czwartek, 12 marca 2015

Selamat Jalan. Zegnając wody terytorialne Indonezji.


Tuż niedługo po opuszczeniu malowniczych wysepek Derawan i ich przejrzystych wód przez które prześwitywała kolorowa rafa  krajobraz zaczął się powoli zmieniać. Cały krajobraz, czyli morze gdyż ląd zniknął nam ponownie z oczu. Woda mila za milą zmieniała kolor z błękitno niebieskiej przez stalowo-szarą aż zaczęła przypominać mocne cappuccino. Mówiąc bardziej dosadnie brunatne ścieki. Niebo jakby wtórowało w tym przeobrażeniu morzu i zaciągnęło się chmurami w związku ze zbliżaniem się do dużego lądu pokrytego wilgotna parującą dżunglą. Może to z powodu szarego przygnębiającego widoku a może z powodu opuszczania Indonezji atmosfera na łodzi także stała się szara i ponura.
W końcu każdy z nas spędził w Indonezji wspaniały i raczej bardzo długi czas. Pozostawiliśmy tam przyjaciół i miłości. Sam wciąż wspomina swojego chłopaka, ja tęsknie za Kepong, Andy’m, MImi …ciekawe czy jeszcze kiedyś spotkam ludzi z Bali i z Sumatry. Z powodu zanieczyszczenia wody wyłączyliśmy pompy które ciągnęły wodę do uzdatnienia. Nasza mała oczyszczalnia nie dałaby rady tym ściekom. Zostaliśmy na zapasie który wyprodukowaliśmy do tej pory z nakazem oszczędzania. Prysznice do minimum podobnie z myciem naczyń i gotowaniem. Czas na łodzi zaczął się dłużyć a statek wydawał się jakby płynął coraz bardziej ociężale. Koło nas coraz częściej przepływały większe i mniejsze statki widzieliśmy także bardzo duże jednostki.  Następnego dnia 24 go zaczęliśmy wpływać do jednej olbrzymich rzek Borneo. Rzeka rozlewała się tak szeroka deltą, że wciąż ledwo widzieliśmy ląd. Woda tutaj przypominała już brunatną maż z mnóstwem śmieci unoszącymi się na jej tafli. Płynęliśmy do portu Tarakan gdzie musimy wyrejestrować się z wód Indonezyjskich oraz podbić nasze paszporty wyjazdową pieczątką indonezyjską. Przeprawa przez ścieki okolic Tarakan zajęła nam prawie cały dłużący się niemiłosiernie dzień. Azjaci nie przejmują się ochroną środowiska. Olbrzymimi rzekami spływają ścieki z nabrzeżnych plantacji i fabryk położonych  w głąb wyspy. Przemysł dział bardzo sprawnie nieograniczony zasadami ochrony środowiska. Żeby cieszyć się sławetnym rzecznym safari na Borneo trzeba popłynąć parę dni dużo wyżej rzeką by zobaczyć choć odrobinę dzikiej natury. Zakotwiczyliśmy się nieopodal tłocznego portu. Brian zorganizował przetoczenie paliwa na dzień następny i umówił się z doradcą od załatwiania portowych spraw. Udało nam się złapać w końcu zasięg wiec oczywiście spędziłam z Andy’em dużo czasu na telefonie. Jeszcze przed świtem ruszyliśmy na spotkanie z naszym tankowcem. Taka łódka nieco większa od naszej. Ponad zamglonymi brzegami Borneńskiej brunatnej rzeki zaczęło świtać. Panowie wyszczerzyli swoje pojedyncze zęby na widok białych kobiet i powoli wszyscy wzięliśmy się do pracy. Trzeba było statek do statku ładnie połączyć wiec skakałyśmy po całym pokładzie z bojami i linami. PO uporaniu się z paliwem wyskoczyliśmy naszą małą dengi na brzeg. Przywitała nas cała gromada „wszystko dla pana zrobię, mister” pomagierów którzy pomagali nam wysiąść z pontonu. Można by pomyśleć że rozłożyliby czerwony dywan gdyby mieli pod ręką. Jednemu kapitan dał parę groszy za przypilnowanie dengi. Tarakan to raczej nieciekawe, szare miasto portowe w którym nieliczni biali ludzie to głównie biznesmeni exporterzy i importerzy. Turyści zjawiają się tu tylko przejazdem tak jak i my. Nasz przewodnik i doradca portowy zostawił nas kobiety w lokalnej fabryce i muzeum Batiku a Kapitana zabrał na wycieczkę po biurach odprawy portowej które każde było w innym miejscu miasta. Trzeba podbić cło tutaj, jeszcze inne papiery tam a tu paszporty itp. My tymczasem zajęliśmy się oglądaniem farbowanych wymyślnie tkanin i obserwacją całej produkcji. Najbardziej zainteresowana była Sam która jak pisałam już wcześniej małe urzadzonko do batiku zakupiła sama i mamy je na łodzi. Dokupiła więc jeszcze trochę tkanin i barwników. Ja poszłam na szybką ostatnią indonezyjską kaffe w przydrożnym barze i oczywiście obsiadła mnie gromada ciekawskich z typowymi pytaniami: skąd; dokąd; po co? I oczywiście gdzie jest mój mąż :D  Po godzinie przyjechał kapitan okazało się że osobiście musimy się odprawić z naszymi paszportami co jest nowością w tym miejscu. Ogólnie w większości portów Azji kapitan przynosi paszporty a te są podbijane bez obecności zainteresowanego. Tym razem jednak nie. Doradca zaprowadził nas wejściem służbowym od tyłu do okienek odprawy czyli od drugiej strony okienka i podbito nam paszporty poza kolejnością. Po przeciwnej stronie okienek kłębiły się tłumy Malezyjczyków i Indonezyjczyków odprawiających się przed wejściem na prom do Malezji. Słyszeliśmy tylko poszeptywania „Bule Bule” (turysta/biały) Po odprawie taksówka zawiozła nas na lokalny targ gdzie mieliśmy wydać ostatnie indonezyjskie rupie i zaopatrzyć się na drogę we świeże produkty a kapitan ponownie udał się na atak biura które do tej pory robiło sobie sjestę. Na dłuższą chwilę zagubiłyśmy się w wielkim lokalnym targu. Sam próbowała wytłumaczyć panu obierającemu kokosy z łupin że potrzebujemy tych właśnie łupic nie koniecznie z kokosem do zrobienia ozdób (o ozdobach z łupin kokosa pisałam w poprzednim rozdziale) Wzbódziło to zainteresowanie przechodniów jak i okolicznych sprzedawców. Ale biali mają pomysły!!!. Następnie wraz z dziewczynami próbowałam zakupić piwo na statek ale okazało się to niemożliwe. Primo: to kraj muzułmański; secundo: nie ma tu turystów jak juz mówiłam; Tertio: lokalni piją lokalne bimbry czyli różne domowe likiery i wina palmowe jeśli piją w ogóle. Po długich poszukiwaniach dano nam adres jedynej hurtowni która ma piwko ale sprzedaje hurtowo…nie szkodzi :D skrzynka też może być a i paleta na długi rejs da rade. Biegłyśmy przez zatłoczone ulice a i tak ostania skrzynka została sprzedana na naszych oczach. Koniec więcej piwa będzie dopiero za jakiś czas może jutro może pojutrze. Wyprzedane a było około południa. Cóż koniec indonezyjskiego Bintang w następnym porcie piwa malezyjskie. Po spotkaniu z kapitanem poszliśmy na ostatni indonezyjski obiad…. Kurczak w warzywach na ostro z ryżem …będę tęsknić. Mniam. Nie bawiliśmy długo bo już tego samego dnia chcieliśmy opuścić brudną rzekę. Indonzyjski ląd oddalał się. Pożegnała nas wielka brama z indonezyjskim napisem Selamat Jalan "Dobrej drogi". W związku z opuszczeniem Indonezji mogliśmy także sciągnąć indonezyjską flagę. Pomyślałam że możemy zawiesić polska…ale nie mamy polskiej rzekł kapitan….Na to wzięłam w ręce flage indonezyjską i odwróciłam do góry nogami…Tda da! Polska flaga jak nic!., Kapitan ubrany w shorty uroczyście wciagnął ją na maszt ! Poszło nam szybciej niż w przeciwnym kierunku w końcu płynęliśmy z prądem i już pod wieczór zakotwiczyliśmy się zaraz za ujściem przy północnym brzegu. Niebo było cały czas pochmurne a fale stawały się coraz większe. W porcie ostrzegano nas przed kiepską pogodą. Produkcja wody ruszyła ponownie a nowy zapas świeżych produktów zaowocował obfita ciekawą kolacją. Przed snem oglądnęliśmy chyba kolejne 6 epizodów Dextera. Fale nie dały nam jednak spać. Moim legowiskiem wciąż był materac rozkładany w głównym salonie na ziemi zaraz koło kuchenki więc co chwila słyszałam szalejące po szafkach kubki i talerze. Pozabezpieczałam wszystkie dzwiczki mając na dzieję że nic nie rozbije mi się na głowie.  Ostatecznie okolo północy Brian zdecydowal się ruszyc. przygotowaliśmy się do drogi wszystkie byłyśmy na dziobie, kiedy nagle zerwal sie mechanim kotwicy I łancuch wysypal się spadając wraz z ciężką kotwicą głęboko w wodę. Myślałam żę zerwie Lu nogę! Do okolo 3 am probowalismy naprawić mechanizm przy wysokich falach kołyszących łódka i rozlewających się po pokładzie. Żadne sposoby nie działały.  Ostatecznie sie usppokoilo I postanowilismy isc spac pomyślimy o tym jutro. Rano jak się obudziłam łódka już płynęła. Brian obudzil sie ok 5 I wyciagal kotwice własnoręcznie wraz asekurującą go Lu. Ruszylismy wszesnie. Brawo!
 W fabryce Batiku:


 Ostatnia kawa z lokalnymi:


 nasz maszt:



3 komentarze:

  1. ale mi wstyd... ciągdalszy dopiero napisałam po roku przerwy

    OdpowiedzUsuń
  2. 21 year old Engineer I Douglas Ertelt, hailing from Beamsville enjoys watching movies like Where Danger Lives and Shooting. Took a trip to Historic Town of Goslar and drives a Ford GT40. przekierowanie tutaj

    OdpowiedzUsuń