piątek, 13 września 2013

Życie na Bali ciąg dalszy: od podwórka

Dzień za dniem wgłębiałam się w lokalne zwyczaje przesiąkałam lokalnym powietrzem  chłonęłam nowy  język słowo za słowem. Uczestniczyłam w tutejszych świętach i ceremoniach. Bali jednak łagodzi obyczaje, czasem do takiego  stopnia że niszczy ludzi. Zwłaszcza Kuta nie tylko niszczy kulturę ale i morale. Większość spokojnych dzieci przyjeżdżających tu z innych wysp za zarobkiem traci swoją kulturę w alkoholu i rozpuście turystycznej Kuty.
Ramadan i Idul Fitri także zwany tu Hari Lebaran święto ukończenia ramadanu przeszło tu prawie niezauważone. Po pierwsze z powodu tego że na Bali głównie jest hinduizm, a po drugie jak wspomniałam powyżej. Ramadan to czas kiedy muzułmanie nie jedzą i nie piją podczas dnia a tylko po zachodzie. Choć wiele moich znajomych jest muzułmanami żaden z nich nie praktykuje, a jedynie modli się od czasu do czasu. Mój znajomy przyznał z bólem że to w sumie jego pierwszy rok kiedy je podczas ramadanu. Odkąd przyjechał na Bali ponad dwa lata temu ciężko mu było utrzymać tradycje. W Indonezji ogółem istnieje wysoka tolerancja wobec religii pomiędzy religiami a także w zakresie jednego wyznania. Wszystko zależy od regionu, ale nie ma tu fanatycznego nacisku na typowe dla islamu zachowania społecznościowe. Poza szczególnym miejscem jakim jest ACEH na Sumatrze gdzie prawo Islamu jest ściśle przestrzegane, w innych miejscach kto chce zakryć głowę zakrywa kto nie to nie, kto chce pić alkohol to pije kto nie to nie, kto chce jeść w ramadan to je i tyle. Na Bali z powodu turystycznej rozpusty swoboda jest jeszcze większa. Tymczasem na Sumatrze czy innych wyspach jak mi jedna dziewczyna opowiadała wciąż można się spotkać z policją zwyczajową  przeszukującą tanie motele za młodymi parami niezwiązanymi węzłem małżeńskim. Kończy się to jednak głównie upomnieniem. Zaczęłam poznawać życie tutejszych od podwórka. Postanowiłam przedłużyć wizę i zamieszkałam w tym samym gospodarstwie co moi znajomi Andy , Dony I Sonia. To typowa Balijska willa z dwoma tradycyjnymi łazienkami i około ośmioma pokojami. Z których 6 jest do wynajęcia. Przy wejściu na podwórze znajduje się prosty sklepik gdzie właścicielka gotuje bardzo proste i śmiesznie tanie posiłki (5-7 tys IDR) Na podwórzu przeważnie urzędują dzieci odrabiając zadanie domowe czy tańcząc albo robiąc to co dzieciaki robią najlepiej.  Na drugim przestronnym pietrze przy jednej ze ścian znajduje się mały balijski ołtarzyk. Przeciwnej ściany nie ma wcale a po bokach jest dostęp do kolejnych wynajmowanych pokoi. Na środku znajduje się wygodna kanapa gdzie z czasem wszyscy przesiadujemy na piwku czy lunchu ciesząc się widokiem palm i otwartej przestrzeni po jednej stronie lub szefowej składającej ofiary na ołtarzyku z drugiej strony.  Tylko moi znajomi mówią tu po angielsku. Reszta mieszkańców kiepściutko ale bardzo wszyscy są mili. Jednego wieczoru zaproszono mnie do wspólnej kolacji na podwórzu. Na macie i bananowych liściach leżała wielka masa ryżu i parę grillowanych ryb. Kawałeczek po kawałeczku każdy skubał palcami rybkę ugniatał z ryżem i popychał kciukiem do buzi. Przy tej całej ceremonii toczyła się ożywiona rozmowa. Andy co jakiś czas tłumaczył mi o czym mówią.  Większość rozmowy była o czasach dzieciństwa kiedy ceny były śmiesznie niskie i jak człowiek cieszył się z drobnostek i o inflacji. W sumie te same historie jak nasze polskie :P czyż nie? Później każdy opowiadał o rodzinnych wioskach o szkołach itp.  Zostałam także zaproszona na grilla z okazji dnia niepodległości Indonezji za parę dni czyli 17-stego lipca. Święto niezbyt hucznie obchodzone w turystycznej Kucie poza prywatnym podwórkiem. Za to w okolicznych wioskach szkoły przez tygodnie przygotowywały dzieci do Niepodległościowej wielkiej parady, a ulice przyozdobiono czerwono białymi flagami. Trochę tak wygląda po polsku ale do góry nogami. Grill na naszym podwórku był rewelacyjny. Trochę czułam się nieswojo bo okazało się że poza szefową jestem tu jedyną kobietą i 15 facetów. Przygotowana wielka miednica ryżu, mniejsza miednica wybornego chili i odrobinę warzyw. Do tego ze 20-ścia wyśmienicie grillowanych średniej wielkości rybek.  Na koniec dostarczono trzy skrzynki piwa! NO to to się nazywa impreza. Każdy umył rączki i zajadamy. Szefowa mówi do mnie ostrożnie z chili, a ja do niej że ja lubię i naładowałam sobie dwie duże łyżki. Eh lubię to spojrzenie lokalnych kiedy zajadam palcami w dodatku z toną chili. Europejczycy z reguły narzekają że ostre. He-he. Wszyscy kiwają z respektem. Angielski nie jest tu znany więc rozmowa z większością ogranicza się do zapytania o imię i “skąd jesteś” a kończy się na jedz jedz… no to ja jem i dalej jest pij pij…  no to ja pije.  Całkiem przyjemnie. Innego dnia zaproszono mnie na balijskie poświęcenie domu. Coś na rodzaj naszej parapetówy tyle że z balijskimi modlitwami i ceremoniami. Zjawiło się około 35 osób. Była także świnia z rożna, wiele grillowanych owoców morza i mnóstwo balijskich przysmaków. Wszystko oczywiście suto zakropione alkoholem. Właścicielka domu to bardzo ciepła i energiczna osóbka. Towarzystwo było międzynarodowe więc poświęcenie także odbyło się na szczęście dla mnie w dwóch językach. Wśród zaproszonych gości byli obecni przedstawiciele różnych religii dlatego dla muzułmanów przygotowano posiłek osobno z respektu dla religii. Impreza trwała do 6 rano.
Tak więc mijał mi czas. To na ceremoniach, grillach, trochę na plaży. Czasem odwiedziłam znajomych z Sole Men, czasem pojechałam gdzieś z Bassem po okolicy. W Legian już mnie zna wiele ludzi. Na lunch zawsze chodzę do małego baru po drodze na lokalny market głównie okupowany przez ludzi z Sumatry (Pasar Sengor) Tak się zaprzyjaźniłam z właścicielem że cena jedzenia mi spadła do 10-12 tys za talerz pełen przeróżności. Klasycznie na barze do wyboru około dziesięć potraw z których wybiera się parę i je wraz z ryżem. Spędzam tu miło czas na pogaduchach z ludźmi z Sumatry i w końcu zdecydowałam że właśnie tam wyruszę w kolejną podróż. Na markecie także bardzo tanie świeżo wyciśnięte soki. Tylko 7 tys IDR (70 centów) za wszelakie mixy. Trochę czasu spędziłam z różnymi ludźmi z Couchsurfingu, ale głównie z moimi znajomymi którzy pochodzą z Sumatry na koncertach muzycznych i innych biesiadach. Niby może się wydawać, że to ot muzycy szukający zabawy i stawianego przez turystów alkoholu ale za całą tą rock’n’rollową powłoką są historie związane z przetrwaniem. Nie chce wymieniać z imienia i plotkować więc krótko. Koleżanka zarabia na swojego syna którego nie widziała od trzech lat. Jest samotną matką i syna zostawiła z babcią by na Bali zarabiać na utrzymanie. Kolega ma żonę i dwójkę dzieci na Sumatrze.  Zarabia całkiem sporo ale żyje na minimum czyli tani pokój i do żołądka tylko tyle by zaspokoić głód a resztę śle do rodziny. Historii takich jest wiele. Muzyk na Bali zarabia głównie z napiwków ale grając prawie każdego wieczoru taki muzyk jest w stanie zarobić dość przyzwoicie jak na taki zawód. Inną prace ciężko znaleźć zwłaszcza dla jedynie podstawowo wyedukowanej ludności z Sumatry, Jawy i innych wysp. W biznesie też nie jest łatwo. Zwłaszcza małe biznesy narażone są na zastraszenia, obciążone łapówkami dla policji, fałszywymi karami, niesprawiedliwą konkurencją itp. Prawda taka każdy orze jak może.  Napiwki od turystów to dla wielu główny dochód. Tak czy owak z drugiej strony Indonezyjczycy wcale tacy biedni nie są. Niektórzy wykorzystywanie turystów doprowadzili do perfekcji. Wielu poluje za żoną z Europy, a także wielu ma sponsorów w Australii. Wyzysk i nadużycia wobec białych są na porządku dziennym. Z reguły jest przyjęte że turysta nawet jeśli podróżuje, je, pije z lokalnym to ma za wszystko zapłacić! Ile razy widziałam te spojrzenia oburzenia ze strony pani gotującej jak płaciłam z kolegą pół na pół!? I jeszcze śmie zapytać dlaczego ja za wszystko nie zapłacę?! Oj czasami to takie babsko to chce kopnąć. A dlaczego nie? Wcale mi się nie podoba ten brak respektu do czyiś ciężko zarobionych pieniędzy. Wiele lokalnych chłopców plażowych, muzyków itp  to się głównie obija zarabiając powiedzmy sobie szczerze tyle na ile zasługują czasem mniej czasem wiecej ale uważają że mają prawo do pieniędzy które jakiś turysta ciężko w swoim kraju zarobił. Dodatkowo jesli ktos pracuje to potrafi calkiem przyzwoicie zarobic nawet ponad 1000$ na miesiac na graniu w knajpie co przy indonezyjskich wydatkach to jest baaaardzo duzo. W polsce niektorzy tyle nie zarabiaja. Są turyści z kasą i są tacy którzy ciułają grosz do grosza by sobie na wakacje na wyspie pozwolić. I mnie denerwuje że lokalni bez pardonu zamawiają piwo na czyjeś nazwisko albo naciągają turystów. Raz pani sprzedająca biżuterię na plaży powiedziała mi że jestem złą osobą bo pomimo że mnie napastowała przez 20 minut (dosłownie) to ja nic nie kupiłam. Ale powiedz mi babsko dlaczego miałam jakieś śmieci zakupić?! Kolejna sytuacja kiedy próbowałam utargować lepszą cenę w hotelu. Ja powiedziałam że nie chce drogiego pokoju to mi babsko wykrzyknęło “po co ja przyjechałam na Bali jak ja pieniędzy nie mam!” …Eh czasem mi się niedobrze robi na ten cały indonezyjski biznes, ale mimo wszystko Indonezję uwielbiam i nic na to nie poradzę.  Dlatego przez najbliższy czas Indonezji nie opuszczam i za namową moich znajomych wyruszam na Sumatrę :) Nie będę ukrywać że gdybym mogła zostałabym tutaj na zawsze. Tylko europejczyk by przetrwać w Indonezji potrzebuje albo dużej kasy albo dużych indonezyjskich i zaufanych pleców ale to za długo by to teraz wyjaśniać. Następnym razem.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz