piątek, 5 lutego 2016

Tawau-Mabul: żeglarsko nurkowy chill



Do Malezyjskiego lądu dopłynęliśmy 26 go września 2013.  Zakotwiczyliśmy się zaraz naprzeciwko tutejszej Mariny. Tego dnia jeszcze nie wyszliśmy na lad ale niezabezpieczony portowy Internet działał  w odległości bez problemów i nie potrzebowałyśmy z dziewczynami nic więcej! Szkoda tylko że nasze indonezyjskie karty telefoniczne już nie. Do pozostawionych w odległym kraju przyjaciół już się nie dodzwonimy.  W tutejszym porcie mieliśmy się spotkać za parę dni z Lindą, znajomą Briana z Kanady.
Następnego dnia ruszyliśmy na brzeg. Marina była urocza. Pierwszy raz poczułam status który się łączy z byciem żeglarzem.  Hehe. Żyjąc za pare dolarów na dzień, taka sytuacja była zupełnie czymś nowym. W opłacie portowej, która pokrył kapitan, mieliśmy zawarte zniżki na napoje i jedzenie w marinie a także mogliśmy korzystać z prysznicy i basenu!!! Znaczy mogłyśmy się kąpać i moczyć bez ograniczeń i to w wodzie słodkiej. Przez pare dni obracalismy się pośród tutejszej śmietanki grając ze starymi wygami w bilarda i opalając się przy prywatnym basenie. Pierwszy dzień pobytu oczywiście poświeciliśmy na sprawy rejestracyjne na nowym lądzie. Paszporty cło itp. Tawau jest większym i nieco bardziej bliższym współczesnej kulturze miastem niż Indonezyjskie miasto portowe Terakan. Oczywiście pierswsze kroki po rejestracji skierowaliśmy do największego w mieście targowiska. Sceptycznie podchodziłam do kolejnej wizyty w Malezji która za pierszym razem nie wywarła na mnie dobrego wrażenia. Tutaj jednak, w miescie zagubionym gdzies na dzikiej wyspie Borneo. W miejscu gdzie przecinają się szlaki eksportowe  oleju palmowego a turystyka jest na szarym końcu lub prawie nie istnieje obraz komercyjnej, turystycznej Malezji kontynentalnej był tylko złym wspomnieniem. Codziennie staraliśmy się coś ciekawego zorganizować na lądzie. Wraz z Sam zakupiłyśmy sprawnie malezyjskie karty Sim. Problem powstał podczas rejestracji której wymagają tutejsze sieci komórkowe. Nie mogłyśmy otóż podać adresu z oczywistego powodu… nasz dom się poruszał! Ostatecznie rejestratorka uznała nazwę naszej łodzi za miejsce zamieszkania. Podczas pobytu mieliśmy przyjemnośc uczestniczenia w tutejszym Octoberfescie. Dość przedziwne wydarzenie w wersji malezyjskiej. Cała impreza zorganizowana była na terenie portu. Dużo zieleni i pijanych Azjatów a jeśli ktoś kojarzy słabe azjatyckie głowy wie jak może to połączenie wyglądać nawet jeśl główni uczestnicy to tutejsza śmietanka.
Doczekaliśmy się przybycia Lindy i jej kanadyjskich prezentów. Poza paroma terabajtami filmów i seriali które zamówił Brayan ( jest to bardzo oczekiwany prezent na łodzi na długie wieczory w podróży przez morskie pustkowia) przywiozła pare kilogramów kanadyjskiego łososia wędzonego na zimno i na ciepło. Pychota!!!!!....-przez pierwsze 3 dni później już nikt na łososia nie mógł patrzeć.  Łosoś z makaronem w sosie smietanowym, łosoś w sałatce łosoć na chlebie, łosoś na przegryzke, łosoś z ziemniakami, łosoś  z krakersami, łosoś solo, łosoś, losoś…..ŁOSOŚ!!!!!! Wrrrrrr…….
Tawau opuściliśmy 1 go października 2013 roku kierując się do Mabul. Jednego z najlepszych miejsc nurkowych na świecie!

 Mabul wcale nie było daleko, dzień może półtora morzem…. Nie pamiętam to już było dawno temu! Dobiliśmy do brzegu w miejscu bardzo znajomym kapitanowi. Był to jeden z wiodących ośrodków nurkowych na Mabul:  BIllabong prowadzony przez znajomą kapitana Vanessę. ( jakim cudem pamiętam te szczególy?!) Zostaliśmy ugoszczeni jak królowie! Naszą łódeczkę przybiliśmy do milutkiej przystani położonej pomiędzy kolorowymi domkami. Przywitali nas spaleni słońcem muskularni choć drobni jak jak to Azjaci chłopcy z obsługi ośrodka nurkowego. (Eh jak ja za nimi tęsknie :P ) Było jeszcze wcześnie więc poszliśmy na zwiedzanie wyspy. Ten szok który w tedy przeżyłam zapewne teraz z perspektywy czasu opisze jeszcze nieco inaczej …. Hmmmm żyjąc już jakiś czas w realiach azjatyckich przywyka człowiek do kontrastu turystycznego ośrodka pełnego rarytasów i rozbrykanej azjatyckiej młodzieży dobrze bawiącej się z turystami (ich mniejszym lub większym kosztem) a zbitymi z desek i pofałdowanych płyt wyspiarskimi osiedlami pełnych mieszkańców liczących ryż na obiad ziarenko do ziarenka i biegających nago dzieci. W tedy …jakoś przywykłam…szok szokiem… ale tak miało być, tak jest. Teraz w swej europejskiej mentalności budzą się myśli wielkich ruchów humanitarnej pomocy… która …hej i tak nie zmieni tamtego świata na dobre, na lepsze. Resztę odpowiedzią zdjęcia, ostro cięte ze względu na dość często niemedialne ujęcia. Wraz z Sam udało nam się wziąć udział w dziecięcej zabawie w wesele.

Czas mijał. Mnie było wszystko jedno czy płynę, gdzie płyne, jak szybko i z kim. Moja mała wolnośc na końcu świata. Jednak jedna myśl zaprzątała mi głowe. Czy po wypadku który miałam w Australii (dość paskudne połamanie kości twarzoczaszki) mogę jeszcze nurkować? Lekarze zabronili nurkować na 3 miesiące lub nawet na pół roku W końcu minęło  3 i pół miesiąca … może mniej –wystarczy? Kapitan Jako certyfikowany instruktor nurkowania miał mi pomóc w powrocie do zanurzenia. Mnie strasznie się tęskni za podwodnym światem i głębiny wołają. Trzeba spróbować.
Z nurkowaniem w okolicach słynnej wyspy Sipadan wyszło troszku nie tak…. Nie było to jednak dla nas zaskoczeniem. Kapitan ostrzegał że ma plany, musi odwieźć Linde na czas i będziemy mieć tylko pare dni w tym nurkowym raju. Na możliwość nurkowania w Sipadan trzeba nieraz poczekać dość długo ze względu na ograniczoną ilośc „biletów wstępu” do parku narodowego. Ograniczenia zostały narzucone w celu ochrony tego skrawka ziemi oczywiście wraz z wysokimi cenami. Mieliśmy nadzieję ze Vanessa będzie mieć jakieś tajne wejścia. A tu nic a nic
Ponurkowaliśmy w okolicy parku. Całkiem przyjemnie. Do paru nurkowań wypłynęliśmy sami z naszym sprzętem, kompresory do butli mamy przecież na łodzi.  Do bardziej wymagających lokalizacji Vanessa wypożyczyła nam mniejszą łódkę i przewodnika. Moje pierwsze nurkowanie oczywiście było atrakcją dnia w związku z oczekiwaniem moich towarzyszy na to czy twarz mi wybuchnie podczas wynurzania czy nie ( na zasadzie rozprężania się gazu bez możliwośći ucieczki z np. zatkanych pourazowo przestrzeni gazowych jak zatoki) To się nazywa wsparcie. Twarz mimo dużego urazu sprzed 3 miesięcy mi nie wybuchła choć trochę pobolała. Z przykrośćia muszę stweirdzic zdjeć nie będzie w związku z tym że zaginęły gdzieś w Indonezji wraz ze skradzionym laptopem.
Po pożegnalnej uczcie w Billabong podążyliśmy dalej na północ. W nocy przycupnęliśmy gdzieś na skraju bujającej z lewa na prawo nicości następnego dnia dopływając do brunatych wód portowego miasta Sandakan.










 
  
 Kolorowe bungalowy nurkowego królestwa Bilabong
 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz