niedziela, 1 sierpnia 2021

Meksyk - od gór po riwierę

Tym razem bardzo praktycznie i zwięźle. Co gdzie i za ile i czy warto. A na pewno warto! - ruszyć się poza turystyczne Playa del Carmen czy resorty Cancun. Ludzie są tu przemili, jedzenie wyśmienite i różnorodne a zabytki i natura zapierają dech w piersiach. : (...)W kościele, tylko dla ludzi o stalowych nerwach jest możliwość oglądania ciekawych zwyczajów. Samo wnętrze tworzy niesamowitą scenerie do krwawych rytuałow. Wszędzie palą się świece w ilości niepozwalającej swobodnie oddychać a na podłodze porozrzucane jest gęsto igliwie pokrywajace ślady krwi. Ludzie niczym w transach wygłaszają swoje mantry kończąc ceremonie ukręceniem kurze karku (..) ...czytajcie dalej Będzie bo czym !. 

!! Znakiem $ - oznaczane są lokalne pieniądze Peso meksykańskie  i 1$ =ok 0,2 złotego

Dzień 1 Samolot Polska Cancun-Tuxla Gutieres – 45 euro   Taxi z lotniska do Tuxla Gutieres – 315$

Dzień 2 Tuxla Gutieres - San Christobal de la Casas. Po nocy spędzonej w mieście i pierwszych margaritach odebraliśmy auto i pojechaliśmy do kanionu Sominero (20 min). Wycieczka zapełnioną po brzegi łódką zajęła 2 h – cena 270$ Na przystani można zjeść cos przed lub po podróży W pobliskim miasteczku trafiliśmy na uliczny market i znaleźliśmy rewelacyjną kawe mrożoną. Wszystko nas fascynowało.  Z kanionu przejechaliśmy do San Cristobal de la Casas, ktore jest kultową destynacją cyfrowych nomadów i backpackersów. Uroczo położone miasteczko pełne imprez, barów i restauracji w każdej kategorii cenowej. Dodatkowo znajdziemy tu galerie sztuki, rękodzieło, koncerty muzyczne w tym dużo eventów spontanicznie odbywających sie na ulicach miasta.








Celem zgłębienia lokalnych zwyczajów wzięliśmy colectivo za 18$ do  San Juan Chamula. W kościele, tylko dla ludzi o stalowych nerwach jest możliwość oglądania ciekawych zwyczajów. Samo wnętrze tworzy niesamowitą scenerie do krwawych rytuałow. Wszędzie palą się świece w ilości nie pozwalającej swobodnie oddychać a na podłodze porozrzucane jest gęsto igliwie przykrywajace slady krwi. Ludzie niczym w transach wygłaszają swoje mantry kończąc ceremonie ukręceniem kurze karku. Miasteczko jak to miasteczko – dla nas wciąż meksykańskie i nowe więc ciekawe. Zgodnie z rekomendacjami udalismy się do posherii czyli bimbrowni. Jest tam duży wybór trunków. Kokosowe, pomarańczowe, pinakolada. Można przed zakupem popróbować. Buteleczka 0,5l pysznej nalewki kokosowej kosztowala nas 30$. Później bylo wciąż tylko mało. Posh sprzedaje sie raczej w górzystej części Chiapas wiec wyjeżdżając weźcie zapas. Dalej wzieliśmy za pare groszy taksówkę do wioski Zinkantan, ktore miało dla nas jeszcze wiecej uroku. Trafilismy na regularne obchody niedzieli. Za, zapewne ceremonialnie, upitymi muzykami szła grupka mężczyzn. Śledząc ich udało nam sie zdobyć zaproszenie na impreze. Poczęstowano nas kleikiem z manioku oraz lokalnym bimbrem.

Dzień 3  Kolejnego dnia ruszyliśmy w drogę do Palenque robiac przystanek w Aqua Azul. Warto wyjechac wczesnie bo do wodospadów droga zajmuje okolo 5h lub więcej jeśli zrobicie przystanek na jedzenie. Droga jest kręta, przebiega na wysokości do 2500m i następnie zjeżdża do 100m. Na drodze co chwila wyrastają dobrze ukryte progi zwalniające. W Aqua Azul można odświeżyć sie w błękitnym potoku pijąc piwko lub wodę z kokosa. Dalej po 1.5h drogi dojeżdżamy do Palenque gdzie nocujemy w dżungli za bramą parku w Cabanas Kin Balam-rewelacja. Basen, palmy, hamaki – pokoje w domkach dość ciasne i skromne ale kto siedzi w domku. Ostatnią buteleczkę poshu wypiliśmy w basenie w dżungli. Restauracja serwowała na szczęście posiłki do późna.

Dzień 4  Celem wjazdu do strefy archeologicznej trzeba zakupić 2 bilety za 90 i za 80$ oraz przejść przez kontrole sanitarną. Za Godzinną trasę z przewodnikiem zapłaciliśmy jeszcze 1000$ po tej godzinie pospacerowaliśmy jeszcze z pół godziny do godziny i wystarczyło. Przy wyjeździe z miasta Palenque zjedliśmy rewelacyjny obiad i ruszylismy w droge do Cabanas Calakmul w Nuevo Conhuas. – okolo 4h. ( droga była glównie prosta ...zakręciła moze 3 razy!!!  a tak to jedzie sie i jedzie) Na miejscu prawie nic nie ma. Jedna restauracja. My wzięliśmy własne jedzenie. Zrobilismy guacamole i sałatkę, ktore zjedliśmy pod wynajętym domkiem w dżungli. W koło piszczały tylko gekony.

 

 

Dzień 5 kompleks Calakmul jest głęboko w dzungli. Od noclegu do strefy archeologicznej jedzie się jeszcze 1.5 h przez bujny zielony las. Tutaj juz zupelnie nic nie ma. Na miejscu okolo 3 h zwiedzania i znów powrót ponad 2h do najbliższej restauracji wiec warto coś wziąć na przegryche. Tutejsze piramidy pochowane sa wśród bujnej zieleni i można na nie się wspinać wychodząc ponad korony drzew. Na wieczór dotarliśmy do Campeche. Noc spędziłyśmy w historycznym hotelu Cestelmar.

Dzień 6  W Campeche panuje już wyższy rygor sanitarny.  Pilnuje sie maseczek. Wszystko jest regularnie dezynfekowane. Na wejsciu do hotelu w restauracji nasze rece regularnie są spryskiwane alkoholem. W mieście jest typowa zabudowa kolonialna oraz budynek urzędu w stylu brutalistycznym. Wzdłuż wybrzeża ciagnie sie przyjemna promenada. Po lunchu udaliśmy sie w droge do Uxmal – około 2 godziny ale po drodze wstąpiliśmy do uroczej wioski Pomuch. Przywitała nas tutaj bardzo milo policja a jeden mieszkaniec zachwalał lokalne wypieki. Był to chleb na ciepło faszerowany serem szynka i papryką – mniam. W wiosce znajduje sie cmentarz gdzie kości leżą w pudełkach na widoku. Co roku na wszystkich świętych są czyszczone by zawsze dobrze wyglądały. Zwiedzanie Uxmal zajęło nam okolo 2 h. Płaci sie za parking 45peso/auto oraz 461/os za wstęp. Kompleks ten różni sie od poprzednich pięknymi zdobieniami. Po terenie krąży stado iguan pieknie pozujących do zdjęć. Kompleks otwarty do 17. Na noc pojechaliśmy na wybrzeże do Progreso.

Dzień 7   Progreso ma przyjemną plażę z długim deptakiem. Na plażę można sobie zamówić jedzenie z pobliskich restauracji. Owoce morza są tu wyśmienite. Trafilismy tu za każdym razem na rewelacyjnie podane dania. Zjeść można w rożnym przedziale cenowym i klimacie a wszystko jest pyszne. Zaczęliśmy od kolacji pod palmami w wypasionym nietanim resto gdzie wszystko łącznie z obsługą było na wysokim poziomie. Ceny nie były wyższe niż w typowej restauracji w Krakowie- okolo 400$ z drinkami /os. Śniadanie zjedliśmy przecznice od plaży w meksykańskiej jadłodajni ale obsługa była przemiła a dania choć mniej wyszukane zaskakiwały jakością (160$ z kawa i świeżym sokiem z pomarańczy). Na koniec lunch na targu pomiędzy odrapanymi brudnymi stoiskami....tutejsze owoce morza zwłaszcza klasyczne meksykańskie ceviche były wyborne ( ceviche: surowa ryba, krewetki, slimaki, osmiornice ścięte w soku z limonki lub innej kwaśnej zalewie z cebulką i chili – 150$ wielki talerz). Mozna tu zjeść też tamales za 15$ czy wielkie smażone pierogi z krewetkami (empenady) za 25$ albo kotlet z kurczaka w panierce za 50$. Wieczorem pojechaliśmy do Celestun - decyzją chwili.

Dzień 8. Trudno było się zebrac z Progreso ale Celestun mnie oczarowało bardziej. Jest to wioska portowa raczej skromna z piękną plażą. Więcej tu zieleni. Na plaży są liczne restauracje ale mniej wyszukane niz w Progreso. Są to raczej proste plastikowe stoliki obsługiwane przez pobliskie rodzinne jadłodajnie. Na plaży naganiacz zbierał ludzi do łódki ktora płynęła gdzieś na flamingi. Dokładnie nie wiem bo my wybraliśmy opcje o świcie z portu przy wjeździe do miasta. Bez umówienia sie zjawiliśmy sie jakoś po 6 w porcie. Poza nami nie było nikogo. Łódka cała kosztowala 1700peso. Nie czekaliśmy aż ktoś jeszcze sie zjawi bo warunki na fotopolowanie były idealne. Podczas około 1.5-2h wycieczki zobaczyliśmy stada flamingów, czaple i inne różne ciekawe ptactwo. Wpłynęliśmy w tunele lasu namorzynowego oraz zatrzymaliśmy sie przy jeziorku z woda słodką w której można pływać. Pół dnia spędziliśmy na plaży a po południu przemieściliśmy do Izamal z krótkim postojem w Mieridzie. Izamal wieczorem ucicha bardzo szybko. Z powodu covid nie ma tu wielu turystów. Ale mieliśmy wypasiony hotel z basenem i ogrodem w którym przyjemnie spędziliśmy czas. 


Dzień 9 Polecam sniadanie w restauracji w samym centrum przy piramidzie z widokiem na zakon. Wcale nie bardzo drogo a widok cudo. W miateczku jest pare piramid. Z jednej jest widok na miasto. Z Izamal ruszylismy do Valladolid przez Chitzen Itza. W ruinach wzięliśmy przewodnika 650peso za 1h i 15 min. Oprowadził nas po głównym kompleksie z ciekawymi historiami. Warto było. Bilet drogi koło 500peso dodatkowo za dojazd 113peso za autostradę  i 80peso za parking. Na zwiedzanie na spokojnie warto przeznaczyć ok 3-4h łącznie z tym przewodnikiem. Na koniec pochłonęły nas też stoiska z tanimi pamiątkami. Był koniec dnia więc ceny spadały do śmiesznych poziomów. Z powodu basenu w hotelu za późno wyjechaliśmy z Izamal i ostatecznie zabrakło nam pół godzinki żeby zobaczyc jeszcze Ik Kill – cenote 3km od ruin. Wracaliśmy sie tu dzien później co nie było tego warte. Valadolid nocą w czasie covid tez był bardzo spokojny. Zjedliśmy kolacje w Exelente – restauracja niedaleko cenoty Zaci. Bardzo polecam cenote i restauraje! Przemila obsługa wystrój, olbrzymie meksykańskie jedzenie i super dobre i mocne Margarity. Miasto poza tym w czasie covid cichnie nocą. Bary są dość puste. Alkohol tylko do 22.

 

 

Dzień 10  Z rana spacerek po mieście głównie do cenoty Zaci. Tania - 30peso i bardzo przyjemna i praktycznie nikogo poza nami. Można pływać bez kamizelek, jasna, zielona. Nastepnie zwiedziliśmy jeszcze pobliskie San Lorenzo Oxman – ktora była najlepszą jaką widzieliśmy. Położona na terenie prywatnej hacjendy. Dodatkowo znajdował się tam bar hamaki restauracja i nikogo poza nami na początku dnia. Później przyszlo pare osób. Widok i woda nieziemska. Cenoty Samula i Xkeken – w jednym kompleksie, sa bardziej jak jaskinie, mroczne z prześwitami. Dużo nietoperzy wiec w wodzie pływają bobki  cena za obie 125 peso plus 20 za kamizelke. Te 4 cenoty można też zwiedzić wygodnie na rowerze. Wróciliśmy na koniec do osławionej ik kill. Może ładna ale wcale nie ładniejsza od Oxman czy nawet Zaci a tłum tu straszny i koszt 150peso. Po obiedzie ruszylismy w daleką wieczorną drogę do Bacalar-4h – dojechalismy na 22. To już zupełnie inny stan i inne zasady. Niewiele ludzi chodzi po ulicach w maseczkach a knajpy sa otwarte nawet do 2 w nocy.


Dzień 11. Tego dnia w planie było odpoczywanie. Za 600 peso od osoby wynajęliśmy żaglówkę na 3 godzinny rejs. Nasz kapitan mówił dobrze po angielsku. Pozwiedzaliśmy piekne zakamarki laguny z przystankiem na kąpiel i owoce. Można też zobaczyc wielki opuszczony hotel którego właściciel siedzi w więzieniu. Bacalar zwany jest laguną 7 kolorów i choć dzis bylo raczej pochmurnie to woda i tak była cudna.


Dzień 12 Mieliśmy wziąć kajaki i popływać po lagunie ale sie okazało ze wszystkie aktywności przy lagunie sa zakazywane raz na tydzień żeby laguna mogła odpocząć. Cieszy mnie takie podejście ale co z naszymi kajakami. Na szczęście wskazano nam inna lagune bardziej na południe. Ustronne wioskowe miejsce z małą przystanią gdzie byli raczej miejscowi. Pożyczyliśmy kajaki za 150peso /h / kajak. Jeziorko bylo cudne. Poplywalismy ok 3 h. Przypłynęliśmy to opuszczonych domków letniskowych oraz pozniej do kolejnej małej przystani gdzie zdobylismy piwko i mogliśmy sie pokompać z rybkami. Cudo. Na wieczór ruszylismy do Tulum ok 3h jazdy. 

Dzień 13  W Tulum zatrzymaliśmy sie w Residencia Gorillaz w trefie bogatych hoteli przy plaży. Nasze lokum bardziej przypominało bungalow ale było przyjemnie, czysto i taniej. Tulum to wybieg, wielki dom mody. Wszędzie drogie restauracje, najdrozsze piwo, ciężko przedostac sie do plaży przez te wszystkie resorty. Jedyny plus to architektura. Budynki z drewna i kamienia  nierzadko z wymyślnymi figurami, plecionymi lampami i ozdobami ciekawie komponują się z lasem palmowym. Można jednak tu tez znaleźć bardziej normalne cenowo miejsca i banalniejsze bary ale jest tego niewiele. Tego dnia zwiedzilismy Cobe. Ciekawe ruiny i jedne ze starszych około tysiąc lat starsze od Chitzen Itza.


Dzień 14. Oddalismy nasze autko, którym przejechaliśmy ponad 2.5 tyś km. Na kolejny nocleg przenieśliśmy sie do miasteczka Tulum w którym więcej ekonomicznych hoteli a na ulicy wiele wózków z lokalnum tanim jedzeniem. Pożyczyliśmy rowery za 120peso/dobe i ruszylismy do Zona archeologica ktora znajduje sie przy plaży na lewo od drogi z miateczka. Tamtejsza plaza ma też mniej napuszony charakter. Co jakiś czas ktos przychodzi z czymś do jedzenia czy picia na sprzedaż. Nawet nie trzeba sie ruszać. Dużo jest jednak glonow ale to dotyczy całego tego wybrzeża.

Dzień 15  Po śniadaniu Wojtek z polskiej bazy nurkowej zabrał mnie do cenotu Dos Ojos. Cenotu słynącego z przepieknych nurkowań. Byliśmy tylko we dwójkę za 2 nurkowania w jednym cenocie (rozne trasy) zapłaciłam 120 dolarów amerykańskich ze sprzętem i prostym posiłkiem. Głębokość nurkowań w okolicy 8m. Nie głęboko ale magicznie. Piękne zatopione jaskinie, bogate w formy krasowe. Dodatkowo prześwity z pieknymi iluminacjami. Magia. Po nurkowaniach zawiózł mnie do Akumal gdzie czekała reszta ekipy. 

16. Akumal to raczej leniwe ciche miasteczko. Jedynie miejsce przez które mozna wejść na plażę  pływać z żółwiami było oblegane przez ludzi. Godzina pływania z żółwiami 400-500 peso. Tutaj mielismy przecudny pokój z plażą. Idealny na koniec wyprawy. Na impreze czy otwarte do późna bary
tutaj liczyć nie można ale jest cudnie. Na rowerach pojechalismy w kierunku małpiego  ale nie zdecydowaliśmy sie na zwiedzanie gdyż miejsce wyglądało na zoo a bilet kosztował 55USD. Próbując
dostac sie do cenot ktore znajdują się w pobliżu ale nigdzie nie chciano nas wpuścić bo byly to prywatne cenoty trafilismy na Maya ktory zaofiarował sie nam pomóc. Jego hiszpanski był rownie kiepski jak mój, mówił glownie w Maya lub mieszanką. Zaprowadził nas do swoich znajomych z ktorych jeden kazal mam iść za sobą w las. Komunikacja też byla słaba ale sie uśmiechał uroczo i raczej przyjacielsko wiec poszlismy. Po paru minutach doszlismy do czarnej dziury w ziemi ze schodkami prowadzącymi w głąb  ciemnych czeluści. Tam było już totalnie ciemno i latały nietoperze. Przyswiecalismy komorkami. Po paru metrach za zakrętem ukazało sie światło i doszliśmy do cudnej tafli. Woda byla krystalicznie przejrzysta a nad nia prześwit i zieleń. Meksykaniec żeby nas zachęcić do pływania sam wskoczył i wywijał różne figury wskazując na fajną zabawe. Wskoczyliśmy 🙈 Frajda ale troszkę stresu też. Pływamy sobie z pijanym meksykancem w jakieś małej cenocie w lesie. Wracając na droge spotkaliśmy kolegów naszego przewodnika, którzy nas chcieli poczęstować piwem. Bylo wesoło i wciąż mamy jeszcze nerki. 

Dzień 17. Dzień powrotu. Złapaliśmy colectivo do Playa del carmen za 45 peso z głównej drogi. Tu trzeba sie przemiescic najlepiej taxi do terminalu turistico przy plaży i można autobusem jechać za 216 peso. Konkurencyjną cene rzucają taksowkarze bo 200/osobe. Ostatnie piwko wypiliśmy na plaży. Playa del carmen nie zachwyca. Taki meksykanski Sopot. Na pewno idealne miejsce jeśli szuka sie tłumów, butików i imprezy a plaża nie jakaś zachwycająca.

Na koniec wyprawy nie moge uwierzyć ile wspaniałych miejsc widzielismy i le przeżyliśmy. Przygody z poczatku wyprawy wydają sie abstrakcyjne. Nasila to fakt, ze tereny zwiedzane przez pierwsze dni czyli stan Chiapas to zupełnie inny świat zwłaszcza w porównaniu z turustyczną Riwierą. Tam pachnie prawdziwy Meksyk a ceny sa bardzo przystępne.