oglądamy przedstawienie naganiaczy. To prawie wygląda jak rodeo. Naganiach podchodzi do klienta, zagaduje, ramieniem obejmuje prawie i lekkim ruchem

MIało być krótko a wyszło jak zawsze. Lecimy dalej!
NAstepnego dnia zwiedziliśmy imponujący Akshardam, jeden z najwiekszych na swiecie hinduistycznych kompleksów swiatynnych. Wycieczka wymagała nietypowego przygotowania. W zwiazku z chęcia ominięcia kolejek do depozytu musieliśmy pozostawić elektronike w hotelu. NIe wolno posiadac także zapalniczek, napojów, papierosów. Jest to jedno z bardzo popularnyc miejsc pielgrzymkowych a hindusów jest wielu, wiec kolejki były ogromne. Dobrze ze omineliśmy kolejke do depozytu i staliśmy dzieki temu tylko w jednej do wejścia. UFF. NIe jest to światynmia zabytkowa, stara ale nowoczesna z 2005 roku, jednak wzorowana na architetkórze tradycyjnej co tworzy niesamowity charakter kompleksu. Jest to inny świat w porównaniu do Main Bazar. PArki,alejki, cień, zieleń oraz nie słychac klaksonu=ów i ulicznego gwaru. Na chwile zapomnieliśmy, ze Indie są tak głosne, o sprawidło ze jak ponownie pojawilismy się na ulicy hałas uderzył w nas potrójną mocą

Świete jezioro nad którym położona jest swiatynia oraz sama budowla zmienia kolory wraz z zachodzącym słońcem. Warto zobaczym te dwa urokliwe obrazy, czyli przed i po zachodzie słońca. NAszel wizycie toważyszą śpiewy. POdziwiamy kolorowe sari hindusek. JEdnym z bardziej ciekawych elementów była kompiel opornych dzieci w wodzie. Wygladało to jak wyganianie złych duchów a przynajmniej tak niektóre dzieci potrafiły się drzeć jak diabły. Obmywanie z win w świętych wodach jest elementem, który będzie nam towarzyszył przez cała indyjska przygodę. Będzie to niezapomniany czas poznawania, kosztowania, walki ze sobą, walki z małpami, przyjemnosći... przygoda dopiero się zaczyna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz